Blog

 

29.08.2020

Inferno

[…]

Robercie, jeśli spojrzeć na tę kwestię z czysto naukowego punktu widzenia, umysłem, nie sercem, naszej cywilizacji faktycznie grozi zagłada, i to rychła, o ile nie dojdzie do drastycznych zmian. Jestem całkowicie pewna, że powodem będzie nie wojna nuklearna czy jakaś apokalipsa, lecz olbrzymie przeludnienie planety. Obliczeń nie da się podważyć. Langdon [histotyk sztuki, wielbiciel Dantego i renesansowej sztuki włoskiej – przyp. aut.] zesztywniał. Uczyłam się biologii wystarczająco długo, by wiedzieć, że dużo gatunków wymarło z tego właśnie powodu. Wyobraź sobie kolonię alg żyjących na powierzchni płytkiego stawu, w którym jest w bród pożywienia. Pozbawione kontroli algi rozmnożą się tak szybko, że zajmą wkrótce całą powierzchnię wody, odcinając dopływ światła słonecznego do dna, gdzie do tej pory powstawały substancje, którymi się żywiły. Po wyczerpaniu zapasów składników odżywczych algi szybko obumrą i znikną bez śladu. Westchnęła głośno. Podobny los może też spotkać ludzkość. I to szybciej, niż nam się wydaje. Zaniepokoiła Roberta tym stwierdzeniem. Ale... to takie nieprawdopodobne. Wcale nie nieprawdopodobne, Robercie, raczej niewyobrażalne. Ludzki mózg ma prymitywny mechanizm obronny, który polega na negacji wszystkiego, co może być przyczyną większego stresu, niż bylibyśmy w stanie znieść. Nazywamy go wyparciem. Słyszałem o wyparciu – zażartował Langdon – ale wątpię, aby naprawdę istniało. Sienna przewróciła oczami. Cudnie, ale możesz mi wierzyć, to nie są żadne wymysły. Wyparcie to bardzo ważna część ludzkiego mechanizmu obronnego. Bez niego budzilibyśmy się każdego ranka przerażeni perspektywą śmierci na tysiąc sposobów. Nasz umysł blokuje te obawy, koncentrując myśli wokół problemów, z którymi możemy sobie poradzić, na przykład tego, czy zdążymy do pracy albo czy stać nas na zapłacenie podatków. Gdy zaczynają nas gnębić inne problemy egzystencjalne, odrzucamy je równie szybko, skupiając się ponownie na prostych trudach dnia codziennego.

[…]

Zobrist [genetyk, transhumanista, który wynalazł wirusa wektorowego mającego za cel unieaktywnić płciowo 1/3 populacji ludzkiej na Ziemi – przyp. aut] przyznał publicznie, że wolałby zagnać dżinna z powrotem do butelki i wymazać większość swego wkładu w przedłużanie ludzkiego życia. To chyba miało sens, przynajmniej z ideologicznego punktu widzenia. Im dłużej żyjemy, tym więcej zasobów naturalnych potrzebujemy, w tym dla starców i chorych. Langdon potaknął. Gdzieś czytałem, że w Stanach około sześćdziesięciu procent wydatków na opiekę zdrowotną pochłania opieka nad pacjentami, którym pozostało najwyżej pół roku życia. To prawda. Chociaż nasze umysły krzyczą: „to szaleństwo”, serce podpowiada: „utrzymujmy babcię przy życiu jak najdłużej się da”. Robert znów kiwnął głową. Słynny konflikt pomiędzy Apollinem a Dionizosem, czyli jeden z najbardziej znanych dylematów mitologii. Odwieczna walka między umysłem a sercem, które rzadko pragną tego samego.

[…]

Zejdźmy zatem – jego [Roberta Langdona – przyp. aut.] głos grzmiał przez liczne głośniki – przez dziewięć kręgów piekielnych do samego środka Ziemi, by stanąć tam oko w oko z Szatanem. Wyświetlił szereg slajdów przedstawiających wizerunki trójgłowego władcy piekieł znajdujące się na rozmaitych dziełach sztuki – był tam fragment obrazu Botticellego, mozaika z florenckiego baptysterium oraz przerażający demon Andrei di Cione o futrze spływającym krwią ofiar. A teraz – kontynuował Robert – zejdźmy po włochatej piersi Szatana czy też raczej wespnijmy się po niej, jako że zmienił się kierunek przyciągania, i wynurzmy się ze świata podziemi, by raz jeszcze ujrzeć gwiazdy. – Rzutnik pokazywał kolejne przezrocza, dopóki słuchacze nie zobaczyli pokazywanego wcześniej obrazu: słynnego dzieła Domenica di Michelino zdobiącego ściany Il Duo mo, na którym ukazano odzianego w czerwoną szatę Dantego stojącego za murami Florencji. – Jeśli przyjrzycie się uważnie, dostrzeżecie wspomniane gwiazdy. – Wskazał na upstrzone jasnymi punkcikami niebo nad głową poety. – Jak widzicie, niebiosa także składają się z dziewięciu koncentrycznych kręgów otaczających Ziemię. Taka budowa raju ma podkreślać idealną równowagę ze światem podziemi. Zauważyliście zapewne, że liczba dziewięć pojawia się nader często w dziele Dantego...

[…]

Alegoryczny poemat Dantego był tak naszpikowany zawoalowanymi odniesieniami do religii, polityki i filozofii, że Langdon często sugerował swoim studentom, by podchodzili do niego jak do Biblii – to znaczy czytali między wierszami w poszukiwaniu ukrytych znaczeń. Uczeni biegli w średniowiecznych alegoriach – kontynuował – zazwyczaj dzielą analizę dzieła na dwie kategorie: tekst i obraz... Tekst odnosi się do dosłownej treści, a obraz skupia się na symbolicznym przesłaniu.

[…]

Chce pani powiedzieć, że dalsza ewolucja gatunku ludzkiego będzie polegała na uodparnianiu obecnych i przyszłych pokoleń na, powiedzmy, dur brzuszny? Raczej wspomagana ewolucja – poprawiła go Sinskey [prezydent Światowej Organizacji Zdrowia – przyp. aut.]. Takie procesy, jak wykształcenie nóg u ryb dwudysznych czy przeciwstawnych kciuków u naczelnych, trwają wiele tysiącleci. A my będziemy w stanie dokonywać radykalnych zmian w ciągu jednej generacji. Orędownicy transhumanizmu odwołują się do znanego twierdzenia Darwina o przetrwaniu najlepiej przystosowanych. Ludzie staną się pierwszym gatunkiem, który sam przyśpieszy swoją ewolucję, korzystając z technologii. Zakrawa to na zabawę w Boga – zauważył Langdon. Zgadzam się w całej rozciągłości – zapewniła go Sinskey. Zobrist jak wielu innych transhumanistów uważał, że ludzkość ma ewolucyjny obowiązek używania wszystkiego, co znajduje się w jej dyspozycji, w tym sztucznych mutacji genetycznych, które udoskonalają nasz gatunek. Problem jednak w tym, że nasz genom przypomina domek z kart, każdy element jest oparty o inny i połączony z nieskończoną liczbą sąsiednich, często w sposób, którego jeszcze nie rozumiemy. Jeśli zmodyfikujemy jedną cechę człowieka, doprowadzimy do lawinowej zmiany reszty, co może mieć katastrofalne skutki.

[…]

Sienna [transhumanista, wielbicielka Zobrista – przyp. aut.] czuła się osamotniona od dzieciństwa. Obdarzona wyjątkowym umysłem, czuła się jak przysłowiowy obcy w obcym kraju... jak istota uwięziona w wymarłym świecie. Próbowała nawiązywać znajomości, ale poznane dziewczęta zajmowały się wyłącznie pierdołami, które jej zupełnie nie interesowały. Próbowała szanować rodziców, ale oni, jak większość dorosłych, zachowywali się z kolei jak wyrośnięte dzieci. Nie mieli bladego pojęcia o otaczającym ich świecie, a co chyba jeszcze gorsze, wcale nie zamierzali go poznawać. Czułam się, jakbym była cząstką nicości. I tak Sienna Brooks nauczyła się być duchem. Stawać się niewidzialną. Można powiedzieć, że życie zrobiło z niej kameleona, aktora, który odgrywa rolę jeszcze jednego człowieka w tłumie. Jej dziecięce zainteresowanie występami w teatrze wynikało z żywionego od dawien dawna pragnienia, aby stać się kimś innym. Kimś normalnym.

[…]

Hagia Sophia [świątynia w obecnym Stambule pobudowana w IV wieku n.e. przez cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego – przyp. aut.] jak każda z wielkich świątyń, służyła dwóm celom. Pierwszym było okazanie Bogu, że nie ma takich granic, których człowiek nie pokona, by oddać cześć swojemu Stwórcy. Drugim natomiast było przytłoczenie wyznawców, zaaplikowanie im swoistej terapii szokowej – oto stawali bowiem przed ogromem, przy którym musieli czuć się mali. Tłamszono ich ego, pokazywano, że w obliczu Boga są niczym więcej niż pyłem marnym... zaledwie atomem w ręce Pantokratora. Dopóki człowiek nie stanie się niczym, Bóg nic zeń nie uczyni. Takie słowa wyrzekł Marcin Luter w szesnastym stuleciu, wyrażając na głos koncept, który kiełkował w głowach budowniczych obiektów sakralnych już u zarania dziejów.

[…]

Stoimy u progu stworzenia technologii, o jakich nawet nam się nie śniło. To samo dotyczy nowych filozofii – dodała Sienna. – Ruch transhumanistyczny wyjdzie w końcu z cienia i stanie się częścią mainstreamu. Jedną z jego podstawowych doktryn jest przekonanie, że człowiek ma moralny obowiązek uczestnictwa we własnym procesie ewolucyjnym... przez co rozumie się używanie technologii do udoskonalania gatunku i wykreowania lepszego człowieka: zdrowszego, silniejszego i skuteczniej wykorzystującego pojemność mózgu. To wszystko jest już w zasięgu ręki. Nie sądzi pani, że byłoby to sprzeczne z procesem naturalnej ewolucji? Nie – odparła Sienna bez wahania. – Już od tysięcy lat ludzie ewoluują dzięki przeróżnym technologiom. Na początku pocierali o siebie kijki, aby rozpalić ogień, potem rozwijali rolnictwo, by się wyżywić, wreszcie tworzyli szczepionki, żeby pokonać choroby, a teraz wymyślają genetyczne narzędzia, które pomogą nam przetrwać w zmieniającej się rzeczywistości... – przerwała na moment. – Uważam, że inżynieria genetyczna jest tylko kolejnym krokiem na długiej drodze postępu. Głęboko zamyślona Sinskey milczała. Zatem pani zdaniem powinniśmy witać te nowe narzędzia z otwartymi ramionami? – zapytała po chwili. Jeśli tego nie zrobimy – odparła Sienna – nie będziemy zasługiwali na przeżycie, podobnie jak jaskiniowiec, który zamarzł na śmierć, ponieważ bał się skrzesać ogień.

[…]

Jest takie stare powiedzenie... często przypisywane Dantemu... „Zapamiętaj ten dzień... on jest bowiem początkiem wieczności”.

[…]

Uwieczniony na fresku Michelina poeta stoi u stóp Czyśćca, a w wyciągniętych rękach trzyma swoje arcydzieło, Boską komedię, jakby chciał ją złożyć w darze. Langdon zastanawiał się, co pomyślałby Dante, gdyby wiedział, jak wielki wpływ na świat wywarł jego poemat po tylu stuleciach, we Florencji, której nawet nie umiałby sobie wyobrazić. Znalazł życie wieczne, pomyślał Robert, przypominając sobie, jak postrzegali sławę starożytni greccy filozofowie. „Nie umrzesz, dopóki będą wspominać twoje nazwisko”.

Dan Brown, Inferno



powrót ››