13.10.2023
„Teraz znów jesteśmy dziećmi,
mówi
Teraz robimy dokładnie to, co chcemy,
mówi
Tak, jesteśmy dziećmi,
mówi on”
„Gott” nicht, daß Gott „Gott” ist,
dafür bin ich die Ursache i wäre ich nicht,
so wäre Gott nicht „Gott”
(„Bóg” nie oznacza, że Bóg jest „Bogiem”,
jestem tego przyczyną. Gdyby nie ja,
Bóg nie byłby „Bogiem”
Mistrz Eckhart
„Będziesz ze mną, kiedy umrę?
mówi i patrzy
na mnie, a mnie lekko ściska
w środku
Tak do mnie mówił,
mówi
Jak można powiedzieć coś takiego,
mówię”
[…]
I widzę siebie, jak stoję i patrzę na obraz z dwiema kreskami, fioletową i brązową, które krzyżują się pośrodku, na podłużny obraz, i widzę, że malowałem te linie powoli, gęstą farbą olejną, a farba spłynęła i w miejscu, gdzie brązowa linia krzyżuje się z fioletową, kolory, ściekając, pięknie się mieszają, i myślę sobie, że to nie jest żaden obraz, ale jednocześnie obraz jest taki, jaki powinien być, jest skończony, nie pozostało nic więcej do zrobienia, myślę, i muszę go usunąć, nie chcę, żeby dłużej stał na sztalugach, nie chcę więcej na niego patrzeć, myślę, no i myślę, że dziś jest poniedziałek, myślę też, że muszę odstawić ten obraz do innych obrazów, nad którymi pracuję, ale których jeszcze nie skończyłem, tych, które stoją zwrócone blejtramami na zewnątrz między drzwiami do alkowy a drzwiami do sieni, pod haczykiem, na którym wisi brązowa skórzana torba na ramię, mam w niej szkicownik i ołówek, a potem patrzę na dwa rzędy gotowych obrazów opartych o ścianę koło drzwi kuchennych, mam gotowych z dziesięć większych obrazów i cztery czy pięć małych, mniej więcej, w sumie jest ich czternaście i stoją w swoich rzędach jeden za drugim koło kuchennych drzwi, bo niedługo mam mieć wystawę, większość obrazów jest mniej lub bardziej kwadratowa, jak mawiają, myślę, ale czasami maluję też obrazy, które są długie i wąskie, a ten z dwiema krzyżującymi się liniami jest prostokątny, jak mawiają, ale tego obrazu nie chcę na swojej następnej wystawie, bo właściwie ani trochę mi się nie podoba, może to w ogóle nie jest żaden obraz, tylko dwie kreski, albo może chcę go zachować dla siebie, nie sprzedawać? bo są takie obrazy, które chcę zachować dla siebie i nie chcę ich sprzedawać, może to właśnie jeden z nich, chociaż mi się nie podoba? tak, może nawet jeśli trzeba powiedzieć, że to nieudany obraz, mimo wszystko będę chciał go zachować dla siebie? i nie wiem, dlaczego chcę go sobie zachować razem z kilkoma innymi obrazami, które trzymam na poddaszu, w jednym z pokoików, i nie chcę się ich pozbyć, może zresztą Åsleik zechce ten obraz? no tak, żeby dać go w prezencie gwiazdkowym Siostrze? bo on co roku w adwencie dostaje ode mnie obraz, który daje Siostrze w prezencie gwiazdkowym, a ja dostaję od niego mięso, ryby, drewno i inne rzeczy, no tak, i nie wolno zapominać, jak zwykle mówi Åsleik, o tym, że on mi zimą odśnieża drogę do gospodarstwa…
[…]
… bo wczoraj wieczorem się nie rozebrał i nie położył do łóżka, tylko odsypiał odurzenie na kanapie, myśli, i ciągle na niej leży, patrzy przed siebie, a ciało nie przestaje mu drżeć, myśli, i wszystko jest, no właśnie, czym? pustką? nicością? dalekością? tak, tak, być może, tak, może dalekością, myśli, ale teraz musi się trochę napić, żeby to najgorsze drżenie ustąpiło, myśli Asle, a potem, potem wyjdzie i wejdzie w morze, właśnie tak, myśli Asle, jedyne, czego pragnie, to zginąć, zniknąć, tak jak zniknęła siostra Alida, będąc zaledwie dzieckiem, po prostu leżała martwa w łóżku, Siostra, myśli Asle, i tak jak zniknął chłopiec od sąsiadów, ten, który miał na imię Bård i który wypadł z łodzi ojca do morza, a nie umiał pływać i nie dał rady wciągnąć się z powrotem do łodzi ani dopłynąć do brzegu, myśli Asle, no i myśli, że teraz weźmie się w garść, wstanie, pójdzie do kuchni i naleje sobie duży kieliszek, żeby to drżenie trochę ustąpiło, potem obejdzie mieszkanie i pogasi światła, tak, obejdzie całe mieszkanie, sprawdzi, czy wszystko jest w porządku, a potem wyjdzie z mieszkania, zamknie za sobą drzwi na klucz i zejdzie nad morze, a potem wejdzie w morze i dalej będzie szedł, myśli Asle i powtarza tę myśl raz po raz, to jedyne, o czym jest w stanie myśleć, o tym, że wejdzie w morze i że zniknie w morzu, w nicości fal, myśli Asle, a ta myśl krąży mu po głowie, myśl się nie poddaje, bo tylko ta myśl, ta jedna myśl ma w sobie bliskość, wszystko inne jest pustą dalekością, pustą bliskością, nie, nic nie jest puste, ale mimo wszystko jest pusto tam, w tym mroku, i nie daje rady pomyśleć wszystkich innych myśli, które próbuje snuć, są za ciężkie, za ciężka jest nawet myśl o podniesieniu ręki i Asle czuje, że się trzęsie, chociaż się w ogóle nie rusza, całe jego ciało się trzęsie i dlaczego nie może wytrzymać myśli o tym, żeby wstać? unieść rękę? dlaczego jest w stanie myśleć jedynie o tym, że chce wejść w morze? wypije dostatecznie dużo, żeby to drżenie ustało, potem pogasi światła w domu, może przed wyjściem posprząta, gdyby się okazało, że to konieczne, bo wszystko musi zostać w porządku, myśli Asle, no i myśli też, że może powinien napisać parę słów do Młodego, który jest już dorosły, tak, jest dorosły od dawna, a teraz mieszka w Oslo, albo może mógłby do niego zadzwonić?
[…]
… tak, prowadzić do Boga, myślę, przynajmniej do takiego Boga, jakiego potrafię sobie wyobrazić, ale do Boga prowadzą także inne sposoby myślenia i wiary w prawdę, wszystko, co z powagą zwraca się ku Bogu, bez względu na to, czy ktoś używa słowa Bóg, czy też jest taki mądry albo taki skromny, że w obliczu nieznanej boskości tego nie robi, wszystko prowadzi ku Bogu, więc pod tym względem wszystkie religie są jednością, myślę, i pod tym względem również religia i sztuka się ze sobą łączą, także dlatego, że zarówno Biblia, jak i liturgia są fikcją, poezją i obrazem, są literaturą, teatrem i sztukami wizualnymi i jako takie mają swoją prawdę, bo oczywiście również sztuka ma swoją prawdę, myślę, ale nie mogę dłużej tak siedzieć i rozmyślać, snuć mglistych myśli, myślę, muszę jechać dalej na północ, dotrzeć wreszcie z powrotem do swojego domu w Dylgji, do swojego starego dobrego domu, nie mogę tak siedzieć w samochodzie i zaczynać marznąć, muszę włączyć silnik i jechać do Dylgji, bo lubię jeździć samochodem, to mi przynosi swoisty spokój, zapadam się w pewien przyjemny stan, tak, to mi wręcz sprawia radość, podobnie jak myśl o powrocie do domu, do Dylgji, do mojego starego domu, myślę, chociaż teraz, kiedy Ales umarła, stale wracam do pustego domu, nie, to nieprawda, bo chociaż Ales umarła już dawno, to przecież ciągle jest w domu, myślę, no i myślę, że powinienem sprawić sobie psa, bo zawsze lubiłem psy, koty zresztą też, ale wolałbym mieć psa, bo z psem można się bardziej zaprzyjaźnić, myślę, a myślałem o tym często, ale nigdy nie doszło do tego, żebym wziął psa, nie bardzo wiem dlaczego, może dlatego że mimo wszystko najbardziej chcę być sam z Ales?
[…]
… i myślę, że może powinienem się pomodlić, i myślę o tych, którzy nazywają się wierzącymi i uważają, a przynajmniej uważali, że ochrzczenie dziecka jest niezbędne dla jego zbawienia, a jednocześnie uważają, że Bóg jest wszechmogący, więc dlaczego chrzest ma być niezbędny dla zbawienia? czy Bóg nie może robić tego, co chce? bo skoro jest wszechmogący, to chyba od Jego woli zależy, że jedni mają zostać ochrzczeni, a drudzy nie? nie, ta głupota, jaką jest wiara w niezbędność chrztu dla zbawienia, jest za duża, myślę i czuję, że od tej myśli robi mi się pogodniej na duszy na myśl o głupocie niektórych wierzących przekonanych, że chrzest jest niezbędny dla zbawienia, czym by ono nie było, ale ta myśl jest taka głupia, głupia w tak oczywisty sposób, że nawet nie warto się z niej śmiać, tak samo jak z głupoty tych, którzy określają się jako wierzący, z głupoty wielu z nich, nie wszystkich oczywiście, myślę, no i myślę, że ci, którzy tak myślą, nie mogą zbyt dobrze myśleć o Bogu…
[…]
… kobieta patrzy przed siebie, jest jesień, część liści już zaczęła zmieniać kolor, to najlepsza i najpiękniejsza pora roku, myślę, a najpiękniej jest chyba pod wieczór, kiedy światło znika, gdy do światła przenika ciemność, ale wciąż jest na tyle jasno, bym z łatwością dostrzegł, że niektóre liście straciły zielony kolor, myślę, to moja pora roku, zawsze tak było, odkąd pamiętam, najbardziej lubiłem jesień, myślę i patrzę na tego młodego mężczyznę, który siedzi nieruchomo na ławce i patrzy przed siebie, jakby nie patrzył na nic, i patrzę na tę młodą kobietę, która siedzi na huśtawce, również ona patrzy przed siebie, jakby nie patrzyła na nic, no i dlaczego siedzą tak nieruchomo? dlaczego w ogóle się nie poruszają? myślę, on siedzi na ławce, ona na huśtawce, po prostu tak siedzą, dlaczego tak po prostu siedzą? dlaczego się do siebie nie odzywają? dlaczego tkwią całkiem nieruchomo, jak na obrazie?
[…]
…tak, dręczą mnie, stale się pojawiając, prawie jak wizje, w dodatku w najprzeróżniejszych sytuacjach, a ja nie mogę nic na to poradzić, mogę jedynie malować, tak, podejmować próbę wymalowania tych obrazów, które we mnie utkwiły, nic innego, wymalowywać je po kolei, ale nigdy poprzez malowanie dokładnie tego, co widziałem i co we mnie utkwiło, nie, próbowałem tak wiele razy, ale wtedy maluję tylko to, co widziałem, i nic więcej, wówczas tylko jakby dubluję obraz i wychodzi z tego zła praca, a i tak nie mogę się pozbyć tego obrazu, który mam w sobie i który usiłuję wymalować, nie, muszę malować w taki sposób, który sprawi, że obraz, który we mnie utkwił, rozmyje się i zniknie, jakby stawał się niewidoczną i zapomnianą cząstką mnie samego, mojego wewnętrznego obrazu, tego jednego obrazu, którym jestem i który mam, bo ponad wszelką wątpliwość mam tylko jeden obraz, jeden jedyny obraz, a wszystkie inne, również te, które widzę i które we mnie utkwiły tak, że nie potrafię ich zapomnieć, mają w sobie coś podobnego do tego jednego obrazu, który mam w sobie, i chociaż tego nie widać, potrafię dostrzec w obrazie coś, co sprawia, że on we mnie zostaje…
[…]
… i mam uczucie, że ten smutek mnie dusi, jakbym go wdychał i nie zdołał wydychać, więc składam dłonie, biorę głęboki wdech i mówię w duchu Kyrie, i robię powolny wydech i mówię eleison, i biorę głęboki wdech i mówię Chryste, i robię powolny wydech i mówię eleison, powtarzam to kilka razy, a oddychanie i słowa sprawiają, że nie wypełnia mnie ten smutek, lęk, nagły lęk, ten smutek, który w lęku tak nagle mnie ogarnął, a teraz ma nade mną władzę i zmienił to, co jest mną we mnie, w małe nic, ale mimo wszystko to nic tam jest, tkwi mocno, niewzruszenie i staje się coraz wyraźniejsze w swoim nieporuszonym ruchu, więc biorę głęboki wdech i mówię w duchu Kyrie, robię powolny wydech i mówię eleison, i oddycham z samej głębi siebie, staram się oddychać z samej głębi siebie, i biorę głęboki wdech i mówię w duchu Chryste, i robię powolny wydech i mówię eleison, i staram się oddychać z najgłębszej głębi siebie, z tego obrazu, który tam jest i o którym nie potrafię nic powiedzieć, staram się oddychać z tego, co jest mną we mnie, ażeby nie dopuścić smutku albo przynajmniej utrzymywać go w ryzach, żeby lęk nie wziął nade mną góry, żeby lęk nie odebrał mi sił, i czuję, że ten nagły smutek, ten nagły lęk, który we mnie wezbrał, zmniejsza się, a ja się powiększam, i myślę, że jestem śmieszny, gdyby mnie teraz ktoś zobaczył, pękłby ze śmiechu…
[….]
...właściwie, powie Åsleik, to nie dlatego, że nie mógł być w tym dobry, dobry we wszystkim, tylko dlatego, że tak się bał nauczyciela i przez to, że tak się go bał, nic mu nie wychodziło, cały jakby sztywniał i wszystkie myśli zamierały, kiedy tylko zobaczył nauczyciela, a ponieważ był taki sztywny, to nic mu nie wychodziło, właśnie tak powie, bo zawsze tak mówi, myślę, a potem mówię, że pewnie maluję z tego samego powodu, z którego on łowi ryby
Żeby czas płynął, mówi
Tak i żeby trochę zarobić, mówię
To też, mówi
i znów na długo zapada cisza
To w dużej mierze to samo, mówi Åsleik w końcu
Tak, mówię…
[…]
… tak, ten biedny Nauczyciel próbował i próbował, był uosobieniem cierpliwości, naprawdę, ciągle się starał wytłumaczyć mi, czym jest mnożenie, i mówił, że jeśli nie rozumiem, to muszę zrozumieć, wszyscy muszą się nauczyć mnożyć, mówił, no i mówił, że jeśli człowiek ma sobie dać radę w życiu, to musi to umieć, i mówił, że jeśli weźmiesz dwa i pomnożysz przez dwa, to będzie cztery, mówił, dwa plus dwa równa się cztery, mówił, a ja mówiłem, że rozumiem, a on mówił, że dwa plus dwa to cztery i dwa razy dwa to też cztery, mówił, a kiedy weźmiesz siedem razy siedem, to ile będzie? pytał i mówił, że można do tego dojść poprzez dodawanie siedmiu do siedmiu, raz, potem drugi raz, aż dodam siedem do siedmiu siedem razy, robiłem tak i za każdym razem wychodziła mi zła suma, wszystko jedno, co robiłem, suma zawsze była zła, a tego, ile jest siedem razy siedem, trzeba było nauczyć się na pamięć, ale ja nie potrafiłem, nie umiałem nawet zobaczyć mnożenia przez siedem jako obrazu, chociaż akurat w tym jestem dobry, tak, nawet to było niemożliwe, po dziś dzień nie umiem mnożyć przez siedem i nie mogłem zrozumieć, dlaczego zawsze wychodzi mi źle, jakby wynik przy każdej próbie trochę się przesuwał i raz było trochę za dużo, raz trochę za mało, po prostu mi to nie szło, dlatego rysowałem, bo to umiałem, tak, potrafiłem narysować każdego, albo samą twarz, albo całą postać, najchętniej w ruchu, tak albo tak, bo najbardziej lubiłem rysować ruch, coś albo kogoś w ruchu...
[...]
... namalować światło, lecz światło w ostrym blasku słońca najlepiej widać tam, gdzie kładą się cienie, tak, im są ciemniejsze, tym więcej jest światła, a najchętniej malowałbym w jesiennym świetle, ale ludzie zawsze chcieli widzieć swój dom namalowany w blasku słońca, a ja chciałem sprzedawać swoje obrazy, oczywiście, że chciałem, przecież po to je malowałem, więc dlatego musiałem je malować tak, jak ludzie sobie życzyli, ale tego, co naprawdę malowałem, oni nie widzieli, nikt tego nie widział, tylko ja, i może jeszcze kilka innych osób, bo ja malowałem cienie, ciemność w całym tym świetle, to prawdziwe światło, niewidzialne światło, ale czy ktoś to widział? czy oni to zauważali? nie, chyba nie, chociaż może niektórzy? tak, wiem, byli tacy, którzy to dostrzegali, no tak, na przykład Åsleik, bo na obrazach to on się zna, muszę to przyznać, no ale malowałem domy i chaty, a ludzie kupowali moje obrazy i dzięki temu mogłem kupować płótno i tubki farb olejnych, bo zawsze lubiłem malować oleje na płótnie, tylko to, oleje na płótnie, zawsze, tak było, odkąd pierwszy raz zobaczyłem obraz olejny na płótnie, a tym pierwszym obrazem olejnym, który zobaczyłem, był obraz w naszej miejscowej szkole, wiszący krzywo w jednej z klas...
[...]
... kiedy widzę Åsleika w drzwiach odwróconego do mnie plecami, jego zaokrąglone barki, prawie łysą głowę z wianuszkiem długich siwych włosów okalających czaszkę, no i jego długą siwą brodę, której chyba nie strzygł, odkąd zaczęła rosnąć, myślę, i te dwie foliowe torby z zakupami, obciążające go z obu stron i zaokrąglające mu barki, Åsleik stoi jakby w obramowaniu futryny i chociaż jest ciemno, światło na zewnątrz się nie pali, a jego oświetla słabo jedynie światło z sieni, to widzę go jako formę, mogę go zobaczyć jako formę obdarzoną swoim własnym światłem i pewnie właśnie to światło jest jego aniołem, myślę, ale gdybym był na tyle głupi, żeby powiedzieć mu coś takiego, nieźle by się uśmiał i powiedział, że jestem jak dawni muzykanci, którzy mówili, że widzieli wodnika i że od niego nauczyli się melodii...
[...]
... jedno jest pewne, a mianowicie że niezbyt przyjemnie jest na morzu, kiedy bardzo wieje, kiedy jest sztorm, nie, nie ma co gadać, jeśli może tego unikać, to unika, oczywiście nie wypływa przy złej pogodzie, aż taki głupi nie jest, ale, jak mówił, nigdy nie można mieć pewności, morze szybko się zmienia, jest humorzaste, nigdy nie wiadomo, jakie będzie, ale coś można przewidzieć, jeśli pogoda jest dobra, a niebo czyste, to można założyć, że morze za bardzo się nie wzburzy, mówi Åsleik, a ja mówię Red sky at morning Sailor’s warning Red sky at night Sailor’s delight [tłum. Czerwone niebo o poranku ostrzega żeglarza, Czerwone niebo o zmierzchu jest dla niego rozkoszą], a Åsleik mówi, żebym dał spokój, bo niewiele pamięta z tego angielskiego, którego się uczył w szkole, nauczyciel sam go nie znał, mówi Åsleik, i dlatego, ponieważ tak trudno przewidzieć, jakie będzie morze, to nie za dobrze, że co roku czeka do samej Wigilii, zanim popłynie Kutrem do Siostry, jak zawsze, mówi Åsleik, oczywiście powinien pożeglować w pogodny dzień w adwencie, kiedy najprawdopodobniej nie grozi zawierucha, tak, kiedy zbliżają się święta i Sygnesjøen jest stosunkowo spokojne, i Sygnefjorden jest spokojny albo dostatecznie spokojny, żeby przyjemnie się płynęło, i kiedy nic nie wskazuje na to, żeby morze miało się nagle rozgniewać, tak, wtedy powinien wypłynąć, nawet jeśli to kilka dni przed świętami, ale on woli być u Siostry najkrócej, jak się da, więc do domu wybiera się zaraz, jak tylko się upora z Wigilią, w pierwszy dzień, zawsze tak robi i, o dziwo, morze w pierwszy dzień świąt zawsze jest spokojne, można się właściwie zrobić przesądnym, bo akurat w te dni, w Wigilię i w pierwszy dzień świąt, każdego roku, dosłownie, była dobra pogoda, ale prawdę mówiąc, jemu najlepiej w domu, tu jest jego miejsce, tu się czuje dobrze, mówi, no ale te wyprawy do Siostry do Øygna stały się już zwyczajem...
[...]
... on, Åsleik, jest bezbożnikiem, że człowiek żyje, a potem umiera, tak jest i tyle, i nie chce słuchać żadnego gadania o jakimś niewidzialnym świetle, właśnie tak powie Åsleik i dlatego nie chcę mu nic więcej o tym mówić, człowiek żyje, a potem umiera, tak jest i tyle, mówi Åsleik i pewnie ma rację, ale może nie jest to też takie proste, bo życie jest niepojęte, tak samo jak śmierć, a mimo to pod innym względem i w jakiś dziwny sposób zarówno śmierć, jak i życie dają się zrozumieć, nawet jeśli nie pozwalają się objąć myślą, ale światło je rozumie, myślę, a życie i malowanie nabierają sensu , ponieważ są związane z takim światłem, tak, to, co właściwie robię, malując, ma związek z niewidzialnym światłem, chociaż nikt inny go nie widzi, bo z pewnością tak jest, nie sądzę, żeby ktoś je widział, myślę, ludzie biorą je za coś innego, zastanawiają się, czy jakiś obraz jest dobry czy zły, tak mniej więcej, i właśnie dlatego nie znoszę myśleć o tamtych obrazach, które namalowałem jako dziecko, żeby zarobić pieniądze, to były tylko obrazy, nie miały w sobie światła, były jedynie piękne i dlatego były brzydkie, były takie rzeczywiste, świeciło na nich słońce i wszystko na tych obrazach było jasne, dlatego w ogóle nie ma w nich światła, a jeśli jest, to jedynie w cieniach, być może, myślę i nagle słyszę, że Åsleik mówi, że chociaż on jest tylko rybakiem, to wie, że wszystko się łączy w jedną nierozerwalną całość, ludzie potrzebują ryb, pożywienia, a żeby istniały ryby, musi się stać to i to, a żeby powiodło się rybakowi, musi się stać to i to, wszystko więc wiąże się ze sobą w niezwykły sposób, wszystko jest jedną wielką całością, ale ty wierzysz w Boga, a ja nie wierzę, mówi, a ja mówię, zawsze to mówię, że przecież nikt nie może nic powiedzieć o Bogu, dlatego nie ma sensu mówić, że ktoś wierzy czy nie wierzy w Boga, bo Bóg po prostu jest, nie istnieje tak, jak sobie to wyobraża Åsleik..
[...]
... ja myślę, że teraz Åsleik musi myśleć, że wygaduję głupoty, ale on pewnie zawsze tak o mnie myśli, myślę, a potem Åsleik znów mówi, że nie rozumie, dlaczego maluję tylko dwie kreski i nic więcej, dlaczego w ogóle namalowałem te dwie kreski? mówi, a ja mówię, że nie wszystko da się tak łatwo wytłumaczyć, a Åsleik mówi, że nie, oczywiście, że nie, właściwie nigdy mnie nie rozumiał, ani moich obrazów, mówi, a ja myślę, że Åsleik powtarzał to już tyle razy i owszem, są rzeczy, do których dobrze jest ciągle wracać w rozmowie, a inne są nudne, kiedy się stale do nich wraca...
[...]
... po zrobieniu zakupów w Sklepie prawie za każdym razem zaglądał do Biblioteki i czytał w zasadzie wszystko, czy to na jakiś konkretny temat, czy to powieści, tak, nawet wiersze czytał chętnie i nieźle go to bawiło, zwłaszcza wiersze młodych poetów, no bo czego też oni nie wymyślą! w tych wierszach rzadko był jakiś szerszy kontekst czy sens, ale były w nich porywy wiatru, gwałtowne zwroty, był nowy sposób mówienia, nowy sposób patrzenia, często niedający się wyobrazić, i większość tych wierszy mu się podobała, ale gdy jeden był za bardzo podobny do drugiego, tak, kiedy jednego prawie nie dawało się od drugiego odróżnić, szybko się tym nudził, poeta musi mieć w sobie coś wyjątkowego...
[...]
... i patrzę na plac zabaw, i widzę, że oni stoją objęci, jakby całkiem wtopieni w siebie, i idę ostrożnie po ich śladach, i widzę, że się puszczają, a ona kładzie się na śniegu z rozłożonymi rękami i nogami, a potem składa ręce i nogi, a potem rozsuwa ręce i nogi, potem znów je składa, powtarza to wiele razy, a potem leży ze złączonymi wyprostowanymi nogami i z rękami wyciągniętymi wzdłuż boków, leży tak, jakby była zupełnie sztywna, z zamkniętymi ustami i zamkniętymi oczami, a ja słyszę, jak on mówi ze strachem w głosie, że ona nie może tak leżeć, bo wygląda prawie jakby umarła, musi wstać, mówi on, a ona wstaje i mówi, że wcale nie chciała wyglądać jak martwa, a on mówi, że nie, pewnie nie, a ona mówi, że no właśnie, a potem podchodzi do niego i bierze go za rękę...
[...]
... zaczynam schodzić w dół ścieżką, powoli, drobnymi krokami, bo może być ślisko, i idę po własnych śladach, tych, które zrobiłem, kiedy wchodziłem pod górę, i patrzę w dół, i zatrzymuję się, i patrzę w górę, i widzę ją i jego, ona i on idą wzdłuż szosy, i widzę, że mijają zatoczkę, w której stoi zaparkowany mój samochód, a potem patrzę na te dwa piękne śnieżne anioły na placu zabaw, a potem wchodzę na plac zabaw, zatrzymuję się, stoję i patrzę na te dwa śnieżne anioły, są takie piękne, takie piękne, że gdybym spróbował je namalować, to w porównaniu z widokiem tych aniołów byłby to brzydki obraz, myślę, bo tak już jest, tak jest prawie zawsze, to, co jest piękne w życiu, wygląda brzydko na obrazie, ponieważ wtedy jest jakby zbyt piękne, dobry obraz musi mieć w sobie coś brzydkiego, żeby mógł świecić jak powinien, musi mieć w sobie ciemność, ale może, może zdołałbym namalować dwa śnieżne anioły, które znikają, które się roztapiają? żeby taki obraz świecił? myślę i od razu wiem, że w tej chwili, właśnie teraz, kolejny obraz utkwił mi w pamięci po to, żeby pozostać w niej już na zawsze, kolejny obraz wszedł we mnie i będę musiał go wymalować, będę próbował, myślę i w tej samej chwili czuję...
[...]
... przychodzi Barman, a ja biorę rachunek i wyjmuję portfel, a z niego banknot i podaję mu, i mówię, że reszty nie trzeba, a on dziękuje, a ja wstaję i przysuwam krzesło do stolika, a ona puszcza brzeg stolika i widzę, że nie stoi całkiem stabilnie, i mówię, że muszę już iść, właściwie bardzo mi się spieszy, mówię, a ona mówi, że na imię mi Asle i że jestem artystą, i że wie więcej, mówi, bo co roku w adwencie przychodzi zobaczyć wystawę, którą mam w Galerii Beyer, mówi, a potem milknie i nachodzi ją jakieś rozmarzenie, a potem mówi, że to wszystko było tak dawno temu, ale po naszym pierwszym spotkaniu była na wszystkich moich wystawach w Bjørgvin [obecnie Bergen – przyp. aut.] i często miała ochotę kupić jakiś obraz, ale uważała, że jej na to nie stać, tak, naprawdę podobają jej się moje obrazy, mówi, a ja mówię dobranoc, a ona mówi, że się ucieszy, jeśli do niej zajrzę tam, Wąski Zaułek 5, chyba pamiętam...
[...]
... i wkrótce jesteśmy już na Wzgórzu, tam gdzie mieści się Uniwersytet w Bjørgvin, myślę, no i myślę, że sama ta nazwa zawsze, no tak, może nie napełniała mnie lękiem, ale w każdym razie budziła we mnie respekt, tak, szacunek, nie wiem dlaczego, ale uniwersytet, miejsce, w którym ludzie całymi dniami i wieczorami czytają, myślą i piszą, i rozmawiają, i znają się na najprzeróżniejszych dziedzinach, tak, muszę powiedzieć, że podziwiam takie miejsca i tych, którzy tam pracują, myślę, i moja Ales też tam studiowała, historię sztuki, i specjalizowała się w ikonach, myślę, a kiedy ja studiowałem na Akademii, to pewien profesor z Uniwersytetu w Bjørgvin, który nazywał się Christie, miał wykłady z historii sztuki i być może właśnie z tych wykładów wyniosłem najwięcej w ciągu lat spędzonych na Akademii, tak, z tych opowieści o historii sztuk plastycznych od najdawniejszych czasów i na przestrzeni wieków, bo profesor Christie mówił i opowiadał, i pokazywał slajdy, miał slajdy z rysunkami, z obrazami i rzeźbami ze wszystkich krajów i epok i opowiadał, i opowiadał, a to wszystko, co pokazywał i co potrafił opowiedzieć, było niesamowite, bo jedno dzieło sztuki było bardziej mistrzowskie od drugiego, tak, prawdę mówiąc, jeśli nie wcześniej, to wtedy zrozumiałem, jak niewiele sam mam do zaoferowania, prawie nic, ale coś jednak miałem i ja, coś bardzo własnego, bo w moich obrazach było coś, czego nie dało się znaleźć w żadnym innym obrazie, jaki widziałem, dostrzegałem to i nawet jeśli było tego niewiele, to przynajmniej coś było, umiałem coś, wiedziałem coś, widziałem coś, czego nie dało się zobaczyć w niczym z tego, co pokazywał profesor Christie, coś, co było inne i co miało w sobie własne światło, ale czy to wystarczy? czy można się uważać za artystę malarza tylko dlatego, że ma się coś zupełnie własnego w obrazach, które się maluje? nie trzeba czegoś więcej?
[...]
... nie mieszkam w Bjørgvin już od dawna, a w tamtym czasie nie chodziłem za dużo po mieście, studiowałem na Akademii, na wydziale nazywanym Malarstwo, ale nigdy nie ukończyłem Akademii, mówię, a ona, że no tak, nie zabawiłem tam na tyle długo, mówi, no i mówi, że wie to wszystko, bo jej to opowiadałem, jestem artystą, tak, mówi, a ja mówię, że tak, w pewnym sensie jestem artystą, a ona mówi, że chociaż sama nie może się uważać za artystkę, to ma zręczne ręce, lubi robótki, tak, i z tego żyje, wyhaftowała niezliczone obrusy, duże i małe, i bieżniki, krótkie i długie, haftem hardanger, mówi, a haftu hardanger nauczyła się od swojej Babci, więc podtrzymuje tradycję, mówi, no i wyszywa krzyżykami wstawki do gorsetów do strojów regionalnych, tak, tego też się nauczyła od Babci, nie wie, ile takich wstawek do gorsetów wyhaftowała, ale dużo, bo w dzisiejszych czasach nagle wszyscy chcą mieć stroje regionalne, a najwidoczniej mało kto zna się na hafcie hardanger i umie wyszywać krzyżykami wstawki do gorsetów, mówi, a to, co wyhaftuje, oddaje do Spółdzielni Rękodzieła i tak zarabia na życie, mówi, a do Bjørgvin trafiła raczej przypadkiem, bo po skończeniu szkoły zatrudniła się w sklepie, który się nazywał Owoce z Hardanger, i tam pracowała, dopóki sklep nie zbankrutował, no i ułożyło się tak, że dalej mieszkała w Bjørgvin, w wielu różnych miejscach, ale teraz już od kilku lat, właściwie nie wie nawet od ilu, wynajmuje mieszkanie niedaleko od Domu, przy Wąskim Zaułku 5, na parterze, mówi, jak dobrze wiem, dodaje, a dzisiaj wstąpiła najpierw do Jedzenia i Picia na kieliszek wina, a później była u przyjaciółki, ale gdyby wiedziała, że zima przyjdzie tak nagle, że tak nagle spadnie śnieg, tak, to zostałaby w domu, mówi...
[...]
...dostaję zapłatę za sam obraz, ale nie za to światło, które w nim jest, bo to światło sam dostałem i dlatego muszę je oddać, a to światło, tak, najczęściej jest związane z czymś, co boli, z bólem, z cierpieniem, mogę chyba tak powiedzieć, jeśli to nie będą zbyt wielkie słowa, i dostaję pieniądze za sam obraz, za obraz, nie za światło, a ten, kto kupuje obraz, może uczestniczyć w tym świetle, a także w cierpieniu, w rozpaczy, w bólu, które są w tym świetle, myślę, i jeśli nie ma światła w jakimś obrazie, to go nie wypuszczam z rąk, obraz nie jest skończony, dopóki nie ma w nim światła, chociaż to światło jest niewidzialne, myślę, tak, chociaż nikt oprócz mnie nie może go zobaczyć, to ono musi tam być, ujrzeć światło, jak mawiają, on ujrzał światło, mawiają, i szkoda, że nie wiedzą, ile mają racji, mówiąc to, chociaż stale powtarzają to o kimś, kto w ich opinii mniej lub bardziej stracił rozum, o kimś, kto jest nie całkiem z tego świata, jak mawiają z drwiną, ale co to szkodzi? bo przecież ja widzę to, co widzę, widziałem to, co widziałem, doświadczyłem tego, czego doświadczyłem, i maluję to, co maluję, więc niech sobie tak mówią, myślę, tak, również z takich powodów sprzedanie obrazu sprawia mi radość, bo wtedy przekazuję światło dalej, myślę, no i przecież żyję z malowania obrazów, nigdy nie żyłem z niczego innego, więc muszę oczywiście sprzedawać obrazy!
[...]
... tak, potrafię to sobie wyobrazić, ale mimo wszystko to chwile, kiedy siedzę i patrzę w pustą nicość, i jestem opróżniony ze wszystkiego w absolutnej ciszy, są moją najszczerszą modlitwą, a jeśli już raz wejdę w tę pustą ciszę, to mogę przebywać w niej długo, mogę tak siedzieć przez długi czas i nie zauważam nawet, że tak siedzę, po prostu siedzę i patrzę w pustą nicość, i w pewnym sensie jestem tą pustą nicością, na którą patrzę, nie wiem jak długo, ale długo, długo potrafię tak siedzieć i wydaje mi się, że właśnie te ciche chwile przemieniają się w światło w obrazach, w światło, które widać wyraźnie w ciemności, tak, stają się świetlistą ciemnością, nie wiem, ale zdarza się, że myślę albo mam nadzieję, że tak może być, myślę, no i leżę i myślę, że muszę niedługo zasnąć...
[...]
... czytam książki i po angielsku, i po niemiecku, wprawdzie nie rozumiem wielu słów i określeń, ale sens w jakiś sposób wyłapuję, no i oczywiście czytam też książki szwedzkie i duńskie, tak, to podczas studiów na Akademii zacząłem czytać zagraniczne książki w oryginale, bo dużą część z tej literatury, na którą powoływał się profesor Christie, napisano albo po angielsku, albo po niemiecku, zwłaszcza po niemiecku, od czasu do czasu też coś po szwedzku albo duńsku, rzadko zdarzało się coś po norwesku i wtedy zawsze w bokmålu, nigdy w nynorsku [dialekty norweskie – przyp. aut.], a po wiele z tych książek, które chciałem przeczytać, musiałem się odważyć iść do szacownej Biblioteki Uniwersyteckiej i tam pytać, czy mógłbym je wypożyczyć, a ponieważ studiowałem na Akademii, pozwalano mi wypożyczać tam książki, a tylko niektóre z książek wspominanych przez profesora Christiego można było znaleźć w Bibliotece Publicznej, więc czytałem i czytałem, i może rozumiałem z tego zaledwie połowę albo nawet mniej, ale to mi jakby nie przeszkadzało, bo coś jednak rozumiałem, a mianowicie myśli, za których sprawą z czasem zaczynałem rozumieć coraz więcej z tego języka, w którym czytałem, bo chociaż miałem słowniki, to nie lubiłem do nich zaglądać, raczej domyślałem się, co znaczy jakieś słowo, a to na ogół dawało się wywnioskować z kontekstu, kontekst z innymi słowami dawał słowu właściwe znaczenie, więc z języków obcych byłem dość dobry, to zdolności do liczenia zawsze mi brakowało, no i zmysłu orientacji, tak, kompletnie mi brakuje wyczucia kierunku, no i ta moja niezdarność, więc tak, jedyne, co w zasadzie mogę robić, to malować obrazy, a jeśli mam zarabiać na życie, to muszę malować, co jest równocześnie i dobre, i złe, ale przynajmniej zmusza człowieka do robienia czegoś, tak, do malowania obrazu za obrazem, a kiedy nie maluję, często siedzę godzinami i patrzę przed siebie pustym wzrokiem w nicość, tak, potrafię przez długi czas siedzieć i tylko patrzeć w pustą nicość, i jest chyba trochę tak, jakby z tej pustej nicości mogło coś przyjść, jakby z tej nicości mogło wyłonić się coś rzeczywistego, coś, co wiele mówi, a to, co zostaje powiedziane, może stać się obrazem, ale potrafię też tylko siedzieć i patrzeć przed siebie pustym wzrokiem, i być kompletnie pusty, zupełnie nieruchomy i wyciszony, i właśnie tę pustą ciszę zwykle nazywam swoją najprawdziwszą modlitwą...
[...]
... myślę i nie mogę spać, więc równie dobrze mogę już wstać, myślę, i czy ja spałem, czy tylko drzemałem? leżałem w półśnie? ale na trochę chyba odpłynąłem, zawadziłem o sen, coś mi się śniło, myślę i czuję, że Ales kładzie się koło mnie, leży i mnie obejmuje, i biorę do ręki brązowy drewniany krzyżyk, który wisi na końcu różańca, tego, który kiedyś dostałem od Ales, trzymam krzyżyk między kciukiem a palcem wskazującym i myślę, że Bóg być może nie istnieje, nie, oczywiście, że nie istnieje, on jest, a gdyby mnie nie było, to nie istniałby Bóg, i wyobrażam sobie, jak Mistrz Eckhart pisze, że gdyby człowiek nie istniał so wäre auch „Gott” nicht, daß Gott „Gott” ist, dafür bin ich die Ursache i wäre ich nicht, so wäre Gott nicht „Gott” [z niem. tak też by było, „Bóg” nie oznacza, że Bóg jest „Bogiem”, jestem tego przyczyną. Gdyby nie ja, Bóg nie byłby „Bogiem” – przyp. aut.] i oczywiście tak jest, myślę...
[...]
...tak, wcześniej przeczytałem całą Biblię, ale teraz po niej skaczę i czytam coś na tej stronie, która przypadkowo mi się otworzy, ale nie mam ochoty czytać tej Biblii, która leży na nocnym stoliku, jeśli mam czytać Biblię, to chcę czytać jedną ze swoich własnych Biblii, z jakiegoś powodu tak jest, a uważam się za wierzącego, tak, za chrześcijanina, nawet przeszedłem na katolicyzm, ale to, że można wierzyć w takiego mściwego Boga jak ten ze Starego Testamentu, ten, który kazał zabijać dzieci i wytępić całe narody, nie, tego nie potrafię zrozumieć, ale chyba właśnie dlatego Jezus Chrystus zstąpił na ziemię, tak jak mówi Nowy Testament? zstąpił na ziemię, żeby głosić, że Bóg nie jest już Bogiem zemsty, tylko Bogiem miłości i łaski, żeby głosić, że Bóg jest teraz Bogiem błogosławieństw, a nie zemsty i kary, i zniszczenia, że jest teraz Bogiem miłości dla wszystkich ludzi, a nie tylko Bogiem Izraela...
[...]
...tak, śmierć zmieniła się w życie, w wieczność, tak powiedział pastor, mówiła Matka, a teraz chłopiec poszedł do Boga, tak, dotarł do domu, dotarł do tego domu, z którego kiedyś przyszedł, powiedział pastor, bo teraz Bóg był razem z chłopcem, tak, to pewne, powiedział pastor, i jeszcze, że Bóg był przy nim, kiedy chłopiec tonął, i opiekował się nim najlepiej jak mógł, tego też pastor był pewien, tak powiedział, a Matka mówiła, że nie mogła zrozumieć, co to za pociecha, bo chłopca nie było, nigdy więcej nie wrócił do domu, odszedł na zawsze, bo morze go zabrało, zabrało mu życie, a jego ciało złożono w ziemi, mówiła Matka, więc nad morze, nad Fiord, mówiła, nigdy nie wolno im chodzić nad morze, na Brzeg, nad Fiord, mówiła Matka, nie wolno im chodzić samym, tylko jeśli będzie z nimi ona albo Ojciec, albo jakiś inny dorosły, wtedy mogą zejść na Brzeg, nad Fiord, a na Pomost w ogóle nie wolno im wchodzić, bo tam, za Pomostem, morze jest bardzo głębokie, mówiła, więc nigdy, przenigdy nie wolno im wchodzić na Pomost, mówiła, a on stoi i trzyma Siostrę za rękę, i myśli, że jeśli teraz zejdą na Brzeg, to może uda im się sprać błoto z sukienki Siostry, żeby sukienka była znów czysta i ładna, a o to, że uprali sukienkę, o to Matka nie może się gniewać, z tego musi się ucieszyć, no bo wtedy nie będzie musiała prać sukienki, jeśli już będzie uprana, myśli Asle, a poza tym żadnego innego miejsca Asle tak bardzo nie lubi jak tego nad samym morzem, tyle tam do oglądania, malutkie kraby pełzają wśród kamieni przy Brzegu i są wodorosty z pęcherzami, które można ściskać w palcach albo przydeptywać, wtedy pękają, a tuż przy Brzegu pływają w jedną i drugą stronę malusieńkie rybki, no i te wszystkie muszelki, niebieskie i białe, a niektóre prawie żółte, no i tak przyjemnie się siedzi na skale i tylko patrzy na morze, na Brzeg i na Łódź, która unosi się na wodzie, taka brązowa i ładna, no i morze potrafi wyrzucić na ląd wiele rzeczy, i leżą na Brzegu, gałęzie drzew, połamane wiosła, szklane pływaki i podobno zdarzają się też listy w butelkach, zapisane kartki włożone do butelki, ale on nigdy nie znalazł takiego listu w butelce...
[...]
Na pewno nie był taki ładny, kiedy był nowy, ale zrobił się ładny, deszcz, wiatr i śnieg zrobiły z niego ładny kolor, mówi Asle
i mówi, że farba w niektórych miejscach się łuszczy, a przez to ten niebieski kolor jest jeszcze ładniejszy, a Siostra mówi, że nie widzi, żeby kolor był przez to ładniejszy, ale przynajmniej widzi, że jest niebieski
Znasz nazwy kolorów? mówi Asle
Tak, mówi Siostra
Bo tych nazw nie ma tak dużo, mówi Asle
Jest o wiele więcej kolorów niż ich nazw, przynajmniej tych nazw, które znam, mówi
Pewnie, mówi Siostra
Żółty, niebieski, biały, mówi Asle
I czerwony, brązowy, czarny, mówi Siostra
I fioletowy, mówi Asle
Tak i pewnie wiele innych, mówi Siostra
a on mówi, że jest tak, bo kolor tego niebieskiego domku jest zupełnie inny niż kolor niebieskiego nieba czy niebieskiego morza, czy jej niebieskiej sukienki, mówi, niech Siostra się tylko dobrze przyjrzy
Tak, zobacz, że ten niebieski kolor domu jest zupełnie inny niż niebieski kolor twojej sukienki, mówi
i mówi, że kolory nigdy nie są takie same i stale się zmieniają, że to ma związek ze światłem, mówi, więc nie można mieć nazw dla wszystkich kolorów, które istnieją, bo tych nazw byłoby tyle, że nikt by się ich nie nauczył, mówi, a Siostra mówi, że niebieski to jednak niebieski, mówi, a żółty to żółty, mówi...
[...]
Nie, idziemy na Brzeg, mówi Asle
i myśli, że on tam często chodzi, ale Siostra chyba nigdy nie była z nim na Brzegu i nigdy nie stała blisko Fiordu, i nie patrzyła na morze, i nigdy nie widziała Szopy na Łodzie ani Łodzi, myśli, a fajnie by było, gdyby Siostra to zobaczyła, myśli, on sam widział to wiele razy, bo stale chodzi nad morze, chociaż Matka mówi, że mu nie wolno, tak, wprawdzie nie chodzi na Brzeg codziennie, ale w każdym razie bywa tam bardzo często, a Matka tego nie zauważa, pewnie myśli, że on się bawi gdzieś w zagrodzie, może w Stodole, i dlatego Matka na niego nie krzyczy, ale Siostra chyba nigdy nie poszła z nim nad morze? nie, nigdy tam z nim nie była, a jest taka mała i na pewno nie będzie jej się podobało na Brzegu, no ale może się jej spodoba, może uzna, że fajnie stać nad Fiordem i patrzeć na morze? i może wejdą na Pomost, popatrzeć na Łódź? myśli
Ale Matka mówi, że nam nie wolno, mówi Siostra
Wiem, mówi Asle
A to znaczy, że chyba nie możemy zejść na Brzeg? mówi Siostra
Ale ja często chodzę nad morze, mówi Asle...
[...]
...i wyglądają tak inaczej w zależności od pogody, jeśli świeci słońce, to wyglądają prawie tak, jakby były tylko dwa szare kolory, ale cień nadaje im różne tony, bo kolory zawsze są jakby w ruchu, a jednocześnie jakby odpoczywały, tak, kolory to ruch w odpoczynku i odpoczynek w ruchu, myśli Asle, nie mówiąc już o ścianach Szopy obitych deskami, które zupełnie zszarzały, a pęknięcia drewna przydały im tyle odcieni szarości, myśli Asle i mówi, że Szopa jest szara, ale na niej też jest wiele różnych kolorów, które nie mają swojej nazwy, a Siostra mówi, że tak, a on mocno trzyma ją za rękę, bo prawie można się wystraszyć tylu różnych rodzajów szarości i tylu różnych rodzajów innych kolorów, kolor się nazywa niebieski, po prostu niebieski, ale na pewno jest tysiąc różnych niebieskich, tysiąc, co najmniej tysiąc, nie, jest ich tyle, że nie da się ich nawet policzyć, myśli Asle
A rodzajów niebieskiego jest tyle, że nie da się ich policzyć, mówi
Tak, mówi Siostra
Niebieski, mówi
Niebo jest niebieskie, mówi
Czasami, mówi Asle
Ale dzisiaj niebo jest też szare, mówi
I prawie zawsze takie jest, mówi
Tak, szare, mówi Siostra
Niebo jest szare i Szopa na Łodzie jest szara, płytki na dachu są szare i ściany Szopy są szare, ale chyba widzisz, że to różne szare kolory? mówi Asle...
[...]
no i Fiord, dzisiaj prawie całkiem nieruchomy, wiatr tylko delikatnie go marszczy, a Łódź ledwie się kołysze, troszkę w górę, troszkę w dół, troszkę w bok i troszkę z powrotem, i jest brązowa i ładna, i ma tyle brązowych kolorów, że Aslemu zupełnie miesza się w głowie, kiedy na nie patrzy, ale fajnie jest patrzeć na to, jak brązowa Łódź jest brązowa na tyle różnych sposobów, że ma tyle różnych odcieni brązowego, chociaż jest po prostu brązowa, i Aslemu niczym w wizji pojawiają się przed oczami wszystkie te brązowe kolory jako właśnie to, jako kolory brązu, a nie jako kolory brązu Łodzi, tylko jako osobne kolory, same kolory, i widzi, jak odcienie przechodzą jedne w drugie, i jak jeden brązowy kolor daje coś od siebie sąsiedniemu i wszystkim innym też, zmienia je w inne kolory, i to nie do wiary, że to się nazywa brązowy, tylko brązowy, bo Łódź jest brązowa, nigdy nie mówi się inaczej, i brązowy ser jest brązowy, i torebka Matki jest brązowa, myśli Asle, chociaż te kolory są tak zupełnie różne od siebie
Czy to nie dziwne, że o Łodzi mówią tylko, że jest brązowa? mówi Asle
A co innego mieliby mówić? mówi Siostra
Przecież Łódź jest brązowa, mówi
Tak, mówi Asle
Ale jest tyle brązowych kolorów, a oni mówią tylko, że Łódź jest brązowa, mówi
Łódź jest brązowa, mówi Siostra
Tak, jest brązowa, mówi Asle
Ale brązowy ser i torebka Matki też są brązowe, mówi
i słyszy w swoim głosie lekki gniew, i nie rozumie, dlaczego...
[...]
To Bård, powiedziała
a potem weszła do zimnego morza i zaczęła płynąć, aż dopłynęła do Bårda i w jakiś sposób przyciągnęła go na Brzeg i wzięła go na ręce, i przytuliła do piersi, i zaniosła na zbocze przy Brzegu, a on nie oddychał i był bez życia, a ona, tak, ta, która zobaczyła tego leżącego bez życia chłopca, pomyślała, że musi zadzwonić po lekarza, i pobiegła do domu tych z Cypla, wybrała numer do lekarza i zadzwoniła, a lekarz powiedział, że zaraz przyjeżdża i że muszą próbować wdmuchać w chłopca powietrze, przyłóż usta do jego ust i wdmuchuj w niego powietrze, kiedy je wypuści, to znów je wdmuchuj, tak powiedział lekarz, mniej więcej coś takiego, więc zbiegła z powrotem na Brzeg i zaczęła nabierać powietrza i wdmuchiwać je w usta Bårda, znów i znów, tak, ona, ta, której imienia Matka nie może sobie przypomnieć, wtłaczała w niego powietrze, dopóki nie przyjechał lekarz, a potem lekarz robił to samo, mocno naciskał na brzuch i na serce Bårda i długo to trwało, ale Bård dalej leżał bez życia jak przedtem, aż w końcu lekarz podniósł głowę, tak, spojrzał w niebo i powiedział, że Bård nie żyje, że utonął, tak opowiadała, tak, tamta, a Matka widziała, jak Bård leży bez życia na ziemi, i nie chce więcej sobie tego przypominać, mówi i zaciska oczy, a potem mówi, że zaczęła się zastanawiać, gdzie są jej dzieci, może i one utonęły? bo już od jakiegoś czasu ich nie widziała, więc pobiegła na Pomost, ale tam nikogo nie było, potem przyglądała się morzu wokół Łodzi i w morzu też nic nie było, więc pobiegła z powrotem na Brzeg, a stamtąd do szosy i nigdy nie myślała, że jest w stanie tak szybko biegać, mówi Matka, no i zaczęła biegać tu i tam, i wreszcie tutaj ich znalazła, Aslego i jego siostrę Alidę, tak, żywych, to nie do uwierzenia, żyją, żyją, mówi Matka i znów zaczyna płakać, a potem przyciska Aslego i Siostrę mocno do siebie, tak mocno, że to aż boli, myśli Asle i próbuje się wyrwać, ale wtedy Matka przyciska go do siebie jeszcze mocniej, tak, przyciska tak mocno, że on prawie nie może oddychać, myśli Asle i słyszy, jak Piekarzowa mówi, że to nie do uwierzenia, taki mały, ledwie sześciolatek, i się utopił, w każdym razie nie zaczął jeszcze chodzić do szkoły, utopił się, nie, to straszne, mówi Piekarzowa, a Piekarz tylko stoi i patrzy przed siebie...
[...]
...więc idę do pokoju z Bragem [psem Aslego – przyp. aut.] depczącym mi po piętach i staję, żeby popatrzeć na obraz z dwiema liniami, które się krzyżują, i nawet teraz, w środku dnia, jest tylko półjasno albo półciemno, czy jak to powiedzieć, myślę i widzę, że obraz jaśnieje, tak, nawet w półmroku prawie cały obraz zdaje się jaśnieć, to nie do pojęcia, i rozumiem od razu, że dzięki tym dwóm liniom coś osiągnąłem, naprawdę namalowałem dobry obraz, na swój sposób, na swój własny sposób, i wiem, że nie muszę z tym obrazem robić już nic więcej, i myślę, że na pewno uda mi się sprzedać ten obraz, ale za niską cenę, za stanowczo zbyt niską cenę, chociaż możliwe, że to jeden z najlepszych obrazów, jakie udało mi się namalować, myślę, jeden z obrazów, w których jest najwięcej światła, myślę, no i myślę, że ten obraz zatrzymam dla siebie, bo jeśli go sprzedam, to gdzieś zniknie i wtedy przepadnie, może zostanie sprzedany dalej albo komuś oddany, i wiem, że dostanę za ten obraz mało, za taki obraz nikt nie będzie chciał dużo zapłacić, przynajmniej za obraz namalowany przeze mnie, wiem o tym, więc zatrzymam ten obraz dla siebie, bo właściwie, tak, nawet jeśli ten obraz w oczach innych jest nieudany, no bo przecież nie wiem, może to jednak zły obraz, ale prawdę mówiąc, udało mi się w tym obrazie zawrzeć coś, co usiłuję zawrzeć we wszystkich swoich obrazach, myślę, to coś, to, tak, to, czego nie da się powiedzieć, a co być może da się pokazać albo prawie pokazać, tak, jeśli w ogóle da się to w jakiś sposób przedstawić, to może to być raczej pokazane niż powiedziane, ale nie tylko w namalowanym obrazie, bo to może być co najmniej tak samo dobrze widoczne w pisaniu, w literaturze, myślę, a ten obraz nie jest podobny do innych obrazów namalowanych przeze mnie, również dlatego że widoczne jest na nim płótno, bo zwykle najpierw zamalowuję płótno na biało, nie dopuszczam, żeby samo płótno było widoczne, dlatego zużywam tyle białej farby, myślę...
[...]
...myślę i odwracam się, i widzę Ales, jak siedzi na krześle z prawej strony i patrzy na Sygnesjøen, siedzi nieruchomo przy oknie, a jej długie ciemne włosy opadają luźno na plecy i nie chcę jej widzieć, i nie chcę o niej myśleć, bo to tak boli, tęsknota jest zbyt wielka, więc nie chcę tego, myślę, a Åsleik mówi, że przeprasza, nie powinien był wspominać Ales, a ja nic nie mówię i dalej tylko stoimy przy piecu, aż w końcu Åsleik mówi, że najlepiej by było, tak jak mówił, gdyby mógł sobie wybrać obraz już dzisiaj, a przynajmniej jakiś obejrzeć, żeby mógł się zastanowić, tak, zastanowić nad tym, który najbardziej spodobałby się Siostrze, gdyby od razu się nie zdecydował, mówi, a ja mówię, że może to zrobić, że oczywiście może obejrzeć dzisiaj obrazy, i myślę, że właściwie to nikomu innemu oprócz Åsleika nie muszę pokazywać obrazów, zanim zostaną wystawione w Galerii Beyer w Bjørgvin, tak, a już niedługo będę miał nową wystawę, ale na wystawę mam dość obrazów, więc muszę tylko, właściwie jak najszybciej, zawieźć obrazy do Bjørgvin, tak, tych trzynaście obrazów, które zamierzam pokazać, a raczej będzie ich trzynaście, kiedy Åsleik zabierze swój, dokładnie tyle, ale to i tak mniej niż zazwyczaj, bo zwykle mam trzynaście dużych obrazów i sześć małych, czyli w sumie dziewiętnaście, mam wielką wiarę w moc dziewiątki i chcę, żeby gdzieś była albo żeby liczba obrazów po zsumowaniu dawała dziewięć, myślę, ale ta, której podobno na imię Guro, powiedziała, że liczbą przynoszącą mi szczęście, tak, że moją szczęśliwą liczbą jest ósemka, czyli cztery razy dwa, jak powiedziała, bo to do tej liczby doszła, dodając cyfry z mojej daty urodzenia, powiedziała, ale ja się trzymam dziewiątki, no i trójki, myślę, no i jestem trochę niepewny co do trzynastki, bo uważam, że to może być i dobra, i zła liczba, ale to samo pewnie dotyczy ósemki, myślę, chociaż nie, ósemka to dobra liczba, myślę, no ale zwykle zawoziłem dziewiętnaście obrazów, w tym sporo małych, bo Galeria Beyer nie jest duża, a Beyer powiedział, że nie może być więcej obrazów, więc nigdy nie było więcej niż dziewiętnaście, ale raz zawiozłem dziewięć, a Beyer wtedy uznał, że to za mało albo że starczy ledwo ledwo, i że mniej niż dziewięć nie może być, powiedział, to oczywiście zależy od tego, jak duże są obrazy, ale te obrazy, które maluję, nigdy nie są duże, są tylko większe albo mniejsze, a czasami, rzadko, zdarzy się obraz długi i wąski, tak jak ten z dwiema liniami, które się krzyżują, ten, który rzecz jasna, bo inaczej być nie może, będzie się nazywał Krzyż Świętego Andrzeja, myślę, a ten tytuł jeszcze dzisiaj namaluję gęstą czarną farbą olejną na samej górze blejtramu, a potem podpiszę się dużym A w prawym rogu obrazu, tak jak zwykle, i gdybym był sam, to zrobiłbym to od razu, ale jak tylko Åsleik sobie pójdzie, podpiszę obraz, myślę, no i muszę jak najszybciej zawieźć obrazy do Bjørgvin, mieć to już za sobą, myślę, ale byłem już w Bjørgvin dwa razy, a nie zabrałem obrazów, pewnie ich nie wziąłem, żeby Åsleik najpierw wybrał obraz dla siebie, chociaż w ogóle się nad tym nie zastanawiałem, myślę, więc kiedy już Åsleik wybierze obraz dla siebie, zawiozę obrazy do Bjørgvin, bo Beyer zawsze chce sam wieszać obrazy, mówi, że to bardzo ważne, jak wiszą, bo cała wystawa jest jak jeden obraz sam w sobie, tak, mówi, i to on ten obraz maluje czy składa, czy jak to powiedzieć, mówi Beyer, a ja nie mam żadnego zdania o tym, w jaki sposób trzeba rozwiesić obrazy, w jakiej kolejności mają wisieć i tak dalej, a zanim Beyer zobaczy obrazy, to rzeczywiście od śmierci Ales ogląda je tylko Åsleik, a on ma zdumiewająco dobre oko do obrazów, najczęściej widzi to samo co ja i prawie zawsze sądzi to samo co ja na temat jakiegoś obrazu, więc prawie zawsze wybiera jeden z obrazów, który sam bym wybrał, gdybym miał wybrać jeden, więc pod tym względem Siostra, ta, której na imię Guro, ma być może najlepszą kolekcję moich obrazów ze wszystkich, co prawda tych małych, chociaż prawdę mówiąc, to w tych dużych udaje mi się wyrazić coś innego, a ona rzeczywiście dostawała tylko małe...
[...]
... ja stoję przy piecu i patrzę w ogień, i myślę, że w pomieszczeniu na strychu mam kilka obrazów, których nie chciałem sprzedać, a dwa z nich to jedne z pierwszych, jakie namalowałem, kiedy zacząłem malować tak, jak sam chciałem, a nie tylko domy i chaty z fotografii, a te dwa obrazy ciągle zaliczają się do najlepszych, jakie namalowałem, a są tam obrazy, w których moim zdaniem naprawdę udało mi się coś zawrzeć, tak, coś więcej, niż zwykle mi się udaje, więcej tego, co jest większe niż życie, czy tak można powiedzieć? tak, chociaż to takie wielkie słowa, że się wydają za wielkie, ale, tak, mimo wszystko w niektórych obrazach udaje mi się uzyskać to, co chcę, widzę to, wiem to i oczywiście tego, co mówi obraz, nie da się powiedzieć w żaden inny sposób niż dokładnie tak, jak to mówi obraz, i tych obrazów, tych moich najlepszych obrazów nie chcę sprzedawać, bo wiem, że najprawdopodobniej nikt inny nie dostrzeże, co w nich jest, jaką mają wartość, tak, po prostu wartość, więc dostałbym za taki obraz za mało, wartość i cena w żaden sposób by się nie zrównoważyły i dlatego tych obrazów nie sprzedaję, ale prawie zawsze mam jakiś wystawiony w tym pokoju na strychu, którego nie używam jako magazynu, a teraz od długiego czasu stoi tam portret Ales, który namalowałem, myślę, bo na strychu są dwa pokoje i dwa schowki, jeden pokój wykorzystuję jako magazyn, jest tam dużo listew, z których mogę zrobić blejtramy, i dużo płótna, i niemało tubek z farbami olejnymi, i spory zapas terpentyny, ale w tym drugim pokoju, tym z lewej strony, tam jest tylko krzesło, które stoi między dwoma wąskimi okienkami w dachu, a o plecy tego krzesła zawsze opieram jeden z tych obrazów, których nie chcę sprzedać, bo one tylko by gdzieś u kogoś zniknęły, tak jak niedługo znikną te dwa rzędy obrazów, które stoją teraz oparte o ścianę przy kuchennych drzwiach, bo chociaż Beyer starannie zapisuje nazwiska i adresy kupujących, tak, od pierwszej wystawy fotografował każdy obraz, numerował je i zapisywał nazwisko kupującego, to przecież i tak nikt nie wie, co potem się dzieje z obrazem, czy kupujący go komuś nie odda, nie sprzeda dalej, tak, obraz w zasadzie idzie w nieznane i nie da się go odnaleźć, tak, są takie obrazy, które sprzedałem i tej sprzedaży żałuję, zwłaszcza dotyczy to tych, które namalowałem, kiedy studiowałem na Akademii, zanim doszedłem do tego, że niektórych obrazów po prostu nie chcę sprzedać, no i te obrazy stoją teraz na strychu, w schowku z lewej strony przechowuję te obrazy, których nie chcę sprzedać, no i zmieniam ten obraz, który chcę mieć oparty o krzesło, zdarzało się, zwłaszcza kiedy nie szło mi malowanie, kiedy coś się zacinało, że szedłem na strych popatrzeć na ten obraz oparty o krzesło albo wyciągałem jakiś inny z tych, które stoją w schowku, i stawiałem oparty o plecy krzesła, no i mam tam też krzesło ustawione w odległości kilku metrów od krzesła z obrazem, i siadam na nim, i siedzę, i patrzę i patrzę na ten obraz, tak, potrafię tak siedzieć długo, ale jak długo, nie wiem, i staram się zobaczyć, dlaczego ja właściwie ciągle maluję obrazy, i siedzę tak, i zapadam się coraz głębiej w to, co widzę, w to, co być może jest większe niż życie, ale to nie jest trafnie powiedziane, bo chodzi o coś, tak, o coś w rodzaju światła, coś w rodzaju świetlistej ciemności, o niewidzialne światło w tych obrazach, które milcząco z nich przemawia i które mówi prawdę, a wtedy, kiedy zagłębię się w tę wizję czy też w ten sposób patrzenia, to wówczas nie ja patrzę, tylko coś, co poniekąd patrzy poprzez mnie, i wtedy zawsze znajduję sposób na to, by dalej malować ten obraz, nad którym się męczę, i tak też jest ze wszystkimi tymi obrazami namalowanymi przez innych, które cenię, jakby to nie malarz patrzył, tylko coś patrzyło poprzez malarza, i to coś pozostaje w obrazie, i milcząc, z niego przemawia, i może chodzić tylko o jedno pociągnięcie pędzlem, dzięki któremu obraz tak przemawia, nie da się tego pojąć, myślę, no i myślę, że tak też jest z literaturą, którą lubię czytać, ważne jest nie to, co mówi wprost o tym czy o tamtym, chodzi o coś innego, o coś, co milcząc, przemawia między wierszami, ale tak, tak się stało, że na strychu zgromadziłem tylko niektóre z tych większych obrazów, bo wszystkie te naprawdę dobre małe obrazy wybrał sobie Åsleik i zawiózł Siostrze...
[...]
... kiedy moje oczy przywykają do ciemności na tyle, żebym mógł cokolwiek zobaczyć, tak, to wtedy widzę, czy w obrazie jest coś z tej świetlistej ciemności, a jeśli tego czegoś nie ma, to zawsze nanoszę cienką warstwę białej albo czarnej farby, pociągam raz albo kilka razy na biało albo na czarno gdzieś w jakimś miejscu, laseruję, jak mawiają, i w ten sposób działam, czasami tylko białą farbą, czasami tylko czarną, ale zawsze rzadką farbą olejną, maluję tak, aż obraz zaczyna jaśnieć w ciemności, maluję w ciemności bielą albo czernią i wtedy ciemność zaczyna jaśnieć, tak, zawsze, tak, tak, prędzej czy później ciemność zaczyna jaśnieć, myślę, ale teraz jestem już taki zmęczony, że chcę się tylko położyć, myślę, ale najpierw muszę popatrzeć w ciemności na ten obraz z dwiema liniami, które krzyżują się pośrodku, bo może w obrazie jest już ta świetlista ciemność, a może jej tam nie ma, a muszę zobaczyć, czy tam jest, zanim pójdę się położyć, myślę i gaszę światło, i nie mogę nic zobaczyć w pokoju, i stoję prosto, żeby się przyzwyczaić do ciemności, żebym mógł choć trochę zobaczyć, bo trochę muszę widzieć, nawet jeśli maluję po ciemku, oczywiście, i już po chwili oczy przyzwyczajają się do ciemności tak, że trochę widzę, i wtedy podchodzę, i staję w odległości dwóch metrów od sztalug, i patrzę na obraz, podchodzę bliżej, trochę się cofam i widzę, że czarna ciemność świeci z obrazu, prawie z całego obrazu świeci czarna ciemność, tak, jeszcze na żadnym innym obrazie nie widziałem, żeby czarna ciemność tak jaśniała, myślę i stoję, i patrzę na obraz, i myślę, że ten obraz jest gotowy, z tym obrazem nie muszę już nic robić i tego obrazu nie sprzedam, tylko postawię go na strychu, razem z innymi obrazami, których nie chcę sprzedawać, lecz zatrzymać dla siebie, z tymi obrazami, na które od czasu do czasu chodzę patrzeć, kiedy coś się we mnie jakby zacina, kiedy już nie mogę malować, z moimi najlepszymi obrazami i tymi, z których, jak sądzę, inni nie będą mieć korzyści i nie będą chcieli nic za nie zapłacić, tak jak za obraz z tymi dwiema krzyżującymi się liniami, i stoję tak, i patrzę na ten obraz, przesuwam się lekko w bok, patrzę na obraz z jednej strony, potem z drugiej, od dołu i od góry, i widzę to samo niezależnie od tego, jak patrzę na obraz, tak, obraz ma swoją świetlistą ciemność, i myślę, że jutro pierwsze, co zrobię zaraz po obudzeniu, to zaniosę ten obraz na strych i postawię go w schowku razem z innymi obrazami, których nie chcę sprzedać, bo ten obraz, tak, jest gotowy i tego obrazu nikt nie kupi, a gdyby nawet ktoś chciał go kupić, to za taką cenę, że nie zwróciłby mi się koszt blejtramu, płótna i farb, przynajmniej po tym, jak Beyer potrąciłby swoje, bo on bierze połowę kwoty ze sprzedaży obrazu, myślę, i jestem taki zmęczony, taki zmęczony, myślę, że teraz już idę się położyć, myślę, ale najpierw muszę sygnować obraz, i zapalam światło, i znajduję tubkę z czarną farbą i pędzel, a potem maluję napis Krzyż Świętego Andrzeja na górze blejtramu, a potem na dole w prawym rogu, już na samym obrazie, maluję duże A, a potem wycieram pędzel terpentyną i odkładam go na jego miejsce, a potem otwieram drzwi do alkowy, w której śpię, i uderza we mnie chłód, bo chyba zawsze sypiałem w zimnych pomieszczeniach...
[...]
... może to i dziwny zwyczaj, że stale chcę oglądać swoje obrazy po ciemku, tak, że potrafię nawet malować po ciemku, bo w ciemności coś się dzieje z obrazem, tak, kolory w pewnym sensie znikają, ale w innym sensie stają się wyraźniejsze, ta świetlista ciemność, którą zawsze usiłuję namalować, staje się widoczna po ciemku, tak, im jest ciemniej, tym wyraźniejsze staje się to, co w obrazie świeci niewidzialnym światłem, a świecić potrafi wiele różnych kolorów, ale najmocniej te ciemne, tak, najmocniej czarny, myślę, no i myślę, że kiedy studiowałem na Akademii, to mówili, że nigdy nie należy malować czarną farbą, bo to nie jest żaden kolor, tak mówili, tylko czarny, tak, jak miałbym malować swoje obrazy bez używania czerni? nie, nie rozumiem tego, bo przecież to w ciemności mieszka Bóg, tak, Bóg jest ciemnością, a ta ciemność, ciemność Boga, tak, ta nicość, to ona jaśnieje, to z ciemności Boga bije światło, niewidzialne światło, myślę, no i myślę, że to wszystko chyba tylko sobie wymyśliłem, tak, oczywiście, myślę, no i myślę, że jednocześnie to światło jest jak mgła, bo również mgła potrafi jaśnieć, tak, jeśli jakiś obraz jest dobry, to albo dlatego, że jest w nim świetlista ciemność, albo świetlista mgła bijąca z obrazu, tak, tak jest, myślę, a bez tego światła obraz jest zły, ale może właściwie tego światła nie widać albo może tylko ja mogę je zobaczyć, a inni nie? a może niektórzy też mogą je zobaczyć? ale większość ludzi go nie widzi, a nawet jak je widzą, to o tym nie wiedzą, tak, jestem tego najzupełniej pewien, widzą je, ale po prostu o tym nie wiedzą, o tym, że widzą świetlistą ciemność, i uważają to za co innego, tak jest, i chociaż tego nie rozumiem, to jest właśnie tak, że to w nocy, w ciemności ukazuje się Bóg, tak, może to wcale nie takie dziwne, kiedy się człowiek zastanowi, ale są też tacy, którzy najlepiej widzą Boga w świetle dnia, w drzewach i kwiatach, w chmurach, w deszczu i w wietrze, tak, w zwierzętach, w ptakach, w owadach, w mrówce, w myszy, w szczurze, we wszystkim, co istnieje, tak, we wszystkim, co jest, we wszystkim jest kawałek Boga, w ten sposób myślą, tak, Bóg jest przyczyną tego, że coś w ogóle istnieje, i to prawda, tak, istnieją nieba tak piękne, że żaden malarz nie zdołałby ich namalować, i chmury, tak, w swoim nieskończonym ruchu, zawsze takie same i zawsze różne, i słońce, i księżyc, i gwiazdy, ale jest też śmierć, zgnilizna, smród, więdnięcie, tak, zepsucie, i wszystko, co widzialne, jest po prostu widzialne, bez różnicy dobre czy złe, piękne czy brzydkie, ale to, co ma wartość, co jaśnieje, co świeci w ciemności, jest niewidzialne w widzialnym, czy to w najpiękniejszych chmurach na niebie, czy to we wszystkim, co umiera, co gnije, bo w tym, co umiera, obecne jest, chociaż niewidzialne, to, co nie umiera, a w tym, co gnije, obecne jest, chociaż niewidzialne, to, co nie gnije, tak, świat jest i dobry, i zły, i piękny, i brzydki, ale we wszystkim, tak, nawet w najgorszym złu, istnieje również przeciwieństwo, dobro, miłość, tak, niewidzialny Bóg jest obecny również tam, bo Bóg nie istnieje, On jest, i we wszystkim, co istnieje, jest Bóg, inaczej niż to, co istnieje tylko dlatego, że istnieje, jako byt, jak mawiają, myślę, więc nawet jeśli dobro walczy ze złem, a piękno z brzydotą, to dobro zawsze tam jest, a zło poniekąd jedynie próbuje być, myślę, a myślę tak niejasno i rozumiem tak mało, że to moje myślenie do niczego nie prowadzi...
[...]
... bo wewnątrz człowieka jest Bóg, tam jest królestwo Boże, tak, tak mówi Pismo, i właśnie tak jest, tam, we wnętrzu człowieka jest to, co zniknie, ale stanie się jednością z tym, co jest niewidzialne we wszystkim i co jest powiązane z tym, co widzialne, ale nie jest tym widzialnym, tak, to niewidzialne w widzialnym sprawia, że to, co widzialne, istnieje, ale ze wszystkiego, co istnieje, tylko w człowieku niewidzialne w widzialnym jest blisko spokrewnione z niewidzialnym we wszystkim innym, i jest to coś innego niż to, co istnieje, bo to, co niewidzialne, jest wspólne dla wszystkiego, co istnieje, natomiast nie istnieje samodzielnie, nie istnieje w przestrzeni, nie istnieje w czasie, nie jest żadną rzeczą, niczym, tak, jest niczym albo nicością, myślę, i tylko w czasie, gdy człowiek żyje, to coś istnieje w przestrzeni, istnieje w czasie, a potem wypada z czasu, wypada z przestrzeni i wtedy łączy się z, tak, z tym, co nazywam Bogiem, a to, tak, to niewidzialne, które jest w widzialnym i które w widzialnym działa, i które je podtrzymuje, tak, właśnie to niewidzialne ukazuje się w czasie i przestrzeni jako świetlista ciemność, myślę, i właśnie to i nic innego moje obrazy zawsze usiłowały pokazać, a kiedy moje oczy przywykają do ciemności na tyle, żebym mógł cokolwiek zobaczyć, tak, to wtedy widzę, czy w obrazie jest coś z tej świetlistej ciemności, a jeśli tego czegoś nie ma, to zawsze nanoszę cienką warstwę białej albo czarnej farby, pociągam raz albo kilka razy na biało albo na czarno gdzieś w jakimś miejscu, laseruję, jak mawiają, i w ten sposób działam, czasami tylko białą farbą, czasami tylko czarną, ale zawsze rzadką farbą olejną, maluję tak, aż obraz zaczyna jaśnieć w ciemności, maluję w ciemności bielą albo czernią i wtedy ciemność zaczyna jaśnieć, tak, zawsze, tak, tak, prędzej czy później ciemność zaczyna jaśnieć, myślę, ale teraz jestem już taki zmęczony, że chcę się tylko położyć, myślę, ale najpierw muszę popatrzeć w ciemności na ten obraz z dwiema liniami, które krzyżują się pośrodku, bo może w obrazie jest już ta świetlista ciemność, a może jej tam nie ma, a muszę zobaczyć, czy tam jest, zanim pójdę się położyć, myślę i gaszę światło...
[...]
... ja, Asle, myślę, jestem chyba zbyt zmęczony, żeby zasnąć, przemęczony, jak mawiają, myślę i głaszczę Bragego, który leży wyciągnięty przy mnie, i myślę, że pies przyjemnie grzeje i że nie mogę teraz zacząć myśleć o tym, że znalazłem Aslego w śniegu, prawie całkowicie przysypanego śniegiem, myślę, bo wtedy to już na pewno nie zasnę tej nocy, i jestem taki zmęczony, taki zmęczony, i widzę Aslego, jak leży, a jego ciało drży, dygocze, a Lekarz stoi i patrzy na Aslego, i mówi, że jest niedobrze, i trzymam brązowy drewniany krzyżyk różańca, który kiedyś dostałem od Ales, między kciukiem a palcem wskazującym i odmawiam w duchu Pater noster...
Jon Fosse, Drugie imię. Septologia 1-2
Powieść egzystencjalno-filozoficzna Jona Fosse – norweskiego pisarza i dramaturga, tegorocznego laureata noblowskiej nagrody literackiej przenosi akcję i narrację odautorską do południowo-zachodniej Norwegii, nad same meandrujące fiordy, a głównie do wiejskiej osady Dylgja (Dyngja) i do miejskiego Bergen, w niesprecyzowane nam czasy współczesne dwudziestego pierwszego wieku. Niemłody już artysta-malarz o lokalnym kolorycie i wdowiec Asle kreśli obraz swej „samotniczej” egzystencji, w której na blejtramie z płótnem naprzemiennie igrają ze sobą światło warsztatu artystycznego z ciemnościami jego uprzedniego za-życia, tamtego życia niepozbawionego niebezpieczeństw, nadmiaru alkoholu, szpitalnych doznań z podróży na krawędzi, czy wręcz włóczęgowskiego stylu bycia-w-świecie. W filozoficznej opowiastce nie brakuje również akcentów ze stosunków międzyludzkich, które należycie zmiękczają wizerunek nawróconego nie do końca religijnie apostaty życia na byle jakich wskazówkach z uciekającymi sekundami. W powieści, a w zasadzie w czystej technice pisarskiej Jona przemawia także forma słowo-toku, w której zdania wielokrotnie złożone przenikają się nawzajem i nie mają swego zwyczajowego końca w postaci uśmiercających kropek, czy znaków przestankowych, a litery bardziej wielkie niż duże, w tym usamodzielniane współtworzą własną, czy też i metaforyczną narrację.
11335