04.10.2024
„nie wszystkie okrągłe rzeczy
są kołami i nie
wszystkie prostokątne kształty
są cegłami”
[…]
Architekt był osobą bardzo spokojną, ale doskonale wiedział, czego chce. Studiował za granicą i wrócił do domu, aby zrewolucjonizować świat architektury. Zasłynął z nowej koncepcji architektury, podnosząc ją z prostej inżynierii do rangi sztuki. Jego misją było tworzenie konstrukcji, która byłaby naturalna, ale nie prymitywna, piękna, ale nie krzykliwa, użytkowa, ale nie powierzchowna, zrównoważona, ale nie sztuczna; wymagało to żelaznej dyscypliny i umysłu artysty. Ludzie zachwycali się każdą konstrukcją, którą zbudował, a on był bombardowany kolejnymi zamówieniami. Ale był wybredny w swoich projektach. Bał się konwencjonalności i nie chciał, żeby jego talent został wykorzystany przez bogatych. Mniej więcej rok temu zjawiło się u niego dwóch mężczyzn w czarnych garniturach i przeciwsłonecznych okularach. Zajmowali się tajnymi informacjami związanymi z bezpieczeństwem narodowym. Dostarczyli mu dokument podsumowujący żądania generała; była to szczegółowa lista wymagań dotyczących nowego budynku. Miał to być wielki teatr. Architekt był podekscytowany. Było to szczególne wyzwanie, a on potrzebował jakiegoś przełomu. Czuł się zmęczony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nie miał określonych przekonań politycznych, więc natychmiast przyjął tę propozycję. Nawet gdyby odmówił, nie miałby innego wyboru, jak tylko zająć się projektem, więc na szczęście uniknął bycia ciąganym po jakichś piwnicach. Projektowanie zajęło dużo czasu. Budowa teatru różniła się od stawiania zwykłych budynków. Było to bardzo złożone zadanie, ponieważ należało wziąć pod uwagę akustykę, oświetlenie i widownię. Agenci często do niego dzwonili, naciskając, aby dostarczył im swój projekt. Wyglądało na to, że się spieszyli, i to nie bez powodu. Generał pracował nad traktatem pokojowym z Północą. Kto wie, jakie były jego prawdziwe zamiary, ale posłał specjalnych wysłanników na rozmowy. Wyniki były zadowalające i istniała nawet nadzieja, że rozmowy staną się zaczynem przełomowego porozumienia pokojowego. Kiedy jednak wysłannicy Południa udali się na Północ, zobaczyli coś zaskakującego: ogromny, luksusowy, wielki teatr. Przywódca Północy był bardzo dumny z tego budynku. Kiedy generał z Południa dowiedział się o tym, zaczął się denerwować. Być może zostali w tyle za Północą. Teraz wysłannicy z Północy mieli udać się na Południe. Generałowi zależało na czasie. Postanowił jednak zbudować imponujący teatr, widoczny z miejsca, w którym mieli przebywać wysłannicy z Północy. Plany trzeba było realizować w tajemnicy. W tamtym czasie wszystko, co miało cokolwiek wspólnego z Północą, było traktowane jako ściśle tajne, bez względu na to, co to było, i dlatego też nie rząd, a agencja bezpieczeństwa narodowego zleciła architektowi budowę. Na szczęście architektowi udało się ukończyć projekt w zaplanowanym terminie. Problemem był etap stawiania konstrukcji. Z niezwykłą starannością dobierał materiały; w końcu celem był wielki teatr. Beton wyglądał wulgarnie, a marmur zbyt luksusowo, zaś drewno mogło się okazać niepraktyczne. Teatr był przestrzenią dla całej społeczności, dlatego jego wnętrze musiało być przyjazne masom, a jednocześnie mieć walory artystyczne. Po długich rozważaniach wybrał cegłę glinianą. Wykonana wyłącznie z gliny, wody i ognia była najstarszym ze wszystkich materiałów budowlanych i stanowiła idealne połączenie natury i cywilizacji. Ale kolor cegieł spowodował tarcia z agentami. Upierali się, że kolor czerwony przywodzi na myśl komunistów. Takie było prawo ideologii. Ostatecznie agencja musiała się wycofać, aby zdążyć z budową teatru na czas. Ale napotkali jeszcze inny problem. Choć na każdym kroku potykano się o cegły i cegielnie, architekt chciał mieć specjalne cegły, pasujące do wielkiego teatru. Jego wymagania były tak wysokie, że wszystkich ceglarzy, którzy przyszli z próbkami, odesłano z kwitkiem.
[…]
Pewnego dnia przejeżdżał przez prowincjonalne miasteczko. Zatrzymał się i poszedł zobaczyć miejscową cegielnię, ale wrócił zawiedziony. Nie będzie miał innego wyjścia i wybierze cegły, które są po prostu porządnie wykonane. Nosił wielki ciężar w sercu. Westchnął i powędrował spojrzeniem poza szybę samochodu. Jego uwagę przykuł stary budynek. Nagle poczuł ekscytację. Kazał kierowcy się zatrzymać. Wysiadł i ruszył w stronę gmachu. W piętrowym budynku mieściła się sala bilardowa i kawiarnia. Był stary i obskurny, niszczejący, z widocznymi na ceglanej fasadzie pęknięciami. Architekt od razu jednak zauważył, że znajdowały się tam najwspanialsze cegły, jakie kiedykolwiek widział. Były niesamowite, nieporównywalne z żadnymi innymi. Przyłapał się na tym, że je czule gładził. Biło od nich dostojeństwo, a ich odcień nie był ani zbyt jasny, ani zbyt wyblakły. Były majestatyczne, a jednocześnie dyskretne; nie były ani zbyt wyrafinowane, ani konwencjonalne. Były to cegły, których desperacko szukał przez ostatnie kilka miesięcy. W rzeczywistości okazały się jeszcze lepsze, niż mógł sobie wyobrazić. Były to klejnoty wykonane z gliny. Poruszony, stał z ręką opartą o mur kawiarni. Pochylił głowę z szacunkiem dla osoby, która wykonała te cegły. W porównaniu z tym rzemieślnikiem jego talent był jak dziecinna igraszka. Po dłuższej chwili wymamrotał: Gdyby Bóg istniał i tworzył cegły, to właśnie tak by je zrobił. Drzwi kawiarni się otworzyły i wystawiła z nich głowę kelnerka. Hej, proszę pana, niech pan tak nie stoi. Proszę wejść na kawę. Młoda dziewczyna miała w ustach gumę do żucia i była ubrana w tak krótką spódniczkę, że prawie było jej widać bieliznę. Architekt chwycił dziewczynę za rękę. Myślisz, że Bóg istnieje? Kto wie? Gdyby tak było, czy pozwoliłby mi podawać kawę już w wieku dwunastu lat? Ja też tak myślałem aż do teraz. Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale pracujesz w budynku zbudowanym przez Boga. To naprawdę niesamowite. Wiem – powiedziała obojętnie dziewczyna. Co wiesz? – zapytał zaskoczony architekt. Tak. To budynek wzniesiony przez Boga, a ja jestem Dziewicą Maryją. A teraz będzie pan chciał sprawdzić, czy rzeczywiście jestem dziewicą czy nie, prawda? Wiem, że będzie pan chciał zdjąć mi bieliznę i dać mi klapsa, jeśli okaże się, że nie jestem. Nie, nie, nie to miałem na myśli… Dziewczyna strząsnęła jego rękę i wypluła gumę, która wylądowała u jego stóp. Pieprzony zbok – powiedziała do siebie, wchodząc do środka. Po prostu niech o to poprosi, jeśli ma ochotę. Co to za palant? Nienawidzę dupków, którzy proszą o to w ten sposób.
[…]
Tymczasem architekt odkrył na miejscu rozbiórki jeszcze inną cegłę. Choć nie była tak doskonała jak cegły, których szukał, była o wiele lepszej jakości niż jakiekolwiek inne i była całkiem podobna do oryginalnych cegieł pod względem metody produkcji i materiału. Był pewien, że powstały w tej samej cegielni. Poprosił o wykonanie testów w laboratorium uniwersyteckim i okazało się, że wyprodukowano je dwadzieścia lat przed znalezieniem pierwszych cegieł odkrytych przez niego. Ważną wskazówką był stempel na boku cegły: „Cegły i płytki Pyeongdae”. Wznowiono poszukiwania cegielni Cegły i płytki Pyeongdae. W miejscowości, w której odnaleziono większość cegieł, agenci zebrali mnóstwo informacji na temat miasteczka Pyeongdae, które zniknęło z powierzchni ziemi kilkadziesiąt lat temu. Udało im się znaleźć nazwę w starym almanachu kolejowym i odgadnąć lokalizację. Od starszych mieszkańców tej okolicy usłyszeli starą pogłoskę o wielkim pożarze i ludziach, którzy w nim zginęli. Sześć miesięcy po tym, jak architekt znalazł pierwszą cegłę, w końcu odnalazł tragiczne miasteczko Pyeongdae, dzięki staruszkowi, który opuścił to miejsce jako dziecko po pożarze i miał nikłe wspomnienia z tego miejsca. Kiedy agenci przybyli do Pyeongdae, całe dziesięciolecia drzew i chwastów pokryły wszystko, jakby duch lasu ukrył miasto w swoich objęciach. Pyeongdae było większe, niż początkowo sądzono. Byli zaskoczeni rozległymi parcelami, z których mogli wywnioskować, jak dobrze niegdyś ludzie tu prosperowali. Na każdym pozostałym budynku widniały ślady ognia, co mówiło im, jak straszliwy był to pożar. Znaleźli wreszcie kino, z którego ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Budynek w kształcie wieloryba już dawno się zawalił, ale jego szerokie marmurowe schody otaczały ruiny niczym spódnica okalająca duży plac. Widzieli, jak luksusowe musiało być to miejsce. Przechodząc obok kina, zobaczyli starego psa przywiązanego do słupka w miejscu, gdzie kiedyś stała kasa biletowa; zwierzę było wyczerpane z powodu samotności i głodu. Psisko wyglądało jak kupa kości. Nie mogli uwierzyć, że pies nadal żył, kilkadziesiąt lat po tym, jak miasto opustoszało. Być może ktoś niedawno przywiązał tu innego psa, ale metalowy łańcuch owinięty wokół jego szyi był zardzewiały, jakby wystawiono go na lata deszczu i wiatru. Jeden z agentów dotknął łańcucha, aby go rozpiąć, a ten się rozpadł. Biedny pies pozostał jednak na miejscu, mrugając załzawionymi oczami. Cztery dni później architekt otrzymał telefon z agencji. Agenci w końcu odkryli, gdzie znajdowała się firma Cegły i płytki Pyeongdae. Okolica była zarośnięta chwastami i krzakami jeżyn, więc spędzili dwa dni, szukając ścieżki prowadzącej do środka. Przedarli się przez nią i dotarli do wejścia, gdzie odkryli zasłoniętą cegielnię porośniętą trawą. Agenci przekazali złe wieści i powiedzieli architektowi, że musi rozpocząć budowę, gdyż nie można już było dłużej czekać. Jeśli nadal będzie taki uparty, będą zmuszeni rozpocząć budowę bez niego. Architekt był głęboko sfrustrowany. Powiedział im, że rozumie, i się rozłączył. Chciał jednak zobaczyć cegielnię na własne oczy, wejść do miejsca, w którym powstawały tak wspaniałe cegły. Chciał osobiście potwierdzić, że nie może ciągle żyć nadzieją; tylko w ten sposób mógł uwolnić się od wielomiesięcznej obsesji na punkcie cegieł.
[…]
Wisiał tam na wpół zgniły drewniany szyld, na którym widniał niewyraźny napis „Cegły i płytki Pyeongdae”. Architekt był zawiedziony. Wśród uszkodzonych pieców rósł tylko zimotrwał; najwyraźniej minęło dużo czasu, odkąd nie widziano tu żadnych ludzi. Architekt westchnął i wsunął papierosa do ust. Jego nadzieje zostały rozwiane. Nie mógł się jednak zmusić, by wrócić ścieżką do samochodu. Chciał wejść głębiej w cegielnię, na drugą stronę jeżynowych zarośli. Chciał przynajmniej uzyskać wskazówkę, jak wykonano te cegły. Wcisnął brzeg spodni w skarpetki i zaczął przedzierać się przez chaszcze. Nie było łatwo przedostać się przez tę gęstwinę bez żadnych narzędzi. Jego stopy zapadały się w miękką, bagnistą ziemię. Nie poddawał się jednak i krok po kroku posuwał się do przodu. Gęste krzaki jeżyn napierały na niego i hamowały ruchy. Do wejścia na podwórze było zaledwie trzydzieści metrów, a on musiał przebijać się ponad godzinę. Udało mu się w końcu wydostać przez plątaninę roślinności na plac, jakby był noworodkiem wyrzuconym z łona matki. Po drugiej stronie zobaczył, że nie ma zbyt wiele chwastów; przestrzeń zajmowały jedynie zimotrwały. Był to niesamowity widok. Wokół porozrzucane były kości – czy zwierzęce? – a także kilka zgniłych drewnianych beczek. Konstrukcja, która najwyraźniej służyła jako dom, zawaliła się, otoczona gąszczem kwiatów zimotrwału. Architekt rozejrzał się powoli i skierował się do zrujnowanych pieców. Już dawno się zapadły. Pogłaskał piec, jakby próbując odgadnąć nierozwiązywalną zagadkę. Serce biło mu z podniecenia. Zdjął rękę z pieca i spojrzał w górę. I… wtedy to zobaczył! Czerwone cegły piętrzyły się wysoko na szerokiej równinie tuż za cegielnią! Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego puls przyspieszył, z wrażenia niemal krzyknął. Dawno zakopane cegły ujawniły swoje istnienie. Nogi się pod nim ugięły i dla utrzymania równowagi położył rękę na piecu. Cegły pokrywały rozległą przestrzeń, a nawet piętrzyły się w dolinie. Było ich tak dużo, że wystarczyłoby na zbudowanie kilku wielkich teatrów, a jeszcze sporo by ich zostało. Było to oszałamiające i poruszające odkrycie. Chociaż agenci przybyli tu dzień wcześniej, nie zauważyli cegieł ze względu na wysokie chwasty i zasłaniające im widok piece. Setki tysięcy, nie, miliony cegieł wirowały w zachodzącym słońcu jak ogromna fala, jakby każda z nich była żywa. W oczach architekta zebrały się łzy. Spłynęły strugami po jego twarzy. Głos mu drżał, gdy szepnął: To niewiarygodne! Cud! Nad równiną zachodziło słońce. Czerwone cegły wtopiły się w ten zachód, płonąc jak pożar.
[…]
Teraz nasza opowieść powraca do Chunhui, naszej biednej bohaterki, której historię na moment przerwaliśmy. Obejmując martwe ciało swojego dziecka i płacząc z rozpaczy, pochowała je na niewielkim ośnieżonym wzgórzu w dolinie i wróciła do cegielni. Grób nie został oznaczony. Nie miała już siły na płacz. Położyła się w swojej mrocznej chacie, nie jadła, czekała na śmierć. Nie mogła znieść okrutnej kary, jaka ją spotkała. Ale nie umarła. Przez ponad trzy miesiące nie wypiła ani łyka wody, ale życie było nieustępliwe i nie umarła. Kiedy nadeszła wiosna, zrezygnowała z umierania i wyszła szukać pożywienia. Przestała czekać na kierowcę ciężarówki; był tylko jednym z wielu, którzy ją opuścili. Wcale go o to nie winiła. Nie sądziła, że jej ból może być powiązany z jego nieodpowiedzialnością. Ból był dla niej czymś, co narastało od wewnątrz. Nie było w tym niczyjej winy. Kiedy poczuła się nieco lepiej, ponownie zaczęła wytwarzać cegły. Myślała przy tym o córeczce, o jej miękkich policzkach, delikatnych paluszkach przypominających gąsienice i małych wargach ssących słabo pierś. Za każdym razem, gdy myślała o swoim dziecku, płynęły jej łzy. Postanowiła przestać o nim myśleć. Ale im bardziej sobie to przysięgała, tym częściej przed jej oczami pojawiała się jego buzia. Myślała o dziecku, obiecała sobie, że przestanie, a potem myślała o nim przez cały dzień. Kiedy napełniła formy, zaczęła rysować patyczkiem w giętkiej glinie twarz dziecka. Rysunki były proste i niezgrabne, ale ona nadal rysowała. Wkrótce zaczęła uwieczniać nie tylko dziecko, ale wszystkich ludzi, których znała, wszystkie wydarzenia, których doświadczyła, i wszystkie sceny, które widziała. Rysunek stał się dla niej źródłem głębokiego ukojenia. Lubiła rysować na cegłach, wypalać je, ustawiać w rzędzie i długo się im przyglądać. Patrząc na swoje rysunki, zapomniała o bólu i samotności. Zaczęła rysować na glinie jeszcze więcej wspomnień; rzeczy, które widziała wokół siebie, takie jak kwiaty zimotrwału, węże, koniki polne, ważki i jelenie, również przedmioty, które przetoczyły się przez jej życie, takie jak kowadło i ciężarówka, a także sceny z kawiarni i słonia Jumbo biegającego na tyłach dworca kolejowego. Minęło kilka lat. Nikt więcej nie przybył do cegielni. Chunhui nadal wytwarzała cegły. Jej wspomnienia zaczęły słabnąć. Twarz dziecka i twarz kierowcy ciężarówki prawie zniknęły; pozostały one jedynie niewyraźnymi wspomnieniami w jej umyśle. Najpierw lepiła cegły z nadzieją, że ludzie wrócą do cegielni, potem czekając na powrót kierowcy ciężarówki, ale w końcu przestała na kogokolwiek czekać. Dawno porzuciła nadzieję, że ludzie wrócą. Dlaczego więc wciąż wytwarzała cegły? Niektórzy twierdzą, że działo się tak dlatego, że się nudziła, albo dlatego, że chęć zabawy jest wrodzoną ludzką cechą, albo dlatego, że tęskniła za powrotem do dawnych, spokojnych czasów, ale żadne z tych wyjaśnień nie może być pełne. Jej praca była zbyt desperacka, aby miała służyć jedynie załagodzeniu nudy, zbyt wyczerpująca, aby mogła służyć wyłącznie rozrywce, i zbyt powtarzalna, aby była wyłącznie reakcją na tęsknotę. Niektórzy łączyli zachowanie Chunhui z neolitycznym zwyczajem religijnym polegającym na rzeźbieniu wizerunków wielorybów w ścianie klifu, ale dla nas prostota sześcianów wypełniających dolinę Nambaran nie ma wyraźnego znaczenia religijnego. Dlaczego więc tak maniakalnie poświęciła się wytwarzaniu cegieł? O czym myślała, gdy zajmowała się tak powtarzalną pracą? Jeśli jej dzieło było przepojone jakąś nadzieją religijną, do czego miałaby ona prowadzić? Skąd wzięła się ta poruszająca, czysta i intensywna pasja? Prawda łatwo rozpływa się w powietrzu, jak lód topniejący w dłoni. Być może bylibyśmy bliżej prawdy, gdybyśmy powstrzymali się od wszelkich wyjaśnień i interpretacji. Z pewnością uchroniłoby ją to od pułapki uproszczonych, niepodważalnych stwierdzeń. Z pewnością to by ją uwolniło, pozwoliło jej rozwiać się na wietrze, który przetaczał się przez dolinę Nambaran, i pomogło nam zbliżyć się do prawdy. Umiejętności Chunhui stawały się coraz bardziej wyrafinowane. Odkryła, że teksturę cegieł można poprawić, postarzając mieszankę gliny przez noc, pozwalając, aby przed wypaleniem utworzyła się na wierzchu rosa, co równomiernie rozprowadza wilgoć; zauważyła, że dzienna pogoda wpływa na twardość i że kolor można dostosować w zależności od czasu ekspozycji. Ukończone cegły układała w stosy na równej powierzchni za cegielnią. Podwórze było już zawalone cegłami. Zaczęła tracić na wadze. Było to logiczne, bo podczas ciężkiego połogu nie odżywiała się dobrze, ale dla niej było to zaskakujące, bo nawet wtedy, gdy głodowała, konsekwentnie utrzymywała wagę ponad stu kilogramów. Jej włosy zaczęły siwieć. Mięśnie stały się słabsze, a głębokie zmarszczki uformowały się w bruzdy na czole. W miarę jak wytwarzała kolejne cegły, była coraz bardziej samotna, a im bardziej była samotna, tym doskonalsze były jej cegły. Równina za cegielnią zapełniała się coraz większą liczbą cegieł.
[…]
Minęło kilka lat. Kontynuowała produkcję cegieł, zupełnie sama.
Minęło kolejnych kilka lat. Kontynuowała produkcję cegieł, zupełnie sama.
Minęło kilka lat. Kontynuowała produkcję cegieł, zupełnie sama. Do cegielni nikt już nie przybył.
[…]
Wszyscy znamy historię tego, co wydarzyło się później. Otwarcie wielkiego teatru i spektakl inauguracyjny. Tłumy dziennikarzy, bardziej zaciekawionych teatrem niż samym spektaklem. Wywiady z luminarzami sztuki i kultury, politykami i gwiazdami. Skromny architekt, który przeniósł punkt ciężkości wylewnych pochwał mediów dla cudownej architektury, reklamowanej jako najwspanialsza budowla stulecia, na dzieło bezimiennej ceglarki. Konwencjonalna reakcja władz w postaci chęci nadania medalu ceglarce, mimo że ta już dawno nie żyła, wewnątrzresortowe spory o to, czy powinna zostać odznaczona Orderem Zasługi Przemysłowej czy Orderem Zasługi dla Kultury. Coraz częstsze konferencje naukowe i artykuły na temat cegieł. Utworzenie zespołu badawczego „W poszukiwaniu Królowej Cegieł”, o którym mówiliśmy wcześniej, oraz śmierć studenta, który został przewieziony do szpitala z powodu użądlenia pszczoły. Rozpacz jego matki. Rozmowy toczące się pomiędzy Północą i Południem jako główny powód budowy wielkiego teatru. Wysłannicy z Północy przebywali w pokojach, z których nie było widać teatru na skutek błędu pracownika hotelu. (I, jak głosi plotka, w ogóle nie mieli okazji zobaczyć teatru). Zwolnienie pracownika hotelu i upomnienie dla osoby odpowiedzialnej za protokół. Mnóstwo książek i programów telewizyjnych o Chunhui i jej cegłach. Decyzja scenarzysty o zmniejszeniu wagi bohaterki ze stu kilogramów do czterdziestu ośmiu, aby można z niej było wykreować gwiazdę. Sugestia głównej aktorki, że ceramika byłaby atrakcyjniejsza od cegieł, która zaowocowała licznymi upiększeniami historii, a Chunhui stała się ceramiczką.
[…]
Zatrzymajmy się teraz. Wszelka prawda stąd wyparowała. Całe to zamieszanie nie ma nic wspólnego z życiem Chunhui. Nie była bohaterką i nie była ofiarą. Nie była rękodzielniczką z jasnym celem działania, nie była też szlachetną artystką. Nie wiemy, jakie miała myśli, i nie wiemy, jakiego życia pragnęła. Była inna i dlatego żyła w izolacji. Opowieści o niej powielają się w nieskończoność i są jak ameba żyjąca własnym życiem, ale rzeczywistej prawdy nie dowiemy się nigdy. Zostawiła po sobie tylko cegły. A na nich swoje trwałe rysunki. Na rysunkach widać jej nadzieję, że cegły wyjdą w świat i przekażą jej uczucia. Rysowała tak wiele rzeczy, ale w rogu wielkiego teatru znajduje się cegła, która pokazuje nam, jakie żywiła w pewnym momencie nadzieje i jak głęboko je odczuwała. Oto rysunek:
[…]
Było ciepłe wiosenne popołudnie. Chunhui siedziała oparta o piec. Śmierć była coraz bliżej; była teraz starą kobietą z siwymi włosami. Strasznie wychudła i nie miała już tej nadwagi, która nękała ją przez całe życie; ważyła wtedy zaledwie trzydzieści kilogramów. Światło słoneczne ogrzewało jej wątłe, wysuszone ciało. Z zamkniętymi oczami pomyślała: Powinnam wstać i robić cegły. Ale czuła się ociężała. Nie mogła ruszyć palcem. Kiedy udało jej się otworzyć oczy, stał przed nią Jumbo. Czy to był sen? Słoń świecił białym światłem, a jego ciało skrywał blask. Wyczuwała go jako kulisty promień światła. Jumbo podszedł i pokazał jej grzbiet, jakby chciał ją namówić, żeby wsiadła. Potrząsnęła słabo głową. Nie mam siły wstać. Mała damo, to już koniec. Możesz to zrobić. Jumbo w aureoli wyciągnął swoją długą trąbę, a ona zdołała ją chwycić. Podniósł ją bez wysiłku i przerzucił na swój grzbiet. Uniósł się w powietrze w chwili, gdy na nim usiadła. Zaczął lecieć prosto w stronę nieba. Chunhui chwyciła go za plecy i spojrzała w dół. Poniżej spostrzegła piece i dach domu. Za cegielnią zobaczyła stosy cegieł ułożone wysoko nad ziemią. Właśnie wtedy z zastraszającą prędkością wyrosły kłujące krzewy jeżyn i trujące chwasty, pokrywając drogę dojazdową. Jumbo leciał coraz wyżej i wyżej. Chunhui widziała doliny, po których wędrowała w poszukiwaniu pożywienia, wzgórze, na którym pochowała swoje dziecko, odległy potok, w którym utonął Mun, i długie tory kolejowe ciągnące się aż po horyzont. Gdy Jumbo wzleciał wyżej, zobaczyła Pyeongdae, opuszczone, pokryte chwastami i trawą. Wieloryb jak zawsze przyciągał wzrok wśród ruin. Stary pies przykucnął przed teatrem i z zazdrością patrzył na Chunhui odlatującą w kręgu światła. Zardzewiała ciężarówka leżała przewrócona przy drodze wjazdowej do Pyeongdae. Chunhui zdała sobie sprawę, że dawno temu kierowca ciężarówki musiał mieć wypadek. Z jakiegoś powodu nie było jej smutno. Miała wrażenie, że straciła wszystkie zmysły i uczucia. Jej wychudzone ciało wypełniała tylko pustka. Jumbo wzbił się wyżej. Tory kolejowe zniknęły. Wreszcie mogła zobaczyć w oddali błękitne morze. To tam jej matka spędziła młodość, ale ona widziała to miejsce po raz pierwszy. Trzymając się mocno, spojrzała w dół na nieskończony błękit morza. Wreszcie Jumbo przebił się przez atmosferę i jednym spojrzeniem mogła zobaczyć okrągłą Ziemię. Przypominała olbrzymią szklaną kulkę.
[…]
– Nie wiedziałam, że świat jest okrągły.
– Głuptasie, na świecie wszystko jest okrągłe.
– Cegły są prostokątne.
– Prawda. Ale można zbudować z nich okrągły dom, wtedy będą okrągłe.
– Można także zbudować prostokątny dom.
– Tak, ale jeśli złączy się wiele prostokątnych domów, powstanie okrągła wioska.
– Rozumiem. Ale dokąd lecimy?
– Do miejsca, gdzie nic już nie istnieje. Gdzieś bardzo daleko – powiedział Jumbo.
[…]
Chunhui obojętnie skinęła głową, jakby wiedziała, gdzie to jest. Niebieska szklana kulka się zmniejszyła i była teraz wielkości paznokcia. Na niebie migotały miliony gwiazd. W końcu dotarli do rozległego oceanu międzygwiezdnego. Jumbo leciał z zastraszającą prędkością, ale ponieważ w przestrzeni kosmicznej nie było żadnego oporu, wypełniał go spokój, jakby pływał w głębokim oceanie. Nagle Chunhui zauważyła, że świeci, zupełnie jak Jumbo. Otoczona światłem, spojrzała na siebie, gdy stała się przezroczysta, i powiedziała: Jak tu cicho. Chunhui zdała sobie sprawę, że usłyszała swój głos. Była zaskoczona. To był głos, jakiego nigdy na Ziemi nie słyszano. Brzmiał delikatnie i słabo, jak wiatr szeleszczący liśćmi. Jumbo się uśmiechnął. Słoń leciał dalej. Ale nie da się określić, jak szybko. Wkrótce dotarli gdzieś w pobliże Wielkiej Mgławicy Andromedy. Wyglądało na to, że zostali unieruchomieni w kosmosie. Stawali się coraz bardziej przejrzyści, ich sylwetki zacierały się, jakby światło zamierało, jak cukier rozpuszczający się w wodzie. Co się z nami stanie? – zapytała przestraszona Chunhui. Znikamy na dobre. Ale nie bój się. Tak jak ty pamiętałaś o mnie, i ty istniejesz, dopóki ktoś o tobie pamięta. Chunhui już miała zapytać Jumbo o coś jeszcze, ale zanim to nastąpiło, zniknęli. W rozległej przestrzeni kosmicznej zostały po nich jedynie ich gasnące głosy.
– Żegnaj, mała damo.
– I ty żegnaj, słoniu.
[…]
Ta napisana z epickim rozmachem powieść przekracza granice gatunków, łącząc elementy baśniowe z metatekstowym komentarzem na temat roli sztuki i praw rządzących światem. Koreańscy krytycy zwrócili uwagę na oryginalność stylu autora, w którym można odnaleźć motywy zaczerpnięte z koreańskich mitów, filmów, melodramatu, ludowych opowieści, legend, dziwacznych historii, czarnego humoru, elementów fantastycznych oraz wszelkiego rodzaju literatury. Autor odwołuje się do tradycji gawędziarskiej, wprowadzając wszechwiedzącego, autorytatywnego narratora, który czuwa nad skomplikowaną całością powieści. Historia skupia się na życiu kilku pochodzących z najniższej klasy społecznej kobiet, z których dwie wysuwają się na pierwszy plan: Geumbok – prosta, ale niezwykle inteligentna i ambitna wiejska dziewczyna, oraz jej niekochana, niema córka Chunhui o nadnaturalnie olbrzymiej posturze i niezwykłej sile. Choć Geumbok pochodzi z nizin społecznych, posiada wyjątkową umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Tytułowy wieloryb, którego jako młodziutka dziewczyna po raz pierwszy zobaczyła w oceanie, stał się dla niej ucieleśnieniem marzenia o wielkości, natomiast jej odważny akt płynięcia w jego stronę symbolizuje jej aspiracje, zdecydowanie i tęsknotę za nieosiągalnym. Jednak w tradycyjnym społeczeństwie patriarchalnym postrzegane jest to jako niekobiece. Ostatecznie Geumbok mimo uprzedzeń ze strony środowiska osiąga olbrzymi sukces finansowy. Przez niezwykły splot wydarzeń zdobywa fortunę należącą wcześniej do zgorzkniałej i szukającej zemsty staruchy, i przyczynia się do gwałtownego rozwoju gospodarczego miasteczka Pyeongdae i jego okolic. Okres najbardziej dynamicznego wzrostu majątku Geumbok przypada na czasy od zawieszenia broni między Koreą Północną a Południową, aż po lata rządów prezydenta Parka Chunghee, pełnych napięć politycznych i prześladowań osób podejrzanych o sympatyzowanie z komunizmem. Największy przełom w życiu Geumbok przychodzi wraz z realizacją pomysłu na budowę cegielni. Gdy jej biznes kwitnie, kobieta przeznacza znaczną część majątku na wybudowanie kina, wiele lat po tym jak pewien mężczyzna rozbudził w niej pasję do filmu, zwłaszcza do amerykańskich westernów z Johnem Wayne’em w roli głównej. Obsesja Geumbok na punkcie tych produkcji wynika po części z fascynacji kulturą amerykańską. Jest to przykład typowego dla dużej części społeczeństwa południowokoreańskiego pragnienia modernizacji i westernizacji kraju w XX wieku. Było ono napędzane przez historyczne doświadczenia, geopolityczne konteksty, aspiracje narodowe oraz konieczność gospodarczej odbudowy i rozwoju kraju po okresie kolonizacji japońskiej, drugiej wojnie światowej i wojnie koreańskiej. Kierując się swoimi ambicjami, Geumbok dostosowuje się do rozwijającego się w powojennej Korei Południowej kapitalizmu i przeprowadza szereg sprytnych przedsięwzięć biznesowych, dzięki czemu staje się najbogatszą kobietą w Pyeongdae. W świecie, w którym nie akceptuje się podmiotowości kobiet, nawet sukces materialny do tego nie wystarcza, ale bohaterka ostatecznie znajduje sposób na pokonanie również tej przeciwności. Gdy zakochuje się w innej kobiecie, nie chce być dalej uprzedmiotowiona seksualnie i przekształca się, pozornie lub faktycznie, w mężczyznę. Dopiero wtedy znajduje pełne uznanie i szacunek w silnie patriarchalnym społeczeństwie. Ta niespodziewana transformacja płciowa natychmiast zmienia osobowość bohaterki, która z opiekuńczej i empatycznej kobiety przeobraża się w niewyżytego i gburowatego alkoholika, co ostatecznie sprowadza na niego klęskę. Choć metamorfoza bohaterki może wydawać się zaskakująca, autor wykorzystuje ją nie po to, by zdewaluować znaczenie Geumbok jako kobiety, ale stosuje ten zabieg w celu krytyki koreańskiego przywiązania do tradycyjnego podziału ról płciowych. Kiedy Geumbok staje się mężczyzną, doświadcza korzyści wynikających z patriarchalnych przywilejów, ale również staje się ofiarą surowych oczekiwań związanych z męskością. Wieloryb, lejtmotyw całej powieści, odnosi się także do Chunhui, odrzuconej córki Geumbok. Podobnie jak płetwal błękitny wzbudza ona fascynację swoją nienaturalnie olbrzymią posturą i siłą. Chunhui ignorowana przez większość społeczności mieszka w cegielni i z dużą umiejętnością wyrabia tam cegły. Po śmierci matki zostaje oskarżona o przestępstwo, którego nie popełniła, ale ostatecznie, po wielu latach w więzieniu, wraca do opuszczonego od dawna zakładu. Żyje tam w całkowitym osamotnieniu, żywi się dzikimi roślinami i upolowanymi zwierzętami oraz ponownie produkuje cegły. Pośród zwęglonych ruin i pleniącego się obficie zimotrwału, Chunhui dręczą nostalgiczne wspomnienia funkcjonujących niegdyś pieców i gwaru robotników, a także o matce, naznaczonej traumą i ciężkimi przeżyciami, która nie potrafiła okazać jej miłości i troski. Zaburzona relacja matki z córką wydaje się zawierać także wymiar metaforyczny, odnoszący się szerzej do dysfunkcji w relacjach społecznych w Korei Południowej. Geumbok jest archetypową postacią reprezentującą powojennych Koreańczyków z Południa, którzy dzięki inteligencji i przedsiębiorczości znacząco poprawili swój status społeczny i poziom ekonomiczny, chociaż niekiedy czynili to kosztem życia osobistego i rodzinnego. Dążenie matki Chunhui do osiągnięcia sukcesu prowadzi ją do emocjonalnego zdystansowania się od swojej córki. Ta zaś, złakniona bliskości, znajduje oparcie w przyjaźni ze słoniem Jumbo. Wiele lat po śmierci Chunhui jej historia jako „Królowej Czerwonej Cegły” została zawłaszczona przez rynek i dopasowana do kulturowych szablonów, a jej prawdziwe życie zostało wypaczone i uproszczone, przysłonięte przez medialną i komercyjną manipulację. W obliczu pojawiających się oskarżeń o mizoginistyczne zabarwienie powieści warto zwrócić uwagę, że w Wielorybie to kobiety tworzą historię, realizując swoje pragnienia na różne sposoby, podczas gdy mężczyźni często okazują się głupcami i umierają. Z drugiej strony Geumbok jako główna bohaterka staje się uosobieniem niszczycielskiego pragnienia, które jest siłą napędową powieści balansującą na granicy rzeczywistości i fantazji, a jej córka, która przez całe życie pozostawała na marginesie społeczeństwa, niemal dosłownie może być odbierana jako niedoskonały, ułomny owoc tego pragnienia. W tej powieści pełnej dziwacznego humoru i osobliwych postaci autor nie boi się sięgać po elementy groteski i drastyczne środki wyrazu. Znajduje się tu wiele brutalnych scen przemocy, okaleczeń, gwałtów i naturalistycznych opisów stosunków seksualnych. Bohaterowie bywają jednowymiarowi, karykaturalnie wręcz sprowadzeni do swoich najbardziej wyrazistych cech. Ale nie da się zaprzeczyć, że Wieloryb jest nie tylko opowieścią o brutalnej historii i beznadziei jednostkowych zmagań, ale także refleksją nad naturą czasu i życia. Powieść przenika zakorzenione w kulturze koreańskiej zjawisko han, czyli charakterystyczne połączenie uczucia smutku, urazy, żalu i nostalgii z silną wolą, umiejętnością przezwyciężania cierpień i niepoddawania się złemu losowi. Ta fascynująca opowieść o nieodwzajemnionej miłości, okrucieństwie, bólu istnienia i śmierci rzuca nowe światło na zmiany, jakich doświadczyła Korea w trakcie szybkiego przejścia od przed-nowoczesności do po-nowoczesności [z posłowia tłumaczki - Anny Diniejko-Wąs – przyp. aut.].
Cheon Myeongkwan, Wieloryb
Powieść mitologiczno-obyczajowa Cheon Myeong-kwana – południowokoreańskiego pisarza i scenarzysty, będąca w 2023 roku na krótkiej liście książek nominowanych do Międzynarodowej Nagrody Bookera, przenosi akcję opowieści do Korei Południowej, przede wszystkim do fikcyjnego miasteczka Pyeongdae, ogólnie rzecz ujmując, głównie w lata czterdzieste po sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Powieść Cheona, pomimo tego, że uzyskała uznanie krytyków literackich pozostawia u mnie zaborczy niedosyt. Bo raczej daleko jej do takiego kunsztu, jakie oferują powieści takich "tuzów" literatury światowej, jak Gabriel Garcia Márquez, Salman Rushdie, czy Haruki Murakami. Dlaczego? Przede wszystkim uważam to dzieło za „chaotyczne”, w której gubią się rozwijane wątki, czy może bardziej owe wątki stają się w efekcie lepione z gliny niekoniecznie tej ceglastej, nie dostrzegam również tego dorastania do, czy stopniowania emocji u bohaterów opowieści, ale i samego narratora, którego narracja jest za sucha, za oszczędna. Za to nieco rozweselają satyryczne paralele, zwłaszcza te, które odnoszą się do historii i polityki południowokoreańskiej w okresie kształtowania się nowożytnych państw o odrębnych systemach ideologicznych. Z drugiej strony za mało też dostrzegam prześwitów „światła”, takiego może „światła”, które w międzyczasie, jak i po lekturze pozwalałoby mi znaleźć sobie swoje miejsce w przestrzeń pomiędzy wersami; nie ma też frapujących niedopowiedzeń, których potem nie da się prościej wyrazić jakimikolwiek słowami. Z kolei sceny określane bardziej okrutnymi, czy urealnianymi do życia potocznego sprowadzają się w zasadzie na u-seksualnianiu relacji męsko-damskich i banalnej brutalności niekoniecznie najwyższych lotów. Baśniowość, czy fantazja narratora nie uprawdopodobnia się z rzeczywistością, raczej stanowi w narracji obcy dla mnie wtręt, a może i zdziwiony przerywnik, ale, czy na tyle ciekawy, żeby poczuć się w nich zaskoczonym? Razi mnie też niekiedy niekonsekwencja narratora, w moim rozumieniu mało fantazyjna, gdy na ten przykład u silnego jak tur Geokjeonga, partnera przedsiębiorczej Geumbok, który zostaje po wypadku kaleką, żeby za chwilę w dalszych wątkach z powrotem twardo stanąć na ziemi w samodzielnym poruszaniu się, a nawet w zazdrosnych „przepychankach” z partnerką. Może na koniec coś w końcu dobrego o tej popularnej w Korei powieści: tak, podoba mi się postać, czy figura retoryczna słonia Jumbo, który wnosi do narracji sporo lepkiego ciepła i cichego pod nosem uśmiechu, trochę też filozoficznej zadumy, przez co jego "magiczny przypadek” daje się u mnie odmieniać przez wszystkie dopełnienia.