15.03.2019
Pierwsza anglojęzyczna powieść Nabokova rozłożona jeszcze raz na kilka płaszczyzn równoległych, w tym zbudowana z kilku drogocennych fragmentów rodem z powieści tytułowanego nam - Sebastiana Knighta - o seksie i/lub jak wolisz o idei ludzkiej seksualności:
[…]
„Załamanie się fali nie wyjaśnia zagadki morza, zawartej między księżycem a wężem morskim; lecz sadzawka w zagłębieniu skalnym to też woda, tak jak usiana diamentowymi zmarszczkami droga do Kitaju” (Druga strona księżyca) [Kitaj z ros. to nic innego jak nasze Chiny – możne i kit raju – przyp. aut.].
„Miłość fizyczna to tylko jeden więcej sposób powiedzenia tego samego, nie zaś specjalna nuta seksofonowa, którą, gdy raz zostanie usłyszana, powtarzają echem wszystkie inne rejony duszy” (Utracona własność, strona 82).
„Wszelkie zjawiska należą do tego samego rzędu zjawisk, a sprawia to jedność ludzkiego postrzegania, jedność indywidualności, jedność materii, czymkolwiek byłaby materia. Spośród wszystkich liczb rzeczywista jest tylko jedynka, pozostałe są zaledwie jej powtórzeniami” (tamże, strona 83).
[….]
Nie potrafię się uwolnić od przeświadczenia, że miłość w samej swej istocie dotknięta jest skazą. Przyjaciele mogą się pokłócić albo oddalić, tak samo bliscy krewni, ale bez tej zadry, patosu, fatalności, która nieodłącznie związana jest z miłością. Przyjaźń nigdy nie przybiera tak potępieńczych min. Dlaczego, co się właściwie dzieje? Nie przestałem cię kochać, ale nie mogę już dłużej całować tej drogiej, przygaszonej twarzy, musimy się rozstać, musimy się rozstać. Czemu tak jest? Skąd ta tajemnicza wyłączność? Można mieć tysiąc przyjaciół, ale kochać się wolno tylko z jedną. Nie chodzi mi o harem: mówię o tańcu, nie o gimnastyce. A może to jednak do pomyślenia, że mocarny Turek tak kocha każdą ze swych czterystu żon, jak ja kocham ciebie? Bo gdy powiem «dwa», zaczyna się liczenie i nigdy już się nie kończy. Istnieje tylko jedna liczba rzeczywista: Jedność. A miłość jest wedle wszelkich oznak najlepszym przykładem tej osobliwości.
[…]
Jeszcze nie zapadł wieczór, ale powietrze już się złoci i drobne muszki wykonują prymitywny [lepiej: konwulsyjny – przyp. aut.] taniec krajowców [rdzenna ludność – przyp. aut.] w słupie słońca między liśćmi osiki, które wreszcie znieruchomiały, zapomniawszy o Judaszu [o wisielczej, martwej nocy – przyp. aut.].
[…]
że dusza to tylko sposób istnienia, nie zaś stały stan; że każda dusza może być duszą człowieka, jeśli ten odnajdzie jej falowanie i za nim podąży. Niewykluczone, że życie przyszłe to zdolność świadomego bytowania w dowolnie wybranej duszy, w dowolnej liczbie dusz nieświadomych brzemienia, które sobie raz po raz przekazują. Jestem więc [mówi narrator i/lub w biegu powieści brat przyrodni Sebastiana – przyp. aut.] Sebastianem Knightem. Czuję się tak, jakbym odgrywał jego postać na jasno oświetlonej scenie, podczas gdy znani mu ludzie przychodzą, odchodzą... [podczas, gdy – przyp. aut.] maska Sebastiana przywarła mi do twarzy, podobieństwo nie daje się zmyć. Jestem Sebastianem albo Sebastian jest mną, a może obaj jesteśmy kimś, kogo żaden z nas nie zna.
Vladimir Nabokov, Prawdziwe życie Sebastiana Knighta