Blog

 

28.11.2020

Zdobywca. Władcy Łuku

[…]

Dżyngis [mongolski chan, twórca jednego z największych imperium w historii ludzkości – przyp. aut.], jadący w towarzystwie braci na czele armii, wytężał wzrok w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu gór, które rzekomo mieli napotkać na swej drodze. Ujgurzy zostali daleko w tyle, więc rolę przewodnika przejął Barczuk. Widok bezkresnego morza piasku, smaganego niemiłosiernym słońcem nie napawał optymizmem. Pociemniałą twarz wielkiego chana pokrywały warstwy brudu i piasku. Chłód, jaki nastał pierwszej nocy, wydawał się zbawienny, lecz wkrótce temperatura spadła tak gwałtownie, że nawet futra dawały niewielką ochronę przed zimnem. Ujgurzy nauczyli pozostałych ogrzewać kamienie w ognisku, by następnie ułożyć z nich posłanie, gdy już nieco przestygną. Niejeden wojownik budził się z ciemnymi plamami na skórze pleców, w miejscach gdzie wciąż gorące kamienie przepaliły kabat, ale liczyło się tylko to, że udało im się zwalczyć zimno; a jeśli w dodatku zdołali powstrzymać nieustające pragnienie, to nic więcej nie mogło ich powstrzymać. Dżyngis co jakiś czas wycierał usta, do których włożył kamyczek, by w ten sposób powstrzymać napływ śliny.

[…]

[takie początki miała wersja dzisiejszego „tatara”]

Kasar [brat Dżingisa – przyp. aut.] sięgnął do płóciennej torby pod siodłem, z której wyjął kawałek rozmiękczonego po całym dniu jazdy mięsa i włożył do ust. Głód nie pozwalał mu przejmować się zjełczałym zapachem; żuł beznamiętnie, przyglądając się swoim towarzyszom.

[…]

- Na pewno słyszeliście o chłodnej twarzy wojownika, która niczego nie zdradza wrogom - rzekł Dżingis do chłopców [synów – przyp. aut.]. - Ta cecha pochodzi z siły, która nie ma nic wspólnego z mięśniami ani też z umiejętnościami strzelania z łuku. Płynie ona z godności, dzięki której powitacie śmierć z niczym więcej jak tylko pogardą. Ta twarz to coś więcej niż maska - daje ona wewnętrzny spokój, dzięki któremu można pokonać własny strach i ograniczenia własnego ciała. Kilkoma szybkimi ruchami zdjął szarfę opasającą chałat, potem ściągnął spodnie i buty, aż w końcu stanął nagi na brzegu rzeki. Jego ciało było naznaczone starymi bliznami, a blada klatka piersiowa kontrastowała z opalonymi na brąz ramionami i nogami. Nie odczuwał wstydu przed synami. Po chwili wszedł do lodowatego strumienia, czując jak w kontakcie z wodą kurczy mu się moszna. Gdy zanurzył się głębiej, poczuł ucisk w płucach, przez który każdy oddech stał się nie lada wysiłkiem. Jego twarz nie zdradzała niczego; spoglądał na synów beznamiętnym wzrokiem zanim zanurzył głowę pod wodę, następnie położył się na plecach, dotykając rękami kamieni na dnie rzeki.

[…]

- Ciało nie może zapanować nad człowiekiem - rzekł Dżingis tyle do nich, co do siebie. - Ciało to głupia bestia, która nie ma pojęcia o rozwoju człowieka. To jedynie wehikuł, dzięki któremu możecie się poruszać. Można go kontrolować siłą woli oraz powolnym nosowym oddechem, gdy ciało każe dyszeć jak pies. Gdy podczas bitwy dosięgnie was strzała, przeszywając ciało niewyobrażalnym bólem, wyciągnijcie ją, zanim upadniecie i zadajcie śmierć waszym wrogom. - Spojrzał na zbocze góry, przywołując wspomnienia dawnych dni - tak odległych i niewinnych, że z trudem mógł je znieść. – A teraz napełnijcie usta wodą i biegnijcie na szczyt góry i z powrotem. Na dole wyplujecie wodę, pokazując, że oddychaliście właściwie. Zwycięzca dostanie jeść. Pozostali mogą zapomnieć o posiłku.

[…]

- Jestem zamożnym człowiekiem - przyznał Chen Yi [możny handlarz z państwa Xixia – przyp. aut.], Dżyngis spojrzał na niego z zainteresowaniem. Ponownie podniósł lakierowaną wazę, która w jego rękach wydawała się niezmiernie krucha. - Czym jest bogactwo, Chenie Yi? Jesteś człowiekiem żyjącym w mieście, wśród ulic i domów. Co uważasz za wartościowe? To? Chan mówił szybko, ale dzięki Ho Sa, który tłumaczył jego słowa, Chen Yi zyskał czas na przemyślenie odpowiedzi. Rzucił żołnierzowi pełne wdzięczności spojrzenie. - Zrobienie tej wazy wymagało tysięcy godzin pracy. Patrzenie na nią jest dla mnie przyjemnością. Dżyngis obracał wazę w dłoniach. Wydawał się rozczarowany tą odpowiedzią. Chen Yi ponownie spojrzał na Ho Sa. Żołnierz uniósł brwi, zachęcając go, by kontynuował. - Nie jest to jednak bogactwo, panie - ciągnął Chen Yi – Przymierałem głodem, znam więc wartość strawy. Cierpiałem z zimna, znam więc wartość ciepła. Dżyngis wzruszył ramionami. - Nawet owca o tym wie. Czy masz synów? - Znał odpowiedź, pragnął jednak zrozumieć człowieka żyjącego w świecie tak różnym od jego świata. - Mam trzy córki, panie. Mój syn został mi zabrany. - Czym więc jest bogactwo? Chen Yi poczuł, że ogarnia go spokój. Nie wiedział czego oczekuje od niego chan, odpowiedział więc szczerze. - Zemsta jest bogactwem, mój panie. Dosięgnięcie i ukaranie swych wrogów. To jest bogactwo. Oraz ludzie, którzy dla mnie zabijają i umierają za mnie - oto bogactwo. Moje córki i żona są również moim bogactwem. – Delikatnie wyjął wazę z rąk Dżyngisa i upuścił ją na drewnianą podłogę. Roztrzaskała się na drobne okruchy, które rozbryzgnęły się po wypolerowanym drewnie. - Wszystko inne jest bezwartościowe.

[…]

Wpatrując się w Dżocziego [syn Dżingisa – przyp. aut.], Dżyngis zwrócił się do nich wszystkich. - Poza tym obozem nie będziecie książętami. Wyjaśniłem to już waszym generałom. Nikt nie będzie szczególnie traktował moich synów. Będziecie podróżować jak wszyscy inni wojownicy, a kiedy staniecie do wałki, nikt nie pospieszy wam na pomoc ze względu na to, kim jesteście. Czy to jest jasne? Te słowa wydawały się wysysać z nich całe podniecenie, przestali się uśmiechać. Jeden po drugim skinęli głowami. Dżoczi opróżnił swoją czarkę i postawił ją na kocu. - Jeśli macie zostać oficerami - kontynuował Dżyngis - to tylko dlatego, że okażecie się bystrzejsi, zdolniejsi i odważniejsi niż żołnierze wokół was. Nikt nie chce mieć głupca za wodza, nawet jeśli to będzie mój syn. Przerwał czekając, żeby to do nich dotarło, i skierował wzrok na Czagataja [syn Dżingisa – przyp. aut.]. - Jednak jesteście moimi synami i oczekuję, że tego dowiedziecie. Inni będą myśleć o kolejnej bitwie lub o poprzedniej. Wy macie myśleć o ludzie, któremu będziecie przewodzić. Oczekuję, że znajdziecie mężów godnych zaufania i przywiążecie ich do siebie. Oczekuję, że będziecie się bardziej starać i będziecie dla siebie bardziej bezlitośni niż ktokolwiek inny. Kiedy opanuje was strach, ukryjecie go. Nikt się nie dowie, a cokolwiek go spowodowało, minie. Zapamiętane zostanie to, jak się zachowaliście.

Conn Iggulden, Zdobywca. Władcy Łuku



powrót ››