Blog

 

20.10.2019

Pacjentka

[…]

[pamiętnik Alicji Berenson – utalentowanej malarki, skazanej przez sąd zabójczyni męża, wreszcie „milczącej” pacjentce zakładu psychiatrycznego w Londynie – przyp. aut.]

Nie wiem, dlaczego to piszę. Nieprawda. Może i wiem, ale nie chcę się do tego przyznać.

Nawet nie wiem, jak nazwać to coś, co piszę. To zdaje się rościć sobie prawo do bycia pamiętnikiem, ale ja, bynajmniej, nie mam nic do powiedzenia. Anne Frank [żydowska dziewczyna, autorka dziennika, zmarła w obozie koncentracyjnym po ponad dwuletnim ukrywaniu się w Amsterdamie – przyp. aut.] prowadziła pamiętnik, Samuel Pepys [angielski urzędnik państwowy, pamiętnikarz. Wsławił się pamiętnikami pisanymi w latach 1660–1669 – przyp. aut.] – ale nie ktoś taki jak ja. Nazwanie tego „dziennikiem” wydaje się zbyt akademickie. Jakbym musiała pisać coś codziennie, a ja nie chcę – jeśli stanie się to moim obowiązkiem, nie będę nic pisała.

Może nazwę to „niczym”. Czymś bezimiennym, w czym od czasu do czasu coś napiszę. Bardziej mi to odpowiada. Gdy nadasz czemuś nazwę, przestajesz dostrzegać całość tej rzeczy albo jej znaczenie. Skupiasz się na słowie, a to tylko drobna część, naprawdę, zaledwie czubek góry lodowej. Nigdy nie radziłam sobie ze słowami – zawsze myślę obrazami, wyrażam się za ich pomocą, więc nigdy nie podjęłabym się tego pisania, gdyby nie Gabriel [mąż Alicji, ofiara jej narcystycznej traumy – przyp. aut.].

[…]

Alkestis [tragedia grecka Eurypidesa – przyp. aut.] jest bohaterką greckiego mitu. Najsmutniejszego z romansów. Gotowa była poświęcić życie dla swojego męża Admeta i zginąć za niego, kiedy nikt inny nie chciał. Powiązanie niepokojącego mitu o samopoświęceniu z sytuacją Alicji pozostawało niejasne. Prawdziwe znaczenie aluzji nie docierało do mnie przez jakiś czas. Aż do dnia, gdy prawda wyszła na jaw… [w zaskakującym zakończeniu powieści – przyp. aut.]

[…]

[wspomnienia z dzieciństwa Theo Fabera – głównego bohatera książki, terapeuty Alicji, także ofiary swej narcystycznej miłości, ale i późniejszego mordercy Alicji Berenson – przyp. aut.]

W nocy była burza śnieżna. Matka poszła spać, a ja udawałem, że śpię, potem wymknąłem się do ogrodu i stałem na śniegu. Wyciągnąłem ręce przed siebie, chwytałem płatki i przyglądałem się, jak znikają na czubkach moich palców. Cieszyło mnie to i równocześnie frustrowało, przemawiało do jakiejś prawdy we mnie, której nie potrafiłem wyrazić. Miałem zbyt ograniczone słownictwo, wyrazy były zbyt luźno powiązane, by dało się je ująć. Łapanie znikających płatków śniegu przypomina trochę chwytanie szczęścia. W miejsce posiadania natychmiast pojawia się pustka. Przypomniało mi to, że poza tym domem istnieje świat, świat ogromu i niewyobrażalnego szczęścia, świat, który, na razie, znajdował się poza moim zasięgiem. To wspomnienie wracało do mnie latami. Jakby nieszczęście otaczające tę chwilę wolności uczyniło ją tym jaśniejszą – drobiną światła zanurzoną w ciemności. Pojąłem, że jedyną nadzieję na przetrwanie da mi wycofanie się – zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Musiałem się wyrwać, uciec daleko. Dopiero wtedy będę wolny. I wreszcie w wieku osiemnastu lat dostałem oceny, które zapewniły mi miejsce na uniwersytecie. Opuściłem więzienie w bliźniaku w Surrey [dom rodzinny Theo Fabera z apodyktycznym ojcem, który wycisnął trwałe piętno na psychice chłopca – przyp. aut.] – i wydawało mi się, że jestem wolny. Myliłem się. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale było już za późno – zinternalizowałem ojca, wpisałem w siebie, zakorzeniłem głęboko w nieświadomości. Bez względu na to, jak daleko biegłem, wszędzie nosiłem go w sobie. Gonił mnie piekielny, niezmordowany chór furii, a wszystkie miały jego głos – piszczały, że jestem bezwartościowym, przynoszącym wstyd śmieciem. W czasie pierwszego semestru na studiach, owej pierwszej mroźnej zimy, chór ten był tak silny, tak obezwładniający, że całkowicie mnie kontrolował. Unieruchomiony przez strach nie potrafiłem wyjść z domu, spotykać się z ludźmi, zawierać przyjaźni. Równie dobrze mogłem zostać w Surrey. Byłem przypadkiem beznadziejnym. Pokonanym, uwięzionym. Zagonionym w kozi róg. Bez wyjścia.

[…]

Pomyślałem [mówi Theo Faber – przyp. aut.] o swojej terapeutce Ruth [także jego pierwsza żona – przyp. aut.]. Co ona by zrobiła? Mawiała, że składamy się z różnych części, dobrych i złych, i że zdrowy umysł potrafi tolerować tę ambiwalencję i żonglować dobrem i złem. Choroba psychiczna polega na braku umiejętności integracji – tracimy kontakt z nieakceptowanymi częściami siebie. Jeżeli miałbym pomóc Alicji, musielibyśmy zlokalizować owe części, które ukryła przed sobą poza granicami świadomości, połączyć kropki w jej psychicznym krajobrazie. Dopiero wtedy moglibyśmy umieścić w jakimś kontekście potworne wydarzenia z owego wieczoru, gdy zabiła męża. Byłby to powolny i żmudny proces.

[…]

[pamiętnik Alicji Berenson – utalentowanej malarki, skazanej przez sąd zabójczyni męża, wreszcie „milczącej” pacjentce zakładu psychiatrycznego w Londynie – ciąg dalszy - przyp. aut.]

Już teraz wiem, że kiedy mam plan dotyczący obrazu, założoną z góry ideę, jak powinien wyglądać, nigdy mi się nie udaje. Pozostaje martwy, jak martwa natura. Jeśli jednak naprawdę wytężam uwagę, jestem świadoma, słyszę niekiedy szept nakierowujący mnie we właściwą stronę. I jeśli mu ulegnę, jak w akcie wiary, prowadzi mnie w nieoczekiwane rejony, niezgodne z moją intencją, ale gdzieś, gdzie jest bardzo żywo, wspaniale – a rezultat jest niezależny ode mnie i wypełnia go jego własna siła życiowa. Chyba przeraża mnie poddanie się nieznanemu. Lubię wiedzieć, dokąd zmierzam. To dlatego sporządzam zawsze tyle szkiców – próbuję kontrolować efekt – nic dziwnego, że nic nie budzi się do życia – bo nie reaguję tak naprawdę na to, co się dzieje przede mną. Muszę otworzyć oczy i patrzeć – być świadomą życia, które się toczy, a nie takiego, jakie chcę, by było.

[…]

[pierwsza terapeutyczna rozmowa (monolog) Theo Fabera z Alicją Berenson – przyp. aut.]

– Uważam siebie za terapeutę relacyjnego – powiedziałem. – Wiesz, co to znaczy?

Cisza.

– Znaczy to, że według mnie Freud [austriacki psychoterapeuta – przyp. aut.] mylił się w kilku kwestiach. Nie wierzę, by terapeuta mógł być kiedykolwiek pustą tablicą, jak chciał. Wbrew naszym intencjom przemycamy przeróżne informacje na swój temat – za pośrednictwem koloru skarpetek, tego, jak siedzimy, mówimy. Sam fakt, że tu z tobą siedzę, wiele o mnie mówi. Pomimo moich starań, by być niewidzialnym, pokazuję ci, kim jestem.

[…]

Chodziłem [mowa o Theo – przyp. aut.] do Ruth na długo przed poznaniem Kathy [druga żona i wielka miłość Theo Fabera – przyp. aut.] i kontynuowałem terapię przez pierwsze trzy lata naszego związku. Pamiętam radę, jaką Ruth mi dała, kiedy się zeszliśmy z Kathy. „Wybór ukochanej osoby przypomina wybór terapeuty. Musimy siebie zapytać, czy ten ktoś będzie z nami szczery, wysłucha krytyki, przyzna się do popełnienia błędu i nie będzie obiecywał niemożliwego”.

[…]

[dialog Theo Fabera z eks-małżonką i terapeutką Ruth – przyp. aut.]

– O miłości. O tym, jak często błędnie uznajemy ją za fajerwerki, dramatyzm, dysfunkcję. Tymczasem prawdziwa miłość jest bardzo cicha, spokojna. Nudna, jeśli patrzy się na nią z perspektywy dramatyzmu. Miłość jest głęboka i spokojna. I trwała. Wyobrażam sobie, że darzysz Kathy miłością w prawdziwym tego słowa znaczeniu.

[…]

Nikt nie rodzi się zły. Jak ujął to Winnicott [brytyjski psychoanalityk, z wykształcenia pediatra, całe swoje życie poświęcił badaniom klinicznym i psychoterapii niemowląt, małych dzieci i ich matek – przyp. aut.]: „Dziecko nie może nienawidzić matki, jeśli matka nie nienawidziła go jako pierwsza”. Jako dzieci jesteśmy niewinnymi gąbkami, czystymi tabliczkami – mamy tylko podstawowe potrzeby jedzenia, załatwiania się, kochania i bycia kochanymi. Coś jednak może pójść nie tak i zależy od okoliczności, w jakich się urodziliśmy, i domu, w jakim się wychowaliśmy. Udręczone wykorzystywane dziecko nie zdoła się nigdy zemścić w rzeczywistości, bo jest bezradne i bezbronne, ale może – i musi – fantazjować o zemście. Wściekłość, podobnie jak strach, ma naturę reaktywną. Coś spotkało Alicję, prawdopodobnie we wczesnym dzieciństwie, co po tylu latach obudziło w niej mordercze instynkty. Cokolwiek ją sprowokowało – nie każdy byłby gotów chwycić pistolet i strzelić Gabrielowi w twarz – większość ludzi by się na to nie zdobyła. Fakt, że Alicja się tego dopuściła, sugeruje coś szalonego w jej wewnętrznym świecie. I dlatego tak ważne było, abym zrozumiał, jak wyglądało jej życie w tym domu, jakie wydarzenia ją ukształtowały, uczyniły ją taką, a nie inną osobą – zdolną do zabójstwa.

[…]

Popatrzyłem [mówi Theo – przyp. aut.] na obraz [Alicji Berenson – przyp. aut.]. Cechowała go taka sama fotorealistyczna jakość jak pozostałe dzieła Alicji. Przedstawiał scenę wypadku samochodowego, w którym zginęła jej matka. Ciało kobiety znajdowało się we wraku, oparte o kierownicę. Było skrwawione i ewidentnie martwe. Jej dusza wychodziła z niego jak wielki ptak z żółtymi skrzydłami i szybowała ku niebu.

Alkestis [także tytuł kolejnego obrazu Alicji – przyp. aut.] miała ścianę wyłącznie dla siebie. Obraz był tak piękny i tajemniczy, jak go zapamiętałem. Naga Alicja stała w pracowni przed pustym płótnem i malowała pędzlem ociekającym krwistoczerwoną farbą. Przyglądałem się jej twarzy. Wciąż wymykała się interpretacji. Ściągnąłem brwi.

To jest obraz o milczeniu. W sercu każdego dzieła sztuki leży tajemnica. Milczenie Alicji jest jej tajemnicą, zagadką w religijnym tego słowa znaczeniu. To, dlatego obraz nosi tytuł Alkestis […] i wtedy spostrzegłem na obrazie coś, czego wcześniej nie widziałem. Pochyliłem się do przodu, żeby się bliżej przyjrzeć. Na stole w tle stała misa z owocami – jabłkami i gruszkami. Na czerwonych jabłkach widniały białe plamki – białe oślizgłe plamki pełzające po owocach i wijące się w nich. Wskazałem na nie.

– Czy to są…?

– Czerwie?

 […]

… i kupiłem [mówi Theo – przyp. aut.] Alkestis [mowa o książce, tragedii Eurypidesa – przyp. aut.]

Zacząłem ją czytać w metrze. Nie była zbyt wciągająca. Dość dziwna, doprawdy. Bohater, Admet, został skazany na śmierć przez Mojry. Dzięki negocjacjom Apolla dostał jednak szansę – ucieknie przed śmiercią, jeśli zdoła przekonać kogoś, by dobrowolnie oddał za niego życie. Poprosił matkę i ojca, żeby umarli za niego, ale odmówili w niewybrednych słowach. Trudno stwierdzić, co należałoby myśleć o Admecie w tym momencie. Nie postępował zbyt heroicznie, według żadnych standardów, a starożytni Grecy pewnie się z niego podśmiewali. Alkestis okazała się solidniejsza – zaproponowała, że umrze za swojego męża. Być może nie spodziewała się, że Admet przyjmie jej propozycję, on jednak to uczynił i Alkestis zmierza ku śmierci i czeluściom Hadesu.

Na tym jednak nie koniec. Pojawia się swego rodzaju szczęśliwe zakończenie, deus ex machina. Herakles porywa Alkestis z Hadesu i triumfalnie przywraca ją do świata żywych. Kobieta ożywa. Admet wzrusza się do łez ponownym spotkaniem z żoną. Jej emocje trudniej rozszyfrować, bo milczy. Nie odzywa się.

[…]

[kolejna terapeutyczna rozmowa (monolog) Theo Fabera z Alicją Berenson – przyp. aut.]

– Zastanawiałem się, czy to znaczy, że myślisz o tym wyłącznie w kategoriach jej tragedii? Bo zginęła? Przecież tym samochodem jechała też dziewczynka. Dziewczynka, której uczucia, jak podejrzewam, nie zostały ani w pełni dostrzeżone, ani przeżyte.

Alicja poruszyła głową. Zerknęła na mnie. Posłała mi wyzywające spojrzenie. Coś w niej poruszyłem. Kontynuowałem więc.

– Zapytałem Jeana-Felixa [marszand Alicji Berenson - przyp. aut.] o twój autoportret, Alkestis. O jego znaczenie. A on zasugerował, żebym to przeczytał.

Wyciągnąłem egzemplarz sztuki. Przesunąłem go w jej stronę po stoliku kawowym. Alicja rzuciła na niego okiem.

– „Lecz czemu ona stoi tak, milcząca”? Tak pyta Admet. I ja tobie zadaję to samo pytanie, Alicjo. Dlaczego nie możesz nic powiedzieć? Dlaczego wciąż milczysz?

[...]

[studium terapii zajęciowej w szpitalu u boku Alicji Berenson – przyp. aut.]

Była w swoim świecie, pochylona nad stołem. Przyglądała się farbom z lekkim uśmiechem. Podniosła pędzle z sobolowego włosia i pogładziła je, jakby były delikatnymi kwiatami. Wyjęła trzy tubki farby – pruski błękit, indyjską żółć i czerwień kadmową – i ułożyła jedną obok drugiej. Odwróciła się w stronę pustego płótna i przyglądała mu się. Długo tak stała. Wyglądała, jakby się wprowadzała w jakiś trans, zadumę – myślami była gdzie indziej, udało się jej jakoś uciec, zawędrowała daleko poza tę celę – wreszcie się z niej wyrwała i wróciła do stołu. Wycisnęła na paletę trochę bieli i połączyła ją z odrobiną czerwieni. Musiała wymieszać farby pędzlem, szpachelki Stephanie natychmiast skonfiskowała, z oczywistych powodów. Alicja przysunęła pędzel do płótna i przeciągnęła po nim. Prosta czerwona kreska pośrodku białej powierzchni. Przyglądała się jej przez chwilę. A potem wykonała kolejne pociągnięcie. I następne. Po chwili malowała już bez przerw i wahania, z pełną płynnością ruchów. To był swoisty taniec Alicji z płótnem. Stałem tam i patrzyłem na tworzone przez nią kształty. Milczałem i ledwo śmiałem oddychać. Czułem się, jakbym był świadkiem intymnej chwili, jakbym obserwował dzikie zwierzę w czasie porodu. I chociaż Alicja zdawała sobie sprawę z mojej obecności, nie przeszkadzała jej ona. Od czasu do czasu podnosiła wzrok i zerkała na mnie. Jakby mi się przyglądała.

[…]

Christian [kolega Theo Fabera, psychoterapeuta szpitalny – przyp. aut.]  się skrzywił.

– Theo, wiem, że jesteś wysoce empatyczny i dlatego jesteś tak dobrym terapeutą, ale na Alicję Berenson marnujesz tylko czas. Nawet przed zabójstwem nie była zdolna do introspekcji lub mentalizacji czy jakkolwiek chcesz to nazywać. Była całkowicie pochłonięta sobą i swoją sztuką. Cała twoja empatia, twoja życzliwość… Ona nie potrafi tego oddać. To beznadziejny przypadek. Kompletna suka.

Christian powiedział to z pogardą i bez cienia empatii dla tak zniszczonej kobiety. Przez moment zastanawiałem się, czy przypadkiem to on nie cierpi na zaburzenia z pogranicza, a nie Alicja. Miałoby to o wiele więcej sensu. Wstałem.

[…]

[opowieść-wspomnienie Paula Rose o swym ojcu, matce i siostrze Alicji w obecności Theo Fabera – przyp. aut.]

Vernon [ojciec Alicji Berenson – przyp. aut.] gadał o tym, jak bardzo kochał Evę [swoją żonę a matkę Alicji – przyp. aut.], że nie potrafi bez niej żyć. „Moja dziewczynka”, powtarzał. „Moja biedna dziewczynka, moja Eva… Dlaczego musiała zginąć? Dlaczego to musiała być ona? Dlaczego to nie Alicja zginęła zamiast niej?”.

Przez chwilę patrzyłem na niego osłupiały. Nie byłem pewien, czy dobrze go zrozumiałem.

– „Dlaczego to nie Alicja zginęła zamiast niej?”?

– To jego słowa.

– Alicja to słyszała?

– I szepnęła coś do mnie. Nigdy tego nie zapomnę. „On mnie zabił”, powiedziała. „Tata właśnie… mnie zabił”.

Gapiłem się na Paula oniemiały. Chór dzwonów zaczął rozbrzmiewać mi w głowie, dzwonił, dudnił, rezonował. Właśnie tego szukałem. I znalazłem ów brakujący element układanki; wreszcie – tutaj na dachu w Cambridge [miejsce rodzinne Alicji Berenson – przyp. aut.]. W drodze do Londynu rozmyślałem o skutkach tego, co usłyszałem. Teraz już rozumiałem, dlaczego Alkestis poruszyła Alicję. Admet skazał swoją żonę na fizyczną śmierć, Vernon Rose zaś skazał córkę na śmierć psychiczną. Admet zapewne kochał Alkestis na pewnym poziomie; Vernon Rose nie kochał córki, tylko ją nienawidził. Dokonał mentalnego dzieciobójstwa i Alicja o tym wiedziała. „On mnie zabił”, powiedziała. „Tata właśnie… mnie zabił”. Teraz przynajmniej miałem nad czym pracować. Na tym się znałem – na emocjonalnym wpływie psychologicznych ran u dzieci i na tym, jak się manifestowały w późniejszym dorosłym życiu. Wyobraź to sobie – słyszysz, że twój ojciec, osoba, która ma ci zagwarantować przetrwanie, życzy ci śmierci. Jakie to musiało być dla dziecka zatrważające, traumatyzujące, jak bardzo odebrało mu poczucie własnej wartości. Ból z tym związany był zbyt wielki, zbyt silny, by dało się go przeżyć, więc trzeba go było przełknąć, wyprzeć, zagrzebać. Z biegiem czasu tracisz kontakt ze źródłem traumy, odcinasz się od korzeni przyczyny i zapominasz. Pewnego dnia jednak cała krzywda i złość powracają i wybuchają niczym ogień z trzewi smoka – i wtedy chwytasz za broń. Wylewasz swój gniew nie na ojca, który nie żyje, został zapomniany i znajduje się poza zasięgiem, ale na męża, człowieka, który zajął w twoim życiu jego miejsce, którego kochałaś i z którym dzielisz łóżko. Strzelasz mu w głowę pięć razy; prawdopodobnie nawet nie wiesz, dlaczego.

 […]

[kolejna rozmowa Theo Fabera z Alicją Berenson – tym razem ze skutkiem, czyli dialogiczna – przyp. aut.]

Alicja przez chwilę patrzyła mi w oczy. Potem jej wzrok powędrował w stronę okna i ciemnego nieba. W sposobie, w jaki przechyliła głowę, było coś niemal kokieteryjnego. W kącikach jej ust dostrzegłem lekki uśmiech. Podoba jej się to, pomyślałem. To, że ma nade mną przewagę. – O czym chcesz rozmawiać? – spytałem. – Nie wiem. O niczym. Po prostu chcę rozmawiać. Więc rozmawialiśmy. O Lydii i Paulu, o jej matce i lecie, kiedy zginęła. Rozmawialiśmy o dzieciństwie Alicji – i moim [równie trudnym – przyp. aut.]. Opowiedziałem jej o swoim ojcu i dorastaniu w naszym domu. Chciała wiedzieć jak najwięcej o mojej przeszłości, o tym, co mnie ukształtowało i uczyniło tym, kim byłem. Pamiętam, jak pomyślałem, że nie ma już odwrotu. Zniszczyliśmy wszelkie granice oddzielające terapeutę i pacjenta. Wkrótce potem trudno było stwierdzić, kto był kim.

[…]

[wizyta Allena - inspektora policji w domu Theo Fabera tuż po śmierci (w śpiączce) Alicji Berenson – przyp. aut.]

Czułem się dziwnie spokojny, gdy siedziałem na krześle przy oknie. Allen odchrząknął i zaczął czytać [znaleziony w ramie ostatniego obrazu pamiętnik Alicji Berenson wskazujący jednoznacznie na Theo Fabera jako na mordercę Alicji – przyp. aut.]:

– „Theo właśnie wyszedł. Jestem sama. Piszę te słowa tak szybko, jak tylko mogę…”.

Słuchając go, popatrzyłem na białe chmury dryfujące po niebie. Wreszcie sypnęły śniegiem. Otworzyłem okno i wyciągnąłem rękę. Schwytałem płatek śniegu. Patrzyłem, jak znika na czubku palca. Uśmiechnąłem się.

Wychyliłem się po następny.

Pacjentka, Alex Michaelides

O narcystycznej miłości i traumach z dzieciństwa śmiercionośnych w każdym detalu i o skutkach trudnych już do oszacowania.



powrót ››