Blog

 

16.01.2022

Wiolonczelistka

…władza to bogactwo,

a bogactwo to władza…

[…]

Sarah Bancroft zazdrościła szczęśliwcom, którzy wierzyli, że panują nad swoim losem. Dla nich życie było równie skomplikowane jak jazda metrem. Włożyć bilet do czytnika na bramce i wysiąść na właściwej stacji na Charing Cross, nie na Leicester Square. Sarah nigdy nie zgadzała się z tą bzdurą. Rzecz jasna, można się przygotowywać, starać, można dokonywać wyborów, ale życie i tak pozostaje skomplikowaną grą opatrzności i prawdopodobieństwa. Niestety, zarówno w pracy, jak i w miłości Sarah przejawiała zadziwiający brak wyczucia czasu. Zawsze była o krok za szybka albo o krok za wolna. Spóźniła się na wiele pociągów. Kilka razy wsiadła do niewłaściwego, co prawie zawsze pociągało za sobą katastrofalne skutki.

[…]

Podobnie jak Sarah Bancroft, Wiktor Orłow uważał, że życie to podróż, w którą najlepiej wyruszyć bez mapy. Wychowany w moskiewskim mieszkaniu bez ogrzewania, za to dzielonym przez trzy rodziny, został multimiliarderem,    a   to    dzięki    połączeniu    szczęścia,   determinacji i bezlitosnej, jeśli nie przestępczej taktyki – nawet jego apologeci przyznawali, że nie przebierał w środkach. Nigdy nie ukrywał, że jest drapieżcą i wyzyskiwaczem.  Przeciwnie, z dumą obnosił się z takimi etykietkami. Gdybym się urodził   Anglikiem,  zapewne  mógłbym   dojść   do pieniędzy uczciwie – lekceważąco przyznał w rozmowie z brytyjskim dziennikarzem po zamieszkaniu w Londynie. – Ale urodziłem się Rosjaninem. I zbiłem majątek tak, jak to robią w Rosji.

[…]

Pomimo   szybkiego   tempa letnich   operacji   Gabriel Allon często przyjeżdżał   do Nahalal w samą porę na kolację.  Chiara nakrywała wtedy do stołu w chłodnym ogrodzie,  a  Irene i Raphael radośnie opowiadali mu,  co porabiali tego dnia, który zawsze mijał im tak jak poprzedni. Potem Gabriel brał dzieci na spacer i wędrując po zakurzonych wiejskich drogach, opowiadał im historie ze swojego dzieciństwa w nowo powstałym państwie Izrael. Urodził  się w pobliskim  kibucu  Ramat Dawid.  Rzecz jasna, nie było wtedy komputerów ani telefonów komórkowych,  a nawet telewizji   – ta dotarła do Izraela dopiero w roku 1966.  Ale nawet wtedy matka nie zgodziła się na telewizor w domu, obawiając się, że będzie przeszkadzał jej w pracy. Gabriel tłumaczył dzieciom, jak przesiadywał u jej stóp, kiedy malowała,  i  naśladował   ruchy   jej   pędzla na własnym   płótnie.  Nie wspominał o cyfrach wytatuowanych na jej lewym przedramieniu.  Ani o świecach zapalanych w ich domu dla tych członków rodziny, którzy nie przeżyli obozów. Ani o krzykach dobiegających w środku nocy z innych domków w Ramat Dawid, kiedy zjawiały się demony.

[…]

Jeśli mnie pamięć nie myli, to ja namówiłem Orłowa, żeby zrezygnował ze swojej spółki naftowej w zamian za twoją wolność – odparł Graham. – Gdyby miał za grosz rozumu, toby się nie wychylał.  A tymczasem kupił „Gazietę”  i na własne życzenie znalazł się na celowniku Kremla. To była tylko kwestia czasu, zanim go dopadną. Przy pomocy Niny Antonowej? Graham się skrzywił. W pewnym momencie będziemy musieli na nowo wytyczyć granice między twoją służbą i moją. No przecież chyba nie wierzysz, że ona jest zabójczynią na usługach Moskwy? Dwa i dwa nie zawsze daje cztery. Czasami to jest pięć. Tylko w pokoju sto jeden Ministerstwa Miłości, Winstonie. Sarah ma ciekawą hipotezę – rzekł   Gabriel.  –  Uważa,  że  Ninę wrobiono w dostarczenie skażonych dokumentów. A kiedy to Sarah doszła do takiego wniosku?  W ciągu trzydziestu sekund, które spędziła w gabinecie Wiktora? Ma wyśmienity instynkt. To akurat nie dziwota.  W końcu to ty ją wyszkoliłeś.  Ale centrala w Moskwie nigdy nie powierzyłaby tak niebezpiecznej broni komuś, nad kim nie ma całkowitej kontroli.

[…]

Spotkaliśmy się profesor Crenshaw [naprawdę Olga Sukchowa – przyp. aut.] w Moskwie, dawno temu. Zabrała mnie pani na cmentarz Nowodziewiczy. Powiedziała pani, że aby zrozumieć współczesną Rosję, trzeba poznać jej przeszłość.  A żeby poznać przeszłość,  należy się przejść pośród jej kości. Zapadła długa cisza. Niech pan się odwróci, żebym mogła się panu przyjrzeć. Gabriel odwrócił się powoli i spojrzał w obiektyw kamery monitoringu. Rozległ się brzęczyk, szczęk zamka. Gabriel oparł dłoń na zasuwie. Sarah weszła za nim do środka. A już się bałam, że o mnie zapomniałeś. Nic podobnego. Ile to już minęło? Całe wieki. Tylko tyle?

[…]

Olga skwitowała to przelotnym uśmiechem. Nasz Wiktor [Orłow – przyp. aut.] nie był chodzącym ideałem. Ale był oddany idei wolnej i demokratycznej Rosji,  przyzwoitej  Rosji,  która  nie toczy z Zachodem wojny, tylko jest jego sojusznikiem. Czy wiedział, kim jest ten ważny Rosjanin? Twierdził, że nie. Uwierzyłaś mu? Nie całkiem. O kogo mogłoby chodzić? Mogłabym z marszu wymienić nazwiska ze stu prawdopodobnych kandydatów. Od wyższych urzędników państwowych po biznesmenów powiązanych z Kremlem i gangsterów.

[…]

Ubolewała,  że rosyjski prezydent jest już prawdziwym carem, chociaż nie tytularnym.  Niedawne sfałszowane referendum umożliwiło mu zgodne z konstytucją sprawowanie władzy aż do roku 2036. Wszystkie pokojowe środki protestu zlikwidowano, została wyłącznie farsa w postaci partii opozycyjnych koncesjonowanych przez Kreml. Te partyjki to wioski potiomkinowskie mające stworzyć złudzenie demokracji. Pożyteczni idioci.

[…]

W normalnych warunkach muzeum przyjmowało dziennie sześć tysięcy zwiedzających, ale ograniczenia związane z koronawirusem zmniejszyły tę liczbę do siedmiuset pięćdziesięciu. Christopher kupił dwa bilety, jeden wsunął do kieszeni, a drugi podał bileterce przy wejściu. W holu umundurowany strażnik skierował go do magnetometru, takiego jak ten używany na lotniskach. Christopher zostawił pistolet w hotelu, bez przeszkód przeszedł więc przez to ustrojstwo. W nowoczesnym szklanym holu panowała niesamowita cisza. Christopher wypił w barze kawę i poszedł na górę, do sali wystawowej poświęconej dziełom Vincenta powstałych we francuskim Arles, gdzie mieszkał od lutego 1888 do maja 1889. Największą atrakcją były kultowe „Słoneczniki”, olej na płótnie, 95 na 73 centymetry. Tabliczka informacyjna pod obrazem nie wspominała o tym, że kilka lat wcześniej para zawodowych   złodziei   ukradła   to płótno, a komendant policji   amsterdamskiej określił ten skok jako najbardziej brawurowy napad rabunkowy,  z  jakim   miał do czynienia.  Złodzieje przekazali obraz agentowi wywiadu izraelskiego, który w paryskim mieszkaniu z widokiem na Sekwanę stworzył idealnie wierną kopię – którą Christopher, podszywając się pod przestępcę o nazwisku Reg Bartholomew, sprzedał syryjskiemu pośrednikowi za dwadzieścia pięć milionów euro. Oryginał odkryto w pokoju hotelowym w Amsterdamie cztery miesiące po zniknięciu. O dziwo, był w lepszym stanie, niż kiedy go zwędzono.

[…]

Szpiedzy z różnych krajów z zasady rzadko pracują ze sobą rączka w rączkę. Powszechnie występuje dzielenie się soczystymi miejscowymi plotkami i wzajemne ostrzeganie o komórkach terrorystycznych, zwłaszcza jeśli dotyczy bliskich sojuszników. Ale służby wywiadowcze, jeśli to tylko możliwe, unikają wspólnych operacji, ponieważ takie przedsięwzięcia nieuchronnie ujawniają pracowników i ukochane techniki operacyjne. Szefowie siatek szpiegowskich zazdrośnie strzegą tych tajemnic niczym rodzinnych przepisów kucharskich,  i zdradzają je wyłącznie pod przymusem. Mało tego, interesy narodowe rzadko są całkowicie zbieżne, zwłaszcza gdy chodzi o wielkie pieniądze. To, co mówią o pieniądzach, to prawda. One zdecydowanie zmieniają wszystko. Podobnie jak bardzo drobny nowiczok [środek paraliżujący układ nerwowy człowieka – przyp. aut.],  pieniądze są bez zapachu, bez smaku, przenośne i łatwe do ukrycia.  A czasami, rzecz jasna, śmiercionośne. Dla pieniędzy niektórzy się zabijają. A kiedy już mają ich dość, zabijają tych, którzy próbują im je odebrać. Wśród pieniędzy przepływających przez żyły i tętnice globalnego systemu finansowego z   każdym   dniem   coraz   więcej   jest pieniędzy   brudnych. Pochodzą z działalności przestępczej albo z drenowania funduszy państwowych przez kleptomaniakalnych autokratów. Zatruwają wszystko, z czym się zetkną. Nawet zdrowi nie są całkiem odporni na ich niszczące skutki.

[…]

Podobnie jak Gabriel,  Eli  Lawon był uczestnikiem operacji Gniew Boży. W opartym na języku hebrajskim słowniku zespołu był ayin, tropicielem i specem od inwigilacji. Kiedy jednostkę rozwiązano, osiedlił się w Wiedniu,  gdzie założył niewielką agencję śledczą o nazwie Dochodzenie Roszczeń Wojennych. Mimo głodowego budżetu wytropił zagrabione podczas Zagłady mienie o wartości milionów dolarów i odegrał znaczącą rolę w przymuszeniu szwajcarskich banków do zawarcia ugody opiewającej na kwotę wielu miliardów dolarów.  Błyskotliwy i nieugięty, szybko zapracował na pogardę ze strony głównych szwajcarskich bankierów. „Neue Züricher Zeitung”  w zjadliwym wstępniaku nazwał go kiedyś  „zawziętym małym trollem z Wiednia”.

[…]

Jeśli zgłaszaliśmy zastrzeżenia do konkretnej transakcji, kazano nam siedzieć cicho. Freddy Krueger [bohater popularnego horroru w latach 80-tych dwudziestego wieku – przyp. aut.] też nie był ciekawy naszych obiekcji. Forsa płynęła nieprzerwanym   strumieniem   –   setki milionów dolarów rocznie z samych honorariów za usługi.  Ani myślał z tego rezygnować. Poza tym jeśli jakaś transakcja na giełdzie londyńskiej przynosiła straty,  odbijano  to sobie na kolejnej.   W każdym razie tak zakładał Hamburg. Czasami jednak traderzy posuwali się za daleko.  Jeden codziennie stawiał setki milionów dolarów na minimalne zmiany stawki LIBOR,  stopy procentowej kredytów udzielanych na rynku międzynarodowym.  Isabel Brenner [dorabiająca w banku utalentowana wiolonczelistka – przyp. aut.] poszła ze swoimi obawami do szefa filii londyńskiej, który bez ogródek polecił   jej,  by  pilnowała własnego nosa. Handel oparty na wskaźniku LIBOR jest niewiarygodnie zyskowny. Mimo to nadal prowadziła swoje śledztwo i odkryła, że wspomniany trader spiskował ze swoimi odpowiednikami w innych bankach i manipulowali oni stawkami tak, by stworzyć inwestycje gwarantujące pewny zysk. Ostatecznie trader wyleciał z roboty,  a RhineBank został zmuszony do zapłacenia brytyjskim regulatorom finansowym grzywny w wysokości stu milionów funtów, czyli ułamek tego, co zarobił na nieuczciwych transakcjach. Można by pomyśleć,  że za swoje wysiłki dostanę nagrodę. Tymczasem Freddy Krueger udzielił mi nagany za to, że swoje obawy przesłałam mejlami,  które  później przejęła FCA,  organizacja  regulująca rynek finansowy w Wielkiej Brytanii.  Minus numer dwa.

[…]

Co, na miłość boską, Sarah Bancroft robiła w domu Wiktora Orłowa? W magazynie Juliana znalazła zaginioną Artemisię.  Wiktor zgodził się kupić obraz. Czy to naprawdę Artemisia? Na to wygląda. Dobra jest? Według Sarah trzeba nad nią popracować. Nade mną też – szepnęła Chiara. Gabriel uwolnił ją od jedwabnej koszuli nocnej. W takich momentach, pomyślał, dobrze znane praktyki przynoszą ulgę.

[…]

Nie przepadasz za Rosjanami, co, Allon? Przeciwnie, bardzo ich lubię. Tak? Wymień chociaż jednego. Nabokov. Morozow mimo woli się uśmiechnął. Podejrzewam,  że  masz prawo   nas nienawidzić.   Twoje   starcie z Iwanem Charkowem w tej daczy pod Moskwą przeszło do legendy. Tamtego dnia ty i twoja żona byście zginęli,  gdyby nie odwaga Grigorija Bułganowa i pieniądze Wiktora Orłowa. A teraz Grigorij i Wiktor nie żyją i tylko ty zostałeś.  Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Coś o tym wiem, Allon.  Ja także mówię z doświadczenia. Potem Morozow przypomniał Gabrielowi swój nieskazitelny rodowód. Był,  żeby  się posłużyć określeniem ukutym przez rosyjskiego filozofa i pisarza Znowiewa,  prawdziwym  homo sovieticus – człowiekiem radzieckim.  Jego matka pełniła funkcję osobistej sekretarki szefa KGB Jurija Andropowa. Ojciec, błyskotliwy teoretyk marksizmu,  pracował w Gosplanie, organie nadzorującym gospodarkę nakazową w Związku Radzieckim.   Jako członkowie   partii   żyli    na poziomie   daleko   poza zasięgiem zwykłych Rosjan. Wygodne mieszkanie w Moskwie.  Dacza na wsi.  Wstęp do specjalnych sklepów pełnych żywności i ubrań. Posiadali nawet samochód, wiśniową ładę,  która z rzadka pełniła rolę, do której ją zaprojektowano i zmontowano. Zauważ  jednak,  że  nie  należeliśmy  do  elity.   Ale żyło nam się wygodnie.  Władimir Władimirowicz [Putin – przyp. aut.] nie miał tyle szczęścia – dodał, używając imienia oraz patronimiku rosyjskiego prezydenta. – Władimir Władimirowicz wywodził się z proletariatu. Był synem robotnika. Prawdziwym człowiekiem z ludu. Wychowywał się, ciągnął Morozow, w walącym się bloku mieszkalnym przy Zaułku Baskowa 12 w Leningradzie.  Ciasne mieszkanie dzielili z dwiema innymi rodzinami: z pobożnymi prawosławnymi oraz praktykującymi Żydami. Nie mieli gorącej wody ani wanny, do ogrzewania służył żelazny piecyk na drewno, nie było też kuchni, tylko jednopalnikowa kuchenka gazowa i zlew w pozbawionym okien korytarzu. Młody Władimir Władimirowicz większość czasu spędzał na dworze, na zaśmieconym podwórku.  Niski i drobnej budowy,  często był dręczony przez łobuzów. Zaczął więc pobierać lekcje boksu,  a  potem uczył się judo i sambo, rosyjskiej sztuki walki.  Niereformowalny i porywczy,  szukał okazji do sprawdzenia swojej biegłości w walce w najpodlejszych zakątkach Leningradu. Jeśli dochodziło do pyskówki albo prężenia mięśni, to zawsze Władimir Władimirowicz wyprowadzał pierwszy cios. Czasem troszczył   się o chłopaków z sąsiedztwa, którzy sami nie potrafili się obronić. Jednym z tych chłopców był Arkadij Akimow mieszkający przy Zaułku Baskowa 14. Kiedyś Władimir Władimirowicz zobaczył, jak dwaj starsi chłopcy grożą Arkadijowi w cuchnącym przejściu łączącym ich podwórka. Arkadij był wątłym chłopcem, którego chronicznie nękały choroby układu oddechowego. Co gorsza, przynajmniej w oczach łobuzów z Zaułku Baskowa, był też obiecującym pianistą, który chronił swoje dłonie. Władimir Władimirowicz stanął do walki za niego i sprał obu gnojków na kwaśne jabłko.  W ten sposób narodziła się przyjaźń,  która zmieniła bieg historii Rosji.

[…]

Wiktor [Orłow, otruty nowiczokiem - przyp. aut.] wierzył, że w Rosji można zaprowadzić demokrację. Ty też się zgadzasz z tą mrzonką? Ja prezentowałem ostrożny pesymizm. Rosja nigdy już nie będzie demokratyczna, Allon.  Nie możemy żyć jak normalni ludzie. Bardzo mądra kobieta kiedyś powiedziała mi to samo. Naprawdę? Kto? Mów dalej, Siergiej. Kiedy już pierwszym oligarchom pokazano, gdzie ich miejsce, ciągnął Morozow,  zaczęła się grabież – dzika orgia przekrętów z autotransakcjami, łapówkarstwa,  wyprowadzania  pieniędzy,  defraudacji, wymuszania pieniędzy w zamian za ochronę, oszustw podatkowych i wreszcie jawnych kradzieży –   która wzbogaciła ludzi z otoczenia nowego prezydenta. Uważali się oni za nową rosyjską arystokrację. Wznosili pałace, zamawiali sobie herby, a po kraju jeździli siecią prywatnych dróg. Większość stała się multimiliarderami, ale nikt nie przewyższył bogactwem Arkadija Akimowa. Jego koncern naftowy NevaNeft był największą firmą w Rosji. Podobnie jak jego komercyjna spółka budowlana, do której trafiały niezliczone państwowe zamówienia, zawsze po zawyżonych cenach.

[…]

Grupa Haydna dodatkowo zapewnia wiarygodną możliwość zaprzeczenia, ponieważ jest to prywatna firma działająca poza granicami Rosji. Jest naprawdę niewielka,  zatrudnia góra dwudziestu pracowników. To wyłącznie byli oficerowie wywiadu, najlepsi z najlepszych, i znakomicie opłacani. Na ile swobody operacyjnej może sobie pozwolić Arkadij? Praktycznie rzecz biorąc, jest szefem elitarnej służby wywiadowczej. Ale grubsze akcje musi zaaprobować Wołodia. Takie jak zamordowanie Wiktora Orłowa? Jasne. A ich zwyczajna działalność? Morozow powiedział, że większość polega na tajnym finansowaniu ruchów politycznych i społecznych,  które albo popierają Kreml,  albo są kontestatorskie, zwłaszcza ruchy na skrajnej prawicy sprzeciwiające się napływowi imigrantów i gospodarczej integracji Europy. Poza tym Grupa Haydna stworzyła sieć fikcyjnych think tanków oraz pism internetowych zajmujących się porządkiem publicznym, które w korzystnym świetle przedstawiały punkt widzenia Kremla i podważały skuteczność zachodniej demokracji i liberalizmu. Ale najbardziej   skutecznym narzędziem finansowym   tej komórki, ciągnął Morozow, była obietnica rosyjskich bogactw.  Rosyjskimi pieniędzmi próbowano skorumpować wszystkich: polityków, prawników, bankierów, biznesmenów, nawet wyższych oficerów wywiadu.  Większość brała je bez zastrzeżeń.  A kiedy już połknęli przynętę – datek, łapówkę, interes, na którym się nie traci – nie można było zerwać się z haczyka. I przechodzili na własność Kremla SA.

[…]

Hamburski RhineBank AG nie był jedyną instytucją finansową, która skwapliwie robiła interesy z nazistowskimi Niemcami. W trakcie trwającej sześć lat drugiej wojny światowej Szwajcarski Bank Narodowy przyjął od Reichsbanku kilka ton złota, osiągając z tego przyzwoity zysk w wysokości dwudziestu milionów franków szwajcarskich. Główne banki szwajcarskie również akceptowały jako klientów wysoko postawionych nazistów, w tym nawet samego Adolfa Hitlera, który honoraria za swój antysemicki manifest „Mein Kampf” lokował na rachunku w banku UBS w Bernie. Najczęściej jednak przywódcy partyjni oraz wyżsi funkcjonariusze zbrodniczej SS korzystali   z usług dyskretnych prywatnych bankierów, takich jak Walter Landesmann. Ten mało znaczący przed wojną bankier z Zurychu wiosną 1945 roku był już tajemnym strażnikiem olbrzymiego nielegalnie zdobytego majątku, o którego większość nikt nigdy się nie upomniał,  skoro jego klienci trafili do więzień jako zbrodniarze wojenni albo byli zmuszeni prosić o azyl w dalekich krajach Ameryki Południowej. Landesmann, który nie zwykł marnować okazji,  użył  tych pieniędzy do przekształcenia swojego banku w jedną z najbardziej znaczących szwajcarskich firm oferujących usługi finansowe. Po jego śmierci odziedziczył   ją   jego   jedyny   syn,   charyzmatyczny   młody   finansista imieniem Martin. Martin Landesmann doskonale znał źródło tak szybkiego powojennego rozwoju banku, więc czym prędzej umył ręce i się go pozbył.  Dochód uzyskany ze sprzedaży przeznaczył na założenie Global Vision Investments, prywatnego funduszu inwestycyjnego, który finansował nowatorskie, dopiero raczkujące przedsięwzięcia, zwłaszcza na polu alternatywnych źródeł energii i rolnictwa zrównoważonego. Jednak największą namiętnością Martina była jego fundacja charytatywna Jeden Świat. Dostarczał lekarstwa chorym, żywność głodnym, a spragnionym wodę, często własnoręcznie. W rezultacie stał się ulubieńcem elit towarzyskich z Aspen i Davos. Krąg jego wpływowych przyjaciół obejmował   czołowych   polityków i luminarzy   z   Doliny    Krzemowej i Hollywood,  gdzie  jego firma producencka finansowała filmy dokumentalne poświęcone zmianom klimatycznym czy prawom imigrantów.  Jego najnowszym filmem był bardzo pochlebny autoportret pod tytułem „Jeden   Świat”.   Tłumy   krytyków,  głównie z politycznej prawicy, kpiły, że powinien był go zatytułować „Święty Martin”.

[…]

Umieściła instrument pod brodą i zagrała wstrząsający dysonansowy dwudźwięk z sonaty Tartiniego. Kapiesz mi na podłogę. Dlatego, że specjalnie kazałaś mi stać w deszczu. Powinieneś był wziąć parasol. Nie noszę parasoli. Tak – przyznała z rezerwą. – To jedna z rzeczy, które najlepiej o tobie pamiętam,  podobnie  jak to,  że  zawsze spałeś z pistoletem na stoliku nocnym. – Ostrożnie odłożyła skrzypce do futerału i splotła ręce pod biustem. Jak się należy zachować w takiej sytuacji? Podać rękę czy ucałować beznamiętnie? Pandemia daje pretekst do zachowania dystansu społecznego. Szkoda. Liczyłam na beznamiętny pocałunek. Położyła dłoń na górnej nakrywie fortepianu Bechstein Sterling. Miałam w życiu wielu mężczyzn… Wielu – przytaknął Gabriel. Ale żaden nie zniknął tak skutecznie jak ty. Szkolili mnie najlepsi. Pamiętasz, jak długo mieszkałeś w mojej willi w Portugalii? Sześć miesięcy. Dokładnie sześć miesięcy i czternaście dni.  A jednak przez te wszystkie lata nie zadzwoniłeś ani razu, nie dostałam też ani jednego mejla. Nie jestem zwyczajnym człowiekiem, Anno. Ja też nie. Gabriel przyjrzał się fotografiom na ścianach. O tak, ty z pewnością nie jesteś zwyczajna. Obiektywnie  rzecz biorąc, była najwybitniejszą skrzypaczką swojego pokolenia – miała doskonałą technikę, pasję i ogień, a do tego niezrównaną barwę dźwięku, którą wydobywała z instrumentu dzięki nieugiętej sile woli. Często jednak ulegała gwałtownym zmianom nastroju,  a  także podejmowała zachowania lekkomyślne, takie jak wędrówka po górach, podczas której w wyniku wypadku nabawiła się urazu słynnej lewej ręki i   omal nie zaprzepaściła   kariery.   W   Gabrielu   dostrzegła   szansę na    stabilizację.   Przez   krótką   chwilę    byli    jedną   z   tych   bezgranicznie fascynujących par,  o  jakich   się czyta w powieściach – skrzypaczka i konserwator sztuki mieszkający w wilii na Costa de Prata. I nie miało dla niej znaczenia, że Gabriel występował pod fałszywym nazwiskiem, że miał na rękach krew kilkunastu ludzi ani że nigdy, w żadnych okolicznościach nie mogła wycelować obiektywu aparatu w jego stronę. Gdyby nie kilka zdjęć z prowadzonej przez Szwajcarów obserwacji, nie byłoby żadnego dowodu na to, że Gabriel Allon w ogóle poznał najsłynniejszą skrzypaczkę na świecie.

[…]

Wychodziło na to, że londyński marszand Oliver Dimbleby sprzedał obraz Artemisii Gentileschi,  którego  autorstwo wcześniej niesłusznie przypisano komuś innemu –  „Lutnistkę”,  olej  na płótnie o wymiarach 152 na 134 centymetry – szwajcarskiemu finansiście i aktywiście politycznemu Martinowi Landesmannowi. Świątobliwy Landesmann wspaniałomyślnie podarował to płótno muzeum Kunsthaus w Zurychu,   które wystawi je po zakończeniu gruntownej renowacji. Muzeum zamierzało zaprezentować obraz na uroczystej gali, podczas której światowej sławy szwajcarska skrzypaczka Anna Rolfe miała zagrać na żywo po raz pierwszy od wybuchu pandemii.  Sponsorem wieczoru jest nowo utworzona fundacja Landesmanna Jeden Świat – Globalne Przymierze na rzecz Demokracji.  Niestety,  wydarzenie  będzie dostępne tylko dla zaproszonych gości.

[…]

Zdjęcia w wysokiej rozdzielczości pokazywały tylko część uszkodzeń. Na przykład nie oddawały wiernie tego, w jak szokującym stopniu czterystuletnie płótno zwiotczało z wiekiem.  Gabriel doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia, niż podszyć obraz na nowo; to delikatne zadanie polega   na   podłożeniu   nowej   warstwy   płótna   z   tyłu   oryginalnego, a następnie rozpięciu go jeszcze raz na blejtramie.  Kiedy już się z tym uporano, przystąpił do najbardziej mozolnej części konserwacji – usunięcia starego lakieru oraz warstwy brudu za pomocą wacików z waty bawełnianej, nasączonych starannie skomponowaną mieszanką acetonu, eteru metylowego, glikolu propylenowego i terpentyny mineralnej. Jednym wacikiem,  zanim się całkiem zabrudzi, można było oczyścić około dwóch i pół centymetra kwadratowego obrazu. Nocami, jeśli akurat nie śnił o krwi i pożodze, Gabriel usuwał pożółkły lakier z obrazu wielkości Piazza San Marco.

[…]

Do   gali    zostało    raptem   dziesięć   dni, a „Lutnistka”  wciąż nie nadawała się do pokazania szerokiej publiczności. Niektóre duże partie obrazu wymagały retuszu, w tym bursztynowy strój młodej muzykantki oraz jej twarz, którą Artemisia wybornie namalowała z półprofilu – z wyrazem błogości, a jednocześnie skupienia. Był tam też cień sugestii, że zdarzy się coś złego, pomyślał Gabriel, być może aluzja do niebezpieczeństwa czekającego tę młodą dziewczynę zaraz za drzwiami bezpiecznego pokoju muzycznego. Gabriel dotąd nie odnawiał obrazu Artemisii,  dlatego też wolałby pracować skrupulatnie i powoli.  Niestety, wiszący nad nim termin na to nie pozwalał.   Nieważne,  wyszkolony   we włoskich metodach konserwacji w razie potrzeby był najszybszym z malarzy. W tle zwykle leciały opery Pucciniego, przeważnie „Cyganeria”. „Lutnistkę” odnawiał jednak głównie przy wtórze dwóch sonat skrzypcowych – jednej Beethovena i jednej Brahmsa – oraz zapadającego w pamięć utworu Sergiusza Rachmaninowa, ulubionego kompozytora magnata naftowego i oligarchy,  Arkadija Akimowa.

[…]

Z mijającej ją tacy porwała kieliszek szampana. Bąbelki z zaskakującą szybkością przeniosły alkohol z jej ust do krwiobiegu. Usłyszawszy, że ktoś ją woła, odwróciła się i ujrzała kobietę w zaawansowanym wieku średnim, której po niedawnej wizycie u chirurga plastycznego pozostała na twarzy pamiątka w postaci wyrazu śmiertelnego przerażenia.

[…]

Znienacka w dolinie rozległ się daleki warkot wirników. Po chwili w polu widzenia ukazał się pierwszy śmigłowiec. Wkrótce pojawiły się jeszcze dwa. Gdy podchodziły do lądowania na pasie startowym na szczycie góry w Courchevel, zebrani na tarasie biesiadnicy [na cześć „cara” Putina – przyp. aut.] zaintonowali rozkrzyczaną wersję hymnu państwowego Federacji Rosyjskiej. Oczy Oksany [żony-kochanki Akimowa – przyp. aut.]błyszczały z przejęcia. Dlaczego nie śpiewasz? – spytała. Nie znam słów. Jak to możliwe? Jestem Niemką. Bzdura! – Oksana objęła ją za ramię. – Rozejrzyj się, Isabel. Teraz już jesteś jedną z nas.

[…]

Isabel Brenner obudziła się z poczuciem, że jest sparaliżowana; nie pamiętała, by choć trochę pospała. Nie znała łóżka, w którym leżała, ani zaciemnionego pokoju, który ją otaczał. Budzik w jej telefonie popiskiwał – dziwne, bo nie przypominała sobie, żeby go nastawiała.  Jej dezorientację pogłębiał   fakt, że gdzieś w pobliżu dwaj   mężczyźni rozmawiali po rosyjsku. W   końcu   wyciszyła   telefon i podniosła go do oczu.  Była 8:15 wieczorem w sylwestra. Ale gdzie się znajdowała, u licha? Wstukała ośmiocyfrowe hasło, dotknęła ikony pogody i na ekranie pojawiła się prognoza dla francuskiego kurortu narciarskiego Courchevel. Wtedy sobie przypomniała. Wieczorem ma się pojawić na przyjęciu w domu rosyjskiego oligarchy, który chciał, żeby została główną specjalistką od ukrywania jego zagrabionego majątku, a także, jeśli się okaże uległa, jego pozamałżeńską partnerką seksualną. W trakcie wieczoru – nie sprecyzowano, o której dokładnie – zostanie zaproszona na spotkanie z bardzo ważną osobistością z Kremla.  Ponieważ ważniak płynnie włada niemieckim,  zwróci  się do Isabel w jej ojczystym języku. Dostała zgodę na złożenie mu życzeń miłego Nowego Roku, ale poza tym nie wolno jej było wciągać go w rozmowę. Gdyby w trakcie spotkania się zdenerwowała, mogła mu o tym powiedzieć. To seryjny morderca. Przywykł do tego, że w jego obecności ludzie się denerwują.

[…]

Zrobiłaś ze mnie głupka [mówi Arkadij Akimow – przyp. aut.]. Na pewno nie ja pierwsza. Ufałem ci. I to był błąd. Wiesz, co się stanie,  kiedy  wrócę do Moskwy? Przy odrobinie szczęścia wypadnę z okna. Rzecz jasna, tyłem. Dzisiaj wszyscy rosyjscy biznesmeni wyskakują z okna w ten sposób. To już tradycja w dzielnej nowej Rosji, którą pomogłem stworzyć. Nigdy nie skaczemy twarzą do przodu. Zawsze spadamy na plecy. – I dodał cicho: – W ten sposób przynajmniej nie widzimy bruku na dziedzińcu, który pędzi nam na spotkanie.

[…]

Ogromną skalę wykroczeń opinia publiczna poznała tego samego dnia wieczorem, z długiego exposé opublikowanego wspólnie przez tygodnik ”Moskowskaja Gazieta” i londyński  „Financial Journal” – gazety kontrolowane przez zarządcę majątku zabitego Wiktora Orłowa. Tekst szczegółowo    opisywał    długotrwałe    związki    RhineBanku   z   ludźmi z najbliższego otoczenia prezydenta Rosji i nazywał imperium biznesowe Arkadija Akimowa maszynką do przejmowania i ukrywania nieuczciwie zdobytych bogactw. Akimow, zgodnie z wewnętrzną dokumentacją RhineBanku, od wielu lat był klientem tak zwanej Rosyjskiej Pralni, tajnego działu zuryskiej filii banku. Ale pod koniec 2020 roku dał się skusić na nielegalne interesy z Martinem Landesmannem, działającym z Genewy finansistą i aktywistą politycznym,  który pracował dla szwajcarskich i brytyjskich śledczych. Na polecenie Akimowa Landesmann zakupił kilka spółek oraz nieruchomości, w tym biurowce w Miami,  Chicago  i w Londynie na Canary Wharf.   Jednakże prawdziwym właścicielem tych aktywów był nie kto inny tylko prezydent Rosji. Jednym z bardziej szokujących aspektów artykułu był wątek londyński oraz nazwisko dziennikarki,  która go napisała:  Nina  Antonowa.  Okazało się, że zaginiona rosyjska dziennikarka dostała potajemnie azyl w Wielkiej Brytanii.  W uzupełnieniu swojej głównej historii Antonowa przyznała, że nieświadomie przekazała Wiktorowi Orłowowi paczkę dokumentów skażonych nowiczokiem w postaci ultradrobnego proszku. Utrzymywała też, że paczkę spreparował współpracownik Arkadija Akimowa,  niejaki Feliks   Biełow.   

[…]

No i była jeszcze „Lutnistka”, olej na płótnie o wymiarach 152 na 134 centymetry,  do  tej pory przypisywany komuś z kręgu Orazia Gentileschiego,  a teraz uznany za bezsprzeczne dzieło córki Orazia, Artemisii.  Dyrektor Kunsthausu oschle odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące autentyczności dzieła, tak samo jak znakomity londyński marszand Oliver   Dimbleby,   który   negocjował   jego sprzedaż. Ale   jak Dimbleby wszedł w posiadanie tego płótna?   Odpowiedzi   dostarczyła Amelia March z „ARTNews”. Napisała, że Dimbleby nabył obraz w galerii Isherwood Fine Arts,  która  posiadała go od wczesnych lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku.  Sarah Bancroft,  powabna współwłaścicielka    galerii,    oznajmiła,    że   okoliczności    sprzedaży   są i pozostaną objęte tajemnicą.

[…]

W Rosji władza to bogactwo, a bogactwo to władza.  Ich prezydent wie, że kiedy straci pieniądze, straci także władzę. Już się zaczęły protesty. A ja mam zamiar wesprzeć protestujących. – Gabriel uśmiechnął się. – Dla odmiany to ja zacznę się mieszać do jego polityki.

[…]

W małej mieścinie w południowo-wschodniej Indianie, gdzie Rebel [kongresmenka z Indiana, zamachowczyni na życie nowego prezydenta Stanów i na Gabriela Allona – przyp. aut.] zachowała swoje pierwsze mieszkanie, życie toczyło się całkiem inaczej. Za sto pięćdziesiąt tysięcy można było sobie kupić ładny domek, a za dwieście pięćdziesiąt – dwa akry ziemi.  Średni dochód roczny wynosił nieco ponad trzydzieści tysięcy, a jedna trzecia mieszkańców żyła poniżej granicy ubóstwa.  W miasteczku działała stara gorzelnia,  ale  poza tym prawie nie było miejsc pracy, pomijając kilka sklepów i restauracji przy High Street; grupka nielicznych szczęśliwców załapała się na kasjerów w United Commercial.  Większość mieszkańców prawie stale chodziła pijana,  osiemdziesiąt  procent brało środki   przeciwbólowe na receptę, a jedyną branżą notującą wzrost była przestępczość. U szczytu kryzysu z opioidami okręg Rebel w Indianie,  z  populacją liczącą pięćdziesiąt tysięcy, wysyłał rocznie do więzienia więcej ludzi niż całe San Francisco. Zrozumiałe więc, że ludziska w mieścinie Rebel byli wkurzeni. Wykształcone miejskie elity – bankierzy z Wall Street, dyrektorzy funduszy hedgingowych z Connecticut,  twórcy oprogramowania z Doliny Krzemowej,  ci, którzy kończyli najlepsze uniwersytety i zbili miliony na pociąganiu za sznurki – prosperowali jak nigdy dotąd, a tymczasem ci z rodzinnej mieściny Rebel coraz bardziej pozostawali w tyle. Elity ubierały się w   Rag & Bone,   ludzie   z   miasteczka Rebel kupowali ciuchy w lumpeksach. Latem w weekendy zabierali dzieciaki do aquaparku Water World, ale to na początku miesiąca, bo pod koniec wszyscy byli spłukani. Dzięki   enigmatycznym postom zamieszczanym w internecie przez byłego urzędnika państwowego, znanego jako Q [agent rosyjski – przyp. aut.], Rebel znała teraz powód niedoli swojego miasteczka. Winna była koteria liberalnych krwiopijców, satanistów i pedofili kontrolujących system finansowy, Hollywood i media. Ta klika gwałciła dzieci, także analnie, piła ich krew i jadła ich ciała, żeby wydobyć przedłużający życie adrenochrom. Q był prorokiem, a prezydent zesłanym przez Boga zbawcą mającym zniszczyć koterię i uratować dzieci. Kulminacją   jego walki będzie Burza,  kiedy  wprowadzi   stan wojenny i zacznie aresztować i skazywać na śmierć swoich wrogów. Dopiero wtedy rozpocznie się epoka zbawienia i oświecenia, zwana Wielkim Przebudzeniem.

[…]

Agentka Barnes przepuściła Gabriela przez drzwi prowadzące na parter północnego skrzydła Kapitolu. Co pan sądzi o puczu monachijskim w naszym wydaniu? – spytała [mowa o zamieszkach po ostatnim wyborze nowego prezydenta z linii demokratów – przyp. aut.]. Niedobrze mi się robiło na sam widok. A jak się panu podobał ten gość w bluzie z napisem o Auschwitz? Chciałbym, żeby przeszedł się w niej ulicami Tel Awiwu, a nie paradował korytarzami Kapitolu. Wskazała jakieś drzwi. Tu się mieściła dawna sala posiedzeń Sądu Najwyższego. Sędziowie zbierali się w niej do tysiąc osiemset sześćdziesiątego roku. To z tej sali w tysiąc osiemset czterdziestym czwartym Samuel Morse wysłał pierwszą wiadomość zaszyfrowaną jego alfabetem. Jakiej treści? „Co Bóg uczynił?”. Prorocze słowa.

[…]

Ruszała Rebel ustami niczym modlący się po raz ostatni kamikadze. Ufaj w plan. Baw się dobrze. Gabriel,  wrzeszcząc jak szaleniec, skoczył do przodu.  Za późno – kobieta   uniosła    prawą   rękę,   przyjmując    pozycję   strzelecką.   Kula z potężnego glocka   przeszyła go jak   pocisk   artyleryjski.   Zapadając w ciemność śmierci, usłyszał jeszcze dwa strzały, jeden za drugim, oddane przez wyszkolonego zawodowca. A potem nie było już nic, jedynie czyjś głos wołał do niego zza zielonych pól doliny Jezreel. Głos jego matki, błagający go, żeby nie umierał.

[…]

Żeby wrócił Gabriel do sił, przepisali mu zestaw ćwiczeń. On jednak zamiast ćwiczyć, czytał sterty tajnych dokumentów. A kiedy go nachodziła ochota, malował. Z płócien biły siła i emocje, właśnie takimi dziełami by zasłynął, gdyby obrał karierę malarza, a nie zabójcy. Jeden obraz przedstawiał wariatkę z pistoletem w ręku. Jest stanowczo za dobry, nie zasłużyła na taki – oceniła Chiara. Jest do bani. Nie bądź dla siebie taki surowy. Nasza rodzina ma to w genach. I właśnie wtedy, stojąc przed sztalugami, po raz pierwszy opowiedział Chiarze o tym, jak umierając, usłyszał głos swojej matki.  I jak próbował przekonać przedstawioną na obrazie wariatkę, kongresmenkę z samego serca Stanów Zjednoczonych, żeby odłożyła broń. Czy coś ci powiedziała? Nazwała mnie krwiopijcą.  I było jasne, że jest o tym głęboko przekonana. Niemal jej współczułem. Nawet gdybym miał broń… To nie jesteś pewny, czy byś jej użył – dokończyła za niego Chiara.

[…]

Prezydent zapewnił tradycyjnych sojuszników w Europie, że Stany Zjednoczone wróciły na właściwe tory,  ale  oni nie są jeszcze o tym przekonani. Nie po tym, co przechodzili przez ostatnie cztery lata. A po ataku na Kapitol są jeszcze bardziej sceptyczni. I słusznie – skomentował Szamron. – Kim byli osobnicy, którzy tak zdewastowali ten piękny budynek? O co im chodzi? Twierdzą, że chcą odzyskać swój kraj. Od kogo? – zapytał Szamron z niedowierzaniem. Czy oni nie znają własnej historii?  Czy nie wiedzą, jak się kończy rozdarcie społeczeństwa? Nie zdają sobie sprawy, jakie mają szczęście, żyjąc w demokracji? Oni już nie wierzą w demokrację. Uwierzą w nią, kiedy zniknie. Nie, jeśli to ich strona będzie u władzy. Reżim autorytarny w Stanach Zjednoczonych? Rządy rodzinne? Faszyzm? Teraz to się nazywa rządami większościowymi. Jak miło – sarknął Szamron. – A co z mniejszościami? Ich głosy nie będą się liczyły. W jaki sposób do tego doprowadzą? Znasz to stare powiedzenie o wyborach, Ari.  Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Twój przyjaciel z Moskwy już dawno temu do tego doszedł.

[…]

Gabriel skinął głową. A ja myślałam,  że  to moje życie jest skomplikowane.  –  Isabel przyjrzała mu się uważnie. – Muszę przyznać, że jak na kogoś, kto cudem przeżył, wyglądasz całkiem nieźle. Nie widziałaś mnie kilka miesięcy temu. Duża blizna ci została? Nawet dwie. Wciąż bolą? Gabriel uśmiechnął się. Tylko kiedy się śmieję.

David Silva, Wiolonczelistka

Powieść polityczno-szpiegowska Silvy z wirtuozerią artystyczną kreśli jakby już dobrze nam znany gdyż pastelowy obraz zimno-wojennych stosunków na szczytach władzy mocarstw nadal żyjących w swoich światach. W świecie cyberszpiegów i weteranów-obrońców krańcowych wartości ustrojowych cenę za jaką płaci pojedynczy człowiek mierzy się splendorem kapiącego bogactwa co niby daje udział w czymś co zwiemy potocznie władzą, częściej zaś i hojniej przywództwem, które puentując topnieją szybciej niż wosk…



powrót ››