Wiersze

 

POSŁOWIE DO WYDANIA DRUGIEGO

      W ars poetica przede wszystkim liczą na siebie słowa choć w tej akurat poetyce chodzi mi po głowie ich forma jako swoista po-między-literalna zabawa czasem nabiera ona tempa w przydawce przydając zabawie znaczenia wizualnego mającego zilustrować zapis literalny. W którym to zapisie jakiejkolwiek sens wypowiedzi wcale nie jest już goło-słownym. Jest to zarazem jakaś gra w chowanego, w której nie ma wytypowanego z góry zwycięscy, ponieważ ten-co-tutaj-coś-szuka porusza się w grze po omacku, z kolei to-co-tamto-gdzieś-się-chowa bierze przysłowiowe nogi za pas. Dziwna to zabawa, a jednak…

       Z jednej strony w dość podskórnym przekazie tomiku widać jak na dłoni ewolucję podmiotu lirycznego zwaną też dorastaniem, zwłaszcza, gdy wierszowaty mówi przez to „swoje się” o zrastaniu „się tego się” w czymś co nazywa na zawsze pierwszą miłością, zrastaniu też z ostatnią tak na niby śmiercią; gdzie takie „się” przekracza granice ambiwalentnej wieloznaczności aż po kres tęsknot transcendentalnych dając czasem odpust zachwytom nad „uciekającym” obrazem dotykalnego już świata; gdzie najlepiej z tyłu głowy znowu następuje zabawa nad wersyfikacją, tudzież pod przekrojem związków frazeologicznych czy też w środku autonomicznej transliteracji rzucanego słowa, które dopiero wtedy staje się dla jawnie już zmęczonego "się" jedynie aż po  płaską, obgryzioną do ogonka puentą.

           Jeszcze kilka słów o metodach czytania ciągów wierszowatych. Począwszy od sezonu trzeciego z przebłyskami w sezonie drugim tomiku następuje przejaskrawione, ale przerastanie dystansu pomiędzy słowami, a pojedyncze osamotniane wtedy litery znaczą już o niebo więcej niż sądzisz, drogi czytelniku. Krótkie formy wierszowatych czyta się więc na kilka sposobów, w których nawet znaki diakrytyczne biorą na siebie ciężar uprzestrzennionej odpowiedzialności skierowując podmiot - to w górę to znowu w dół – podobnie jak to się ma w gamie muzycznej co próbuje wyjść fortissimo ze swej pięciolinii; gdzie zwłaszcza sam tytuł utworu jako pierwsze słowo w wierszu tworzy pomost z ostatnim tchniętym wyrazem; gdzie uposzczególnione wersy można już czytać dowolnie czasem też naprzemiennie; gdzie nie ma poza tytułami wyrazów pisanych z wielkiej litery, a jeśli nawet już są to jest to rzecz kuriozalnie nader odświętna; gdzie w końcu w „skokach” pomiędzy wersami należy dopatrywać się interkorelacji - kolejnych dwóch-trzech wyrazów - o ten jeszcze jeden domyślnie wers więcej, o to-to-co jest coraz wyżej i wyżej wyrywane niebytowi przestrzeni. Choćby tak jak stoi w wierszu Zaklęcia gdzie: Zaklęcia-ma, ma-być-fantazyjnie, być-fantazyjnie-azaliż, fantazyjnie-azaliż-po, azaliż-po-poetycku, po-poetycku-a-liści z niemym akcentem postawionym tutaj na obłędną w alienacji rekonstrukcję znaczeniową czystej literki „a”. Często też taka rekonstrukcja stanowi próbę nadania osobliwym literkom najczęściej samogłoskom nowego już znaczenia jakiegoś symbolu niezależnego odtąd-dotąd zastępczego, gdzie tożsamość litery jako żywo odwołuje się do czytelniczej wyobraźni lub częściej sama też w sobie jest sacrum przekazu.  Niekiedy nawet gramatura zapisu literalnego nie znosi autorytetu ortodoksyjnej ortografii naginając prawidłowości językowe do „wyższych” celów stricte nadających sens istnieniu przesłania literackiego. Na ten przykład w wierszu Ogonki, w którym to pierwsze słowo akurat koresponduje z ostatnim wyrażeniem odczasownikowym socjoterapię czy też w utworze Kanwas, gdzie dopełnieniem pierwszego-ostatnim staje się żargonowy czasownik krochmalę. Co innego proponuje niejednoznaczna w swym tytule interkorelacja wiersza Sad, gdzie poprzez zrozumienie żargonowo-uczniowskiej odmiany (podmiany) ostatniego rzeczownika - wiśnią, wtórna do oryginału naprzemienność wyrazów podlega wyrazistemu wzmocnieniu.  

SAD

tu            
i tak            
to smutek        
jak lombard        
zastawia lśnienie
wiśnią    

SAD

tu             
to smutek
zastawia lśnienie
i tak
jak lombard 
wiśnią

Ciekawe, że przedostatnim punktem wymagającym wyjaśnienia są również polskie litery diakrytyczne. To one często jako niezależne zjawiska symbolizują same zwarte w sobie raz wzniosłe stany znaczeniowe kiedy indziej z kolei odwrotnie upadające w nich esencje emocjonalne. Nie inaczej też podmiot traktuje względne długości wyalienowanych wersów, które raz krótsze to znowu dłuższe aż proszą się o nie trywialność własnego dopowiedzenia.  

            Faktycznie w niniejszym tomiku postawiłem wszystko na eksperymentalność. Dla jednych zawsze to będzie jakieś zmanierowanie, dla drugich może więcej niż mniej więcej niedorzeczną gadaniną, dla kolejnych zapewne sileniem się na oryginalność. Dla mnie przede wszystkim utrwalonym śladem mego jestestwa oraz nowatorstwem jadącym środkiem wyrazu. 

 

 

posłowie do wydania drugiego

 

powrót ››