Oddalony na zachód od Ciechanowa i otoczony lasami Sulerzyż to jedna z najstarszych wsi na północnym Mazowszu. Według źródeł kościelnych tutejsza parafia istniała już w połowie XIII wieku. Pierwszy zaś, znany dokument świecki wymieniał wieś Sulirzysz w kontekście sprzedaży przez niejakiego Piotra zwanego Wańtuchem innemu Piotrowi z Żuromina, noszącemu przydomek Gęś swych dziedzicznych dóbr na ziemi płockiej za sumę 200 kop groszy praskich. Potwierdzając ten akt w 1384 roku w Rawie książę mazowiecki Ziemowit nadał też Sulirzyszowi lokację na prawie niemieckim.
W następnych dwóch wiekach wieś przeżywała dalszy rozwój będąc między innymi siedzibą powiatu sądowego. Przez cały ten czas Sulirzysz zachowywał status własności szlacheckiej. Na początku XVI wieku pojawiła się w pobliskim Kanigowie rodzina Kanigowskich herbu Lis, znana pod tym nazwiskiem w 1449 roku w województwie płockim, a od 1499 również w Prusach Królewskich. Na razie poza Kanigowem posiadali Wolę Kanigowską i Grzybsk w powiecie niedzborskim oraz niejakie prawa do Szydłowa. Z kolejnego zapisu z 1578 roku wynikało, że wieś Sulerzyż miała cztery działy szlacheckie, pięć zagród kmiecych, wiatrak i wyszynk gorzałki.
Przez następne dwa wieki dobra sulerzyskie przechodziły z rąk do rąk będąc często przedmiotem różnego typu skwitowań, odstępnych i ugodowych postępowań sądowych tak częstych jak kolejni, co rusz zmieniający się właściciele. W 1753 roku dziedzicem w Sulerzyżu został Tomasz Kanigowski. W cztery lata później zaczął piastować godność skarbnika nowogródzkiego, ale wsławił się tym, że w 1792 roku podwyższył chłopom dziesięcinę na ratowanie podupadłego, sulerzyskiego kościoła. Jego syn Paweł przejmując rok wcześniej schedę po ojcu pełnił już funkcję komornika ziemi ciechanowskiej. Przy tym dochował się trzech potomków płci męskiej, z których najstarszy Franciszek w 1819 roku w imieniu ojca wydzierżawił lasy i zarośla w Sulerzyżu tzw. gburom, czyli kolonistom. W wyniku czego, w 1827 roku we wsi pojawiło się 15 nowych dymów i 134 mieszkańców. Same zaś dobra sulerzyskie stanęły na 1620 morgach (907 ha), z czego blisko połowę stanowiły lasy. Przez kolejnych 60 lat chłopskich zagród nie przybywało, za to wzrosła liczba mieszkańców o dalsze 100 osób.
Z końcem 1825 roku zmarł Paweł Kanigowski. Przejściowo przez 5 lat majątkiem sulerzyskim administrował najmłodszy syn Teofil. I to najprawdopodobniej w tym czasie powstał obecny dwór, choć nie jest pewne czy akurat ten, który zachował się do naszych czasów. Ale i możliwe, że wybudowano go nawet nieco wcześniej, bo może w 1780 roku, gdyż pierwotnie cała centralna ściana wzdłużna była murowana z cegły, zaś dach kryty gontem.
W 1830 roku dziedzicem sulerzyskim został najstarszy Franciszek, który przeniósł się na ojcowiznę z pobliskiego Kanigówka. W 1842 roku sprzedał Żydom 266 mórg (149 ha) lasu i dokonał żywota w 1854 roku. Z małżeństwa z Urszulą Gadomską wydał na świat syna Zygmunta, który po jego śmierci objął ojcowiznę. Od 1867 roku Zygmunt piastował godność radcy Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Na okres jego rządów przypadło dalsze uszczuplenie powierzchni folwarku. Tak jak i gdzie indziej nie ominęło Sulerzyża uwłaszczenie chłopów. W wyniku bolesnych cięć, w 1890 roku folwark liczył już 1034 morgi (579 ha), ale i chłopom nie za wiele się tu dostało, bo gruntów włościańskich było ledwie 198 mórg (111 ha).
Na początku XX wieku spłonął drugi już drewniany kościół w Sulerzyżu. Roman Kanigowski, kolejny dziedzic, jako kolator przystąpił do wznoszenia nowej świątyni, tym razem murowanej, z cegły o neogotyckim kształcie w stylu popularnego podówczas mazowieckiego gotyku. W stanie surowym kościół postawiono w 1908 roku. Obok, powstała też niewielka kaplica, która później stała się miejscem wiecznego spoczynku swego darczyńcy, zamordowanego w tajemniczych okolicznościach w swej kancelarii dworskiej.
Z zeznań świadków wynikało, że dwaj mężczyźni wtargnęli przez otwarte okno do dworu i wystrzeli z pistoletów. Dziedzic został raniony między innymi w tętnicę i upadając na ziemię wykrwawił się na śmierć. Co ciekawe, leżało na biurku sporo pieniędzy, które ponoć przeliczał, aby następnego dnia wypłacić pobory fornalom i kupić nowe cugowe konie. A, że mordercy nie zabrali z sobą ani jednego banknotu rozeszły się po wsi plotki, że do zbrodni przyłożyła rękę jego zazdrosna żona. Nigdy jednak nie ujęto morderców ani też nie zdołano udowodnić pani Wandzie z Wojnów Kanigowskiej współudziału w zbrodni. Zresztą to ona wzniosła mu grobową kaplicę, na której kazała umieścić napis: „Żyłem, bo chciałeś, umieram, bo każesz, zbaw, bo możesz”. W samym zaś kościele wmurowała okazjonalną tablicę poświęconą pamięci męża. To tragiczne wydarzenie upamiętnia też znajdująca się na skraju dworskiego parku figura Matki Boskiej w aureoli z gwiazd, stojącej na półksiężycu i rozdeptującej węża, symbol grzechu. Według legendy pod tą właśnie figurką w specjalnym naczyniu pochowano zakrzepłą krew zebraną z podłogi gabinetu dziedzica.
Ciekawe, że jednym z administratorów w dobrach sulerzyskich był w latach 1918-1921 niejaki Stanisław Hepke, szwagier pisarki Marii Dąbrowskiej. Sama pisarka też nieraz gościła w podwojach sulerzyskiego dworku, co skrzętnie odnotowała w swych Dziennikach zapisami z przełomu maja i czerwca 1920 roku. W czasie zaś nawały bolszewickiej w pamiętnym sierpniu tak pisała o losach swych bliskich: „Stachowie wyjechali do jego rodziny w Kaliskie, bryczuszką, prawie bez rzeczy, na godzinę przed wejściem bolszewików do Sulerzyża […] Stachom Hepke w Sulerzyżu wszystko ocalało. Bolszewicy zabrali tylko gramofon i zjedli drób. Wszystko ocaliła im, bądź ukrywszy, bądź podając za swoje, niesłychanie dzielna służąca Stasia. Nawet strzelbę myśliwską Stacha ocaliła”.
Po śmierci nieodżałowanego dziedzica majątkiem administrowali kolejni zarządcy, z którymi Wanda Kanigowska dzieliła dworskie pokoje, bo dzieci z mężem niestety nie miała. Jeszcze długo, po odejściu męża musiała stawiać się w Komisariacie Policji w Ciechanowie tłumacząc się i analizując bolesne wydarzenia. Na domiar złego pozostawiony bez właściciela majątek podpadał pod artykuł 1 ustawy z dnia 15 lipca 1920 roku o wykonaniu reformy rolnej, a co za tym idzie pod przymusowy wykup na rzecz małorolnych sąsiadów. Ustawa ta precyzowała, że wykupowi podlegają dobra ziemskie posiadające nadwyżkę ziemi w gruntach ornych ponad 180 ha i taki też maksymalny stan posiadania mógł znajdować się w jednych rękach. Wyjątek stanowić miały majątki uprzemysłowione, które mogły pozostać przy 300 ha areale, ale statusu tego folwark sulerzyski nie posiadał, choć dostarczał torf na opał do okolicznych cukrowni, w tym do Glinojecka i nieco dalszego Ciechanowa.
W kwietniu 1922 roku Okręgowy Urząd Ziemski w Warszawie powołał Komisję Ziemską, która przystąpiła do czynności wstępnych i oględzin stanu posiadania sulerzyskich włości. Kolejne pomiary potwierdziły tylko dane z 1913 roku naniesione na plan i wpisane do rejestru pomiarowego przez geometrę przysięgłego Józefa Baranowskiego. Według tych zapisów majątek rozciągał się na 722 ha, z czego tereny leśne zajmowały 435 ha, przestrzenie torfowe – 45 ha, łąki, pastwiska, nieużytki i inne – 90 ha, zaś same grunty orne - tylko 152 ha. A, zatem pro forma stan ten nie kwalifikował się na cele reformy rolnej, co także orzekła Okręgowa Komisja Ziemska na swym publicznym posiedzeniu w styczniu 1923 roku postanawiając postępowanie w przedmiocie przymusowego wykupu dóbr sulerzyskich po prostu umorzyć. Zastrzegła sobie jednak prawo do dalszej egzekucji, gdyż w myśl przepisów prawa odłogi mogły być traktowane na równi z gruntami ornymi. Te zapowiedzi podziałały na wdowę dopingująco, bo jeszcze przed wojną, w oczekiwaniu na kolejną reformę, dokonała w Sulerzyżu sporych zalesień mniemając, że parcelacji zostaną poddane tylko grunty orne i rozległe pastwiska.
Po zajęciu Polski przez Niemcy w 1939 roku Sulerzyż znalazł się w nowych granicach III Rzeszy, niemal pod nosem siedziby władz Distriktu Zichenau w Ciechanowie. Podobnie jak innym, także Sulerzyżowi zmieniono nazwę na cokolwiek z niemiecka brzmiącą. Nad samym zaś folwarkiem ustanowiono przymusowy zarząd niemiecki. Nie mniej jednak pozwolono Wandzie Kanigowskiej pozostać we dworze, ale tylko w jednym pokoju na skromnym poddaszu. Zarządcą został Niemiec ze wschodu, mówiący łamaną polszczyzną, ale też przeklinający jak szewc po rosyjsku. Jako gospodarz i człowiek wspominany był raczej dobrze, gdyż jednego dnia po pijanemu bił fornali do krwi, za to drugiego dawał im w akcie ekspiacji trochę zboża, mąki lub zakopcowanych ziemniaków. Dziedziczka zaś zbyt często wtrącała się w sprawy majątku, więc któregoś dnia Niemiec porad tych w końcu nie zdzierżył i po prostu wyrzucił ją za drzwi. Po incydencie tym Wanda do dworu nigdy już nie wróciła. Pod koniec wojny, kiedy także Niemcy w popłochu stąd uciekali nie omieszkali zabrać ze sobą dóbr ruchomych, które przedstawiały jakąś względną wartość.
W czerwcu 1945 roku 840 ha majątek przejęło Państwo na cele reformy rolnej tymczasowo pozostawiając go pod opieką Komitetu Folwarcznego. W rok później, 691 areał został rozparcelowany i równymi nadziałami podzielony pomiędzy 23 rolników. Reszta dostała się zarządowi lasów państwowych, tylko resztówka z dworem czekała na wydzierżawienie. W 1949 roku Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” z Woli Młockiej objęła w posiadanie tych prawie 19 ha. W rok później, dzierżawa przeszła w ręce Związku Samorządu Gminnego w Ościsłowie. W samym zaś dworze rozlokowała się szkoła powszechna, gdzie wydzielono też mieszkania dla nauczycieli. Dzieci uczyły się w szkole aż do 1972 roku. Z kolei pozostawione w rękach dzierżawców budynki gospodarcze powoli niszczały, szybko też popadły w ruinę bądź zostały po prostu rozebrane, te drewniane głównie na opał. Po wyprowadzeniu się szkoły także budynek dworski zaczął podupadać, do czego zresztą walnie przyczyniała się okoliczna ludność. W 1976 roku Naczelnik Gminy Glinojeck polecił rozebrać to, co jeszcze z niego pozostało, choć dwór był wpisany do rejestru zabytków. Po interwencji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków czynności tej jednak zaniechano, ale pod młotek zdążyły pójść piękne, ozdobne piece. Od 1979 roku renowacji obiektu podjęły się służby konserwatorskie. Niemniej jednak w cztery lata później prace te zostały przerwane przez pożar, który wzniecił jakiś bezmyślny podpalacz. Jedynie dzięki przytomności umysłu i szybkości, z jaką ogień ugasiła pobliska Ochotnicza Straż Pożarna budynek cudem ocalał. W końcu w połowie lat 80-tych dwór dostał się w ręce prywatne. Fakt ten nastąpił dzięki władzom gminy Glinojeck, które poszły na rękę pp. Rudnickim ratując zabytek przed pewną zagładą. Za to nowi właściciele z zapałem podjęli się próby ratowania zdewastowanej sadyby krok po kroku wiernie restaurując, co tylko się dało. Jedynie straszące przed podjazdem militaria nawet dziś budzą pewien niesmak i kontrastują z pięknem zaklętym w drewnianej przestrzeni.
"Tygodnik Ciechanowski" z dnia 2 i 9 stycznia 2007 roku, s. 10 i 13.