Blog

 

08.05.2020

Bieguni

[…]

WŁAŚCIWY CZAS I MIEJSCE

Wielu ludzi wierzy, że istnieje na układzie współrzędnych świata punkt doskonały, gdzie czas i miejsce dochodzą do porozumienia. Może to nawet dlatego wyruszają z domu, sądzą, że poruszając się choćby chaotycznie, zwiększą prawdopodobieństwo trafienia do takiego punktu. Znaleźć się w odpowiednim momencie i w odpowiednim miejscu, wykorzystać okazję, chwycić chwilę za grzywkę, wtedy szyfr zamka zostanie złamany, kombinacja cyfr do wygranej – odkryta, prawda – odsłonięta. Nie przegapić, surfować po przypadku, zbiegu okoliczności, zrządzeniach losu. Nic nie potrzeba – wystarczy tylko się stawić, zameldować w tej jedynej konfiguracji czasu i miejsca. Można tam spotkać wielką miłość, szczęście, wygraną w toto-lotka albo wyjaśnienie tajemnicy, nad którą wszyscy biedzą się daremnie od lat, lub śmierć. Czasami rano ma się nawet wrażenie, że ten moment jest już blisko, może przydarzy się już dzisiaj.

[…]

Jakieś pół godziny drogi przed granicą z Księstwem Poznańskim, dyliżans zatrzymał się przy oberży. Tam podróżne najpierw odświeżyły się i zjadły niewielki posiłek: trochę zimnego pieczonego mięsa, chleb i owoce, a potem udały się na stronę i, podobnie jak inni pasażerowie, zniknęły w przydrożnych zaroślach. Przez chwilę zachwycały się kwitnącymi przylaszczkami, a potem Ludwika wyjęła z kosza spory słój z brązowym kawałkiem mięśnia i umieściła go w sprytnie uplecionej siatce z rzemieni. Aniela starannie przywiązała ich końce do rusztowania krynoliny na wysokości wzgórka łonowego. Kiedy suknia opadła, nie było znać, że kryje pod powierzchnią taki skarb. Ludwika odwróciła się kilka razy, zarzuciła suknią i ruszyła do powozu. – Nie uszłabym z tym daleko – powiedziała do towarzyszki. – Obija mi się o nogi. Ale nie musiała– Usiadła na swoim miejscu, wyprostowana, może nieco sztywna, lecz była jednak damą, siostrą Fryderyka Szopena. Polką. Gdy żandarmi pruscy na granicy kazali im wysiąść z powozu i dokładnie sprawdzali, czy kobiety nie przemycają do Kongresówki czegoś, co mogłoby wzmagać jakieś niepoważne niepodległościowe nastroje Polaków, niczego oczywiście nie znaleźli. Po drugiej zaś stronie granicy, w Kaliszu, czekał już na nich powóz przysłany z Warszawy oraz kilkoro przyjaciół i świadków tej smutnej ceremonii. W czarnych frakach i wysokich kapeluszach utworzyli szpaler, ich pobladłe żałobne twarze z nabożnością zwracały się ku każdemu wyłożonemu pakunkowi. Ludwice jednak przy pomocy wtajemniczonej we wszystko Anieli udało się na chwilę oddalić i wyplątać słój z ciepłych wnętrzności sukni. Aniela, nurkując w koronkach, wyciągnęła bezpiecznie słój i podała go Ludwice takim gestem, jak podaje się matce nowo narodzone dziecko. A potem Ludwika rozpłakała się. W eskorcie kilku powozów serce Szopena dotarło do stolicy.

[…]

Spotkałam ichtiologów, którym wcale nie przeszkadza w pracy to, że są kreacjonistami. Jemy przy tym samym stoliku curry z warzyw i mamy dużo czasu do następnego samolotu. Dlatego przenosimy się do baru, gdzie chłopiec o wschodnich rysach, z kitką, gra na gitarze przeboje Erica Claptona. Opowiadają, jak to Bóg stworzył ich piękne ryby – te wszystkie pstrągi, szczupaki, turboty i flądry razem z całą ewidencją ich filogenetycznego rozwoju. W komplecie z rybami, które powołał do istnienia bodaj trzeciego dnia, przygotował ich kopalne szkielety, ich brawurowe odciski w kamieniach piaskowców, ich skamieliny. – Po co to? – zapytałam. – Po co te fałszywe dowody? Byli przygotowani na moje wątpliwości, więc jedno z nich odpowiedziało: – Opisać Boga i jego intencje to tak, jakby ryba próbowała opisać wodę, w której pływa. Drugie zaś dodało po chwili: – I swojego ichtiologa.

[…]

Ostatnio nie może spać. To znaczy – zasypia wieczorem, pada ze zmęczenia, ale budzi się już koło trzeciej, czwartej nad ranem, jak lata temu po powodzi. Ale wtedy wiedział, skąd ta bezsenność – przestraszył się kataklizmu. Teraz jest inaczej, nie było żadnej katastrofy. Zrobiła się jednak dziura, przerwa. Kunicki wie, że zacerować ją mogłyby słowa; gdyby znalazł odpowiednią ilość sensownych, właściwych słów na wyjaśnienie tego, co się stało, dziura dałaby się załatać, nie byłoby śladu, a on spałby do ósmej. Czasem, rzadko, wydaje mu się, że słyszy w głowie jakiś głos, jedno, dwa słowa, wypowiedziane głośno, przeszywające. Słowa oderwane zarówno od bezsennej nocy, jak i zagonionego dnia. Coś tam iskrzy w neuronach, jakieś impulsy przeskakują z miejsca na miejsce. Czy nie tak właśnie odbywa się myślenie?

[…]

Mężczyźnie chodziło o jedno słowo profesora, które padło w czasie wykładu i które mówca zresztą rzeczowo wyjaśnił. – Kontuicja – powiedział profesor ze starannie ukrywanym zniecierpliwieniem – to, jak mówiłem, rodzaj wglądu, który spontanicznie odsłania obecność jakiejś większej niż ludzka siły, jakiejś jedności ponad zróżnicowaniem. Jutro rozwinę ten temat – dodał z pełnymi ustami. – Tak – odezwał się na to tamten bezradnie. – Ale co by to miało znaczyć? Nie doczekał się odpowiedzi, bo profesor zadumał się przez moment, widocznie przeszukując zbiory swojej przepastnej pamięci, i w końcu pomagając sobie dłonią, którą zataczał małe kręgi w powietrzu, wyrecytował: – Musisz to wszystko precz odrzucić i nie patrzeć, musisz jakby zmrużyć powieki i zmienić wzrok, zbudzić inny, który wprawdzie każdy posiada, ale którego mało kto używa. Był z siebie tak dumny, aż poczerwieniał. – To Plotyn.

[…]

Stewardesy, piękne jak anioły, sprawdzają nasze kompetencje do podróży i łagodnym ruchem ręki pozwalają nam zanurzyć się w miękkich, wyłożonych dywanem krągłościach tunelu, który powiedzie nas na pokład samolotu i potem powietrzną, chłodną drogą w stronę nowych światów. W ich uśmiechu ukryta jest, jak się nam zdaje, jakaś obietnica, że być może urodzimy się ponownie i tym razem będzie to właściwy czas i właściwe miejsce.

Olga Tokarczuk, Bieguni



powrót ››