Blog

 

15.12.2021

Droga

Zapominamy to,

 co chcemy pamiętać,

a pamiętamy to,

o czym chcielibyśmy

zapomnieć.

[…]

Opuścił lornetkę, ściągnął z twarzy bawełnianą maskę i wierzchem dłoni wytarł nos, a potem znów zaczął obserwować okolicę. Później po prostu siedział, trzymając w ręku lornetkę, patrząc, jak popielaty dzień gęstnieje nad ziemią. Wiedział tylko, że dziecko to jego racja bytu. Powiedział: Jeśli nie jest słowem Bożym, to Bóg nigdy nie przemówił.

[…]

Leżał zasłuchany w wodę kapiącą z drzew. Skała macierzysta to zimno i cisza. Popioły umarłego świata niesione tu i tam przez posępny, ziemski wiatr. Niesione, rozdmuchiwane, niesione dalej. Wszystko oderwane od swego podłoża. Zawieszone w popielatym powietrzu. Podtrzymywane przez tchnienie, drżące i krótkotrwałe. Ach, gdyby moje serce było z kamienia.

[…]

W następnych dniach i tygodniach ciągnęli na południe. Samotni, uparci. Surowa górzysta kraina. Domy obłożone aluminium. Czasami zza kęp odrastających drzew ukazywały się odcinki leżącej niżej autostrady międzystanowej. Zimno, coraz zimniej. Stanęli na górskiej przełęczy i patrzyli na wielką otchłań na południu, gdzie jak okiem sięgnąć ciągnęła się spalona kraina, z łach popiołu sterczały poczerniałe sylwetki skał, a kłęby pyłu wzbijały się i przetaczały w dal przez pustkowie. Szlak matowego słońca poruszającego się niewidzialnie za zasłoną pomroki.

[…]

Śnił o przechadzce po ukwieconym lesie, gdzie przed nimi, przed nim i chłopcem, przefruwały ptaki, a niebo miało boleśnie błękitny kolor, ale nauczył się budzić z tych syrenich światów. Leżał w ciemności, z przemijającym w ustach osobliwym smakiem brzoskwini z fantomowego gaju. Pomyślał, że jeśli pożyje dość długo, cały świat ulegnie ostatecznie zatracie. Tak jak konający świat, do którego wkraczają ociemniali ludzie — wszystko w nim powoli wyparowuje z pamięci. […] A sny pełne kolorów. Czy śmierć może przyzywać inaczej?

[…]

W pierwszych latach drogi zaludniali uchodźcy zakutani w warstwy ubrań. Łachmaniarze w maskach i goglach, siedzący na poboczach jak lotnicy po katastrofie. Ze stosami barachła na taczkach. Ciągnęli furmanki i wozy. Oczy rozbłysłe w czaszkach. Bezwyznaniowe ludzkie skorupy drepczące po szosach jak wysiedleńcy w kraju pustoszonym przez wojnę domową. Wreszcie odsłoniła się kruchość wszystkiego. Zadawnione problemy rozsądzone przez nicość i noc. Wraz z ostatnim egzemplarzem odchodzi cała kategoria rzeczy. Znika, gasi za sobą światło. Popatrz dokoła. Nigdy to bardzo długo.

[…]

Na tej drodze nie ma bogomównych ludzi. Odeszli, ja zostałem, zabrali ze sobą świat. Pytanie: Czym się różni to, czego nigdy nie będzie, od tego, czego nigdy nie było?

[…]

Kim jest ten człowiek? spytał chłopiec. Nie wiem. Kim jest ktokolwiek?

[…]

Zegary stanęły o 1.17. Długie nożyce światła, a potem seria wstrząsów. Podniósł się i podszedł do okna. Co to? spytała [żona – przyp. aut.]. Nie wiem odpowiedział. Ruszył do łazienki i nacisnął włącznik światła, ale prądu już nie było. Matowy różowy poblask za szybami. Przyklęknął i przesunął rączkę, żeby zatkać wannę, a potem odkręcił do oporu oba krany. Stała w koszuli nocnej w drzwiach, jedną dłonią trzymając się kurczowo ościeżnicy, drugą obejmując się za brzuch. - Co to? spytała. Co się dzieje? - Nie wiem. - Dlaczego się kąpiesz? - Nie kąpię się. W tamtych pierwszych dniach obudził się pewnego razu w jałowym lesie i leżał, słuchając odgłosów ptaków wędrownych przelatujących stadami w zawziętej ciemności. Ich stłumionego klangoru dochodzącego z wysokości wielu kilometrów, gdzie krążyły nad ziemią bezsensownie jak owady szturmujące miskę. Życzył im w duchu szczęśliwej podróży, póki nie odleciały. Nigdy więcej ich nie słyszał.

[…]

Żadnych list spraw do załatwienia. Dzień opatrznością sam dla siebie. Godzina. Nie ma żadnego później. Później jest teraz. Wszystkie rzeczy pełne wdzięku i piękna, które są bliskie sercu człowieka, mają wspólne źródło w cierpieniu. Rodzą się w żałości i popiele. No tak, szepnął do śpiącego dziecka. Ja mam ciebie.

[…]

W końcu, na długo przed świtem, chłopiec upadł i powiedział, że już nie wstanie. Mężczyzna otulił go swoją parką i kocem, usiadł i zaczął go kołysać w ramionach. W rewolwerze został jeden nabój. Nie spojrzysz prawdzie w oczy. Nie spojrzysz.

[…]

Z kawałka przydrożnej trzciny wystrugał chłopcu piszczałkę i teraz wyjął ją z kieszeni i mu dał. Chłopiec wziął ją bez słowa. Po chwili został w tyle i zaczął dmuchać.  Bezkształtna muzyka dla nadchodzących czasów. Albo ostatnia muzyka na ziemi przywołana z popiołów zagłady. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na chłopca. Był pochłonięty grą. Pomyślał, że wygląda jak odmieniec z baśni ogłaszający po okolicy nadejście wędrownego teatru, nieświadomy, że aktorów podążających za jego plecami porwały wilki.

[…]

Wszystko będzie dobrze, prawda? - Tak. - Nic złego nam się nie stanie? - Nic. - Bo my niesiemy ogień. - Tak. Bo my niesiemy ogień.

[…]

Chciał coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Znał już to uczucie, kryjące się za odrętwieniem i tępą rozpaczą. Świat kurczący się do surowego rdzenia rozczłonkowywanych bytów. Nazwy śladem przedmiotów odchodzące z wolna w niepamięć. Kolory. Nazwy ptaków. Jedzenie. I w końcu to, co kiedyś człowiek uważał za prawdę. Kruchsze, niżby można sądzić. Jak wiele już przepadło? Święty idiom odarty z desygnatów, a więc z własnej realności. Ubywa go, jakby był czymś usiłującym zachować ciepło. Z czasem zamigocze po raz ostatni i zgaśnie na zawsze.

[…]

Zaczynał myśleć, że śmierć wreszcie ich dopadła i że powinni poszukać jakiegoś miejsca, w którym nikt ich nie znajdzie. Zdarzało się, że siedział i patrzył na śpiącego chłopca i zaczynał szlochać niepohamowanie, lecz nie z powodu śmierci. Nie wiedział, dlaczego płacze, podejrzewał jednak, że przyczyną jest piękno albo dobro. Sprawy, o których już nie potrafił nijak myśleć. Ukucnęli w posępnym lesie i wypili wodę z rowu przesączoną przez szmatę. We śnie ujrzał chłopca, leżącego na płycie w kostnicy i obudził się z przerażeniem. To, co potrafił wytrzymać na jawie, w nocy było ponad jego siły, siedział więc rozbudzony, bojąc się, że sen powróci.

[…]

Kolorowe sny, z których nie chciał się budzić. O rzeczach nie znanych już na tym świecie. Chłód zmuszał go do doglądania ognia. Wspomnienie o niej [żonie – przyp. aut.] idącej przez trawnik do domu wczesnym rankiem, w cienkiej różowej sukience opinającej piersi. Pomyślał, że każde przywoływane wspomnienie jest niechybnie aktem przemocy wobec pierwowzoru. Jak zabawa w głuchy telefon na przyjęciu. Wysłuchaj słów i podaj dalej. A zatem bądź wstrzemięźliwy. To, co zmieniasz we wspomnieniach, ma jeszcze swoją realność, znaną lub nie.

[…]

- No dobrze, rzekł. Ale jutro ruszamy dalej. Chłopiec milczał. - Nic więcej ode mnie nie wytargujesz. - Dobrze. - Dobrze znaczy dobrze. To nie znaczy, że jutro zaczniesz ze mną negocjować nowy układ. - Co znaczy negocjować? - To znaczy, że będziesz znowu o tym ze mną rozmawiał, chcąc coś uzyskać. Nie uzyskasz niczego więcej.

[…]

Ludzie zawsze myśleli o jutrze. Ja w to nie wierzyłem. Bo jutro nie myślało o nich. Nawet nie wiedziało, że są.

[…]

Od dawna nie widziałem ognia [mówi przy ognisku starzec o imieniu Ely – przyp. aut.], to wszystko. Żyję jak zwierzę. Lepiej, żebyś nie wiedział, co jem. Gdy zobaczyłem twojego chłopca, pomyślałem, że umarłem. - Myślałeś, że to anioł? - Nie wiedziałem, kto to. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś zobaczę dziecko. Nie wiedziałem, że coś takiego mi się przydarzy. - A gdybym ci powiedział, że to bóg? Starzec pokręcił głową. To wszystko już jest poza mną. Od lat. Tam, gdzie ludzie nie mogą żyć, słabo wiedzie się również bogom. Przekonasz się. Najlepiej być samemu. Mam nadzieję, że powiedziałeś nieprawdę, bo bycie w drodze z ostatnim bogiem byłoby straszne, więc mam nadzieję, że to nieprawda. Sprawy lepiej się ułożą, gdy wszyscy umrą.

[…]

Od czasu do czasu natykali się na małe kopce usypane z kamieni przy drodze. Były to znaki z cygańskiego języka, zaginione wzory. Od dawna ich nie widział; pospolite na północy, prowadziły ze splądrowanych i zniszczonych miast, beznadziejne wołania do najbliższych, którzy zaginęli lub pomarli.

[…]

Gdy śni ci się jakiś świat, którego nigdy nie było, albo taki, którego nigdy nie będzie, a ty znowu jesteś szczęśliwy, to oznacza, że się poddałeś. Rozumiesz? Nie możesz się poddać. Nie pozwolę ci.

[…]

Pamiętał, że w jedną taką noc obudził go grzechot krabów w garnku, w którym wieczorem zostawił kości po kotletach. Nikły, głęboki żar z ogniska pulsujący na wietrze od morza. Leżeli [wraz z żoną – przyp. aut.] pod bezlikiem gwiazd. Czarny widnokrąg. Podniósł się, odszedł na kilka kroków, stanął bosy na piasku i patrzył, jak blada fala pojawia się przy brzegu, przetacza, rozbija i znów znika w ciemności. Wrócił do ognia, ukląkł, pogładził ją śpiącą po włosach i powiedział, że gdyby był Bogiem, to stworzony przez niego świat byłby dokładnie taki, żaden inny.

[…]

Ogień migotał na wietrze, iskry gnały po piasku. Pustą puszkę ustawił między stopami. Każdy dzień jest kłamstwem, powiedział. Ale ty umierasz. To nie kłamstwo.

[…]

Ruszyli dalej drogą, wołając w ciemnej pustce, ich głosy cichnące nad czerniejącym wybrzeżem. Stanęli i przyłożywszy dłonie do ust, pokrzykiwali bezmyślnie po pustkowiu. Wreszcie położył buty i ubranie złodzieja [tego samego, który wcześniej okradł ich ze wszystkiego, co posiadali – przyp. aut.] na drodze. Obciążył stertę kamieniem. Musimy iść, powiedział. Musimy iść. Prowizoryczny obóz, bez rozpalania ognia. Wybrał puszki na kolację i ogrzał je nad palnikiem gazowym, a potem zjedli, chłopiec milcząc. Mężczyzna usiłował dojrzeć jego twarz w niebieskim świetle z palnika. Nie chciałem go zabijać, powiedział. Chłopiec się nie odezwał.  Otulili się kocami i położyli w ciemności. Wydawało mu się, że słyszy morze, lecz to chyba był tylko wiatr. Po oddechu zorientował się, że chłopiec nie śpi. Ale go zabiliśmy, powiedział chłopiec po chwili [pozbawiając wszystkiego, co posiadał – przyp. aut.].

[…]

Wstał i poszedł w kierunku drogi. Czarny jej zarys biegnący z mroku do mroku. A potem odległy niski grzmot. Nie piorun. Poczuł to pod stopami. Dźwięk bez pokrewieństwa, a więc i bez opisu. Coś nieuchwytnego ruszało się w ciemności. Ziemia kuliła się z zimna. Nie powtórzyło się. Jaka to pora roku? Ile lat ma dziecko? Wszedł na drogę i stanął. Cisza. Sal nitri [z łac. saletra – przyp. aut.] wytrząsająca się z ziemi. Ubłocone kształty zalanych miast spalonych do linii wodnej. Na skrzyżowaniu dróg teren zastawiony dolmenami, pośród których próchniały mówiące kości wy- roczni. Żadnych dźwięków tylko wiatr. Co powiesz? Żywy człowiek wygłosił terowa? Zaostrzył gęsie pióro nożykiem, żeby napisać to tarniną albo sadzą lampową? W jakiejś policzalnej, uchwytnej chwili? Nadchodzi, żeby skraść mi oczy. Zapieczętować usta ziemią.

[…]

Patrzył, jak nadchodzi [śmierć – przyp. aut.] przez trawę i klęka z kubkiem wody. Wszędzie dokoła niego było światło.

[…]

Obudził się w ciemności, kaszląc cicho. Leżał, nasłuchując. Chłopiec siedział przy ogniu, owinięty kocem, i patrzył na niego. Kapiąca woda. Gasnące światło. Stare sny wkraczające do świata na jawie. Kapanie było w pieczarze. Światłem była świeca, którą chłopiec nosił w podstawce z wyklepanej miedzi. Wosk tryskał na kamienie. Ślady nieznanych istot w umartwionym lessie. Tym zimnym korytarzem doszli do miejsca, skąd nie ma powrotu, a ich wędrówkę można zmierzyć jedynie za pomocą światła, które nieśli.

[…]

Kiedyś w górskich potokach żyły pstrągi źródlane. Widać je było, jak stoją w bursztynowym nurcie, a białe krańce płetw drgają delikatnie w płynącej wodzie. W ręku pachniały mchem. Wypolerowane, muskularne, torsyjne. Na grzbietach miały ślimacznicowate desenie, które były mapami nastającego świata. Mapami i labiryntami. Tego, czego nie można odtworzyć. Czego nie można naprawić. W głębokich dolinach, gdzie żyły, wszelka rzecz była starsza od człowieka i tchnęła tajemnicą.

Comarc McCarthy, Droga

Apokaliptyczna i antywojenna przy-powieść McCartiego to jawna przestroga przed ludźmi, którzy nie zauważyli w sobie człowieka ponieważ nieuleczalnie pogrążeni są w amoku swej krótkowzroczności jaką jest bezmyślność i chora interesowność. Bohater tej powieści wydaje się „czystym i dobrym”, ale i on „zabija” drugiego, żeby samemu przeżyć o te kilka kroków dalej niż jego strach, gdyż potem już w nim nie istniało?



powrót ››