Blog

 

16.03.2025

Nietuzinkowy sklep całodobowy

„Życie

 polega na ciągłym

rozwiązywaniu problemów”


„trzeba być dobrym dla innych, ponieważ

 każdy napotkany przez nas człowiek

toczy ciężką walkę”

Bob Dylan, Kroniki


„Że do rzeki się nie skacze, ale się ją przekracza.

Że przez most się przechodzi, a nie z niego spada.”

[…]

Pani Yeom Yeong-suk zorientowała się, że nie ma w torbie swojej małej saszetki, kiedy pociąg mijał stację Pyeongtaek. Problem w tym, że zupełnie nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie mogła ją zostawić. Ale bardziej niż sama strata zmartwił ją fakt, że miała coraz gorszą pamięć. Oblana w mgnieniu oka zimnym potem rozpaczliwie próbowała odtworzyć, co robiła wcześniej. Na pewno miała saszetkę ze sobą, kiedy kupowała bilet na pociąg KTX na stacji Seul. W środku znajdował się portfel, z którego wyciągnęła kartę, żeby zapłacić za bilet. Siedziała potem w poczekalni przez jakieś pół godziny i oglądała wiadomości na kanale informacyjnym. Po tym, jak wsiadła do pociągu, przysnęła na chwilę, trzymając torbę przy sobie, a kiedy się obudziła, wszystko zdawało się takie jak wcześniej. Kiedy otworzyła torbę, żeby wyjąć z niej komórkę, zauważyła, że nie ma w środku saszetki. Nie mogła złapać tchu, kiedy zorientowała się, co to oznacza – zgubiła najważniejsze rzeczy: portfel, książeczkę bankową i notes.

[...]

Głos w słuchawce brzmiał, jakby nie należał do człowieka. Był zbyt szorstki i niewyraźny, jak pierwszy pomruk niedźwiedzia, który właśnie wyszedł z jaskini po przebudzeniu z zimowego snu. Tak, to ja… Pani… portfel. Dokładnie! Pan go znalazł? Gdzie pan jest? W… Seulu. A gdzie dokładnie? Czy przypadkiem nie na stacji Seul? Dokładnie… na stacji… Seul. Pani Yeom odetchnęła głośno z ulgą i odchrząknęła. Dziękuję bardzo, że pan zadzwonił. Jestem teraz w pociągu, wysiądę zaraz na następnej stacji i będę wracać. Poczeka pan albo zostawi gdzieś portfel? Odwdzięczę się na miejscu.

[...]

Po przyjeździe na stację Seul pani Yeom od razu znalazła schody ruchome prowadzące do peronów, z których odjeżdżały pociągi na lotnisko. Zjechała nimi i dokładnie na wprost siebie zobaczyła sklep całodobowy GS. Nieopodal wejścia przykucnął mężczyzna, zapewne ten o głosie niedźwiedzia, pochylony nad zestawem lunchowym tak nisko, że niemal zanurzał nos w pudełku. Kiedy podeszła bliżej, jej przypuszczenia potwierdziły się. Poczuła lekki niepokój. Nieznajomy miał długie włosy – tak zaniedbane, że przypominały mop – ubrany był w cienką sportową bluzę i spodnie, które albo były beżowe i bardzo brudne, albo po prostu brązowe. Ostrożnie sięgał pałeczkami po kawałki kiełbasek ze swojego zestawu. Nie było już cienia wątpliwości, że to bezdomny. Pani Yeom zebrała się na odwagę i podeszła jeszcze bliżej.

[...]

Numer dowodu… proszę podać… – powiedział bezdomny. Pani Yeom wzięła głęboki oddech i po chwili odezwała się spokojnym głosem. Pięć, dwa, zero, siedem, dwa, pięć… – zaczęła. Zadowolony? – zapytała, kiedy skończyła recytować ciąg cyfr. Dobrze… zgadza się… Trzeba wszystko robić porządnie, prawda? – zapytał mężczyzna, szukając potwierdzenia swoich słów. Schował dowód z powrotem do portfela i podał saszetkę pani Yeom, która sięgnęła po nią z wdzięcznością. Kiedy było już po wszystkim, poczuła się zobowiązana. Koniec końców zaciekle bronił jej własności, mimo że został brutalnie zaatakowany. To ewidentnie była oznaka wyjątkowego poczucia odpowiedzialności. Mężczyzna odchrząknął i podniósł się. Pani Yeom wyprostowała się pośpiesznie i wyjęła z portfela czterdzieści tysięcy wonów. Proszę. Podała pieniądze bezdomnemu. Proszę, to dla pana – dodała, gdy dostrzegła jego wahanie. On z kolei, zamiast wziąć pieniądze, sięgnął gdzieś w zakamarki bluzy i wyciągnął kawałek papierowego ręcznika, po czym przetarł sobie nos, odwrócił się i zaczął odchodzić. Pani Yeom stała jeszcze przez chwilę z wyciągniętą ręką, w której trzymała pieniądze, i patrzyła na niego. Czuła się zawstydzona. Mężczyzna wracał w stronę sklepu, przed którym wcześniej kucał, jedząc lunch. Pani Yeom poszła za nim. Mówił coś do siebie, patrząc na pudełko jeszcze niedawno zawierające jego posiłek. Jęczał przy tym żałośnie. Pani Yeom przez chwilę się mu przypatrywała, po czym podeszła bliżej i poklepała go po plecach. Kiedy się do niej odwrócił, odezwała się do niego głosem nauczycielki rozmawiającej z uczniem. Pan pójdzie ze mną w jedno miejsce, dobrze?

[...]

Chciała mu się jakoś odwdzięczyć, a nie wziął od niej pieniędzy. W końcu zaciekle bronił jej saszetki, należało się mu więc jakoś zrewanżować, nawet jeśli był to bezdomny. Jakaś część pani Yeom powielała nadal wzorce wypracowane w czasach, kiedy była nauczycielką. Była też chrześcijanką, tak jak jej matka. Chciała zachować się jak dobra samarytanka wobec kogoś, kto sam najpierw stał się samarytaninem dla niej. Szli tak przez jakieś piętnaście minut, kiedy wreszcie, na końcu zupełnie niepozornej uliczki, ich oczom ukazał się imponujący gmach kościoła. Znajdowała się tam też uczelnia dla kobiet, dlatego ulicę wypełniały grupki chichoczących koleżanek w dżinsach i sweterkach. Od czasu, kiedy lokalna telewizja zrobiła krótki materiał o budce z przekąskami, codziennie ustawiały się przed nią kolejki. Pani Yeom spojrzała za siebie – mężczyzna rozglądał się z zaciekawieniem po okolicy. Niektórzy ludzie omijali ich szerokim łukiem. Zastanowiło ją, jak ich dwoje musi wyglądać w oczach przypadkowych przechodniów. Cheongpa-dong to była właściwie jej okolica i tam też znajdował się jej sklep.

[...]

Dlaczego miałby pan jeść stare? Pracownicy tak… zawsze jedzą stare. Ja myślałem… To bardzo miło… W naszym sklepie nie jemy niczego, co jest po terminie. Czy to pracownicy, czy teraz pan. Jemy same dobre rzeczy, zapewniam pana. Mężczyzna wydawał się przez chwilę zdezorientowany, ale pochylił się znowu i jadł dalej. Pani Yeom podała mu w końcu łyżkę, którą wcześniej dla niego przyniosła. Wziął ją do ręki i przyglądał się jej przez chwilę wzrokiem szympansa trzymającego smartfona. Wkrótce jednak oprzytomniał, jakby jego ciało przypomniało sobie, co robi się z tym narzędziem, i zaczął zagarniać łyżką resztki ciasta rybnego. Z satysfakcją wsadził sobie do ust całą porcję. Po wszystkim podniósł głowę znad pudełka i spojrzał na panią Yeom. To było… bardzo dobre. Dziękuję… To ja dziękuję, że pan się zaopiekował moimi rzeczami. Ją… miało wcześniej dwóch innych. Dwóch innych? Ale się na nich wydarłem i im zabrałem…. Tam był portfel… Czyli uratował pan przed nimi moją saszetkę? Tymi dwoma, co ją ukradli? Żeby mi ją oddać?

[...]

Pani Yeom odczuwała pewien rodzaj satysfakcji, gdy patrzyła, jak bezdomny sprawnie je, nabierając pałeczkami kolejne kęsy ciasta rybnego. Była w tych jego ruchach, w tej jego przyjemności jedzenia jakaś pierwotna prawda o życiu. Proszę tu do mnie zaglądać, kiedy będzie pan głodny. Zawsze będę coś dla pana miała. Mężczyzna przestał jeść i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Dam znać moim pracownikom, że może pan tu jeść bez płacenia.

[...]

Pani Yeom rozejrzała się z zadowoleniem po lokalu, jednak jej entuzjazm nie trwał długo. Uświadomiła sobie, że nie pamięta, czy w czasie, kiedy jej niespodziewany gość jadł swój obiad, do sklepu wchodzili jacykolwiek klienci. Zrobiło jej się zimno, gdy pomyślała, że to może być kolejny objaw nadchodzącej demencji. Odpłaciła jednak dobrem za dobro – przynajmniej pod tym względem był to udany dzień.

[...]

Pani Yeom odpowiedziała, żeby jej syn nie zawracał sobie tym głowy. On z kolei powiedział, jak zwykle, że żyłoby jej się dużo lepiej, gdyby zamknęła podupadający sklep, zebrała środki i zainwestowała je w jego biznes. Pani Yeom nie miała ochoty już tego słuchać. Posłuchaj, Min-shik, sprawy rodzinne nie mają tu nic do rzeczy. Mamo! – zaprotestował syn. Dlaczego ty mi nie ufasz? Naprawdę masz o mnie takie złe zdanie? Spędziłam życie, ucząc historii, i powiem ci jedno – odparła pani Yeom. Zarówno całe narody, jak i pojedynczych ludzi ocenia się po tym, co zrobili w przeszłości. Przypomnij sobie tylko, co kiedyś narobiłeś. Zaufałbyś sam sobie?

[...]

Nie chciała tego przyznać, ale jej syn był obrzydliwym krętaczem. Jego była żona szybko się na nim poznała, dlatego rozwiedli się pośpiesznie po dwóch latach małżeństwa. Pani Yeom była na nią zła, zarzucała jej rozbuchaną ambicję, ale musiała w końcu przyznać przed samą sobą, że problem leżał po stronie syna. W ciągu trzech lat, które nastąpiły potem, przepuścił wszystko, co mu zostało. W takiej sytuacji dziecko może liczyć już tylko na pomoc własnej matki, a co ona robiła? Karmiła jakiegoś bezdomnego ze stacji kolejowej, zamiast zająć się własnym synem, uwikłanym w problem alkoholowy.

[...]

Naprawdę byli jak rodzina. Pani Yeom najchętniej zatrzymałaby ich wszystkich w sklepie już na zawsze. Jeśli jednak Shi-hyeon i Seong-pil znajdą jakieś lepsze zajęcie, z radością będzie patrzeć, jak otwierają się przed nimi nowe możliwości. Jeśli chodzi o Shi-hyeon, to pani Yeom czasem sama podsuwała jej ciekawe oferty pracy. Dziewczyna próbowała, ale nie dawała sobie rady nawet przez jeden dzień i wracała do sklepu. Mówiła wtedy zawsze: „Najwyraźniej jeszcze nie pora, żebym została urzędniczką”. W weekendy w sklepie pomagali studenci z pobliskich uczelni, a w tygodniu, jeśli potrzebna była dodatkowa pomoc, młodzież z organizacji kościelnej przychodziła sobie dorobić. Wszyscy spotykali się w połowie drogi – pani Yeom mogła im zaoferować pracę dorywczą i możliwość zarobienia paru groszy, a sama miała przez to mniej na głowie i oszczędzała sobie wielu trudności, z jakimi zazwyczaj muszą się mierzyć właściciele małych biznesów. Ciągle jeszcze nie mogła się nadziwić, że tylu ludzi, zarówno jej stałych pracowników, jak i tych, którzy pojawiali się na chwilę, mówiło na nią „szefowa” i troszczyło się o jej sklep.

[...]

Pani Yeom miała emeryturę nauczycielską, o siebie nie musiała się martwić. Zastanawiała się, co zrobić z pieniędzmi odziedziczonymi po mężu, więc otworzyła sklep, za namową jednego z młodszych braci, który sam prowadził trzy inne. Powtarzał, że nie można zatrzymać się na jednym sklepie, bo żeby zacząć zarabiać, trzeba posiadać co najmniej trzy, ale pani Yeom jeden w zupełności wystarczał. Nie musiała zarabiać kokosów, ważne było, że wystarczała jej emerytura, a jej nowa rodzina mogła się utrzymać z tego, co wypracowali. Im sklep był niezbędny – pani Oh i Seong-pil zarabiali w ten sposób na życie, a Shi-hyeon zbierała pieniądze na egzamin urzędniczy. Pani Yeom nigdy wcześniej nie prowadziła własnego biznesu, nie spodziewała się więc, że sklep, który otworzy, stanie się nie tylko częścią jej życia, ale i ważnym elementem życia ludzi, których w nim zatrudni.

[...]

Pani Yeom nie chodziło o zbicie fortuny. Martwiła się tylko o to, co stanie się z jej pracownikami, jeśli sklep trzeba będzie kiedyś zamknąć. Nie wiedziała, jak daleko posunie się jej konkurencja i jak długo jej samej uda się utrzymać na powierzchni.

[...]

Słowa krążyły, ale nie dawały żadnych odpowiedzi. Równie dobrze bezdomny mógłby skorzystać z prawa do zachowania milczenia. Nawet pani Yeom, która zazwyczaj bardzo szybko potrafiła wszystkich przejrzeć, nie umiała powiedzieć, czy on naprawdę nic nie pamięta, czy tylko ją zwodzi. Postanowiła jednak, że się nie podda. Musieli się sobie jakoś przedstawić, żeby rozmowa mogła iść dalej. To jak wobec tego mogę się do pana zwracać? Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił głowę i spojrzał w kierunku dworca. Chciałby już tam wracać? Do miejsca, w którym czuł się u siebie? Nagle odwrócił się znowu i spojrzał pani Yeom prosto w oczy. Dok… ko… Dokko? – powtórzyła za nim. Dokko… Tak wszyscy… na mnie mówią. Ale to pańskie imię czy nazwisko? Po prostu… Dokko.

[...]

Pani Yeom odprowadziła wzrokiem oddalającego się mężczyznę zwanego Dokkiem. Dokko. Czy to imię powstałe z samotności? Jeśli przestawić sylaby, to wyjdzie po prostu kodok, czyli „samotność”. A może to aluzja do dokkeo, czyli „mieszkać samemu”? Jakkolwiek było, nie chciała już więcej patrzeć, jak ten człowiek odchodzi, tak samotny, jak sugerowało jego imię.

[...]

Hej tam! Spokój! – krzyknęła w końcu pani Yeom, nie mogąc już więcej ich słuchać. Skarciła ich, że mają nie przeklinać w miejscach publicznych, kupić, co chcą, i się wynosić. Nie wytrzymała. Po latach pracy w szkole miała alergię na dzieciaki, które przeklinają. Ale ci tutaj ani nie byli jej uczniami, ani nie potrafili wykazać się jakąkolwiek kulturą. To byli chuligani, którzy teraz zbliżali się do pani Yeom, na której twarzy nadal widniała groźna mina. Kobieta zdała sobie sprawę, że zrobiło się poważnie. Dziewczyna w żółtych włosach stanęła na przedzie i splunęła na podłogę. Babciu, tobie się wydaje, że masz supermoce? Że jesteś niezniszczalna? To wy się źle zachowujecie! Wszystko nagrywają kamery! – odpowiedziała pani Yeom, starając się nadal sprawiać wrażenie opanowanej i silnej. Dziewczyna w fioletowych włosach gwałtownie położyła na ladzie ciastko, które wcześniej ściskała w dłoni tak mocno, jakby chciała je rozkruszyć. Lepiej to nabij na kasę, zamiast się gapić.

[...]

Słyszałem… że pani musi pracować w nocy… Nie mogłem spać… Martwiłem się o panią… Poszedłem zobaczyć. I pomyśleć tylko – odparła pani Yeom – że to ja się o pana martwiłam! Dokko podrapał się po głowie, jakby zrobiło mu się głupio, po czym nabrał zupy na łyżkę. Wiedziałam, że czasami musi się pan bić, ale ci młodzi naprawdę mocno pana sponiewierali. Gdyby policja nie pojawiła się w porę, mogliby panu wyrządzić naprawdę wielką krzywdę. To ja… zadzwoniłem… po policję. Pan?! – zdziwiła się pani Yeom. Tam… niedaleko… jest budka. Zobaczyłem… co oni wyprawiali… Zadzwoniłem. Nieważne, że… pobili… Policja i tak już jechała. Pani Yeom siedziała z szeroko otwartymi ustami. Dokko nie tylko zachował się przyzwoicie, ale też doskonale planował swoje posunięcia. I przede wszystkim poświęcił się dla niej i dał się stłuc. Podziwiała go i czuła ogromną wdzięczność. Podrapała się po głowie i spojrzała na Dokka jedzącego zupę.

[...]

To był zupełnie inny człowiek – w czystej koszulce zamiast pranej w brudnej wodzie bluzy i w dżinsach w miejsce bawełnianych spodni nieokreślonego koloru. Jego oczy nadal sprawiały wrażenie nieco za małych, ale cała reszta twarzy wydawała się milsza – usta były ładniej wykrojone, linia szczęki, teraz widoczna, nadawała mu silny, męski wygląd. Szerokie ramiona sprawiały, że można się było przy nim czuć bezpiecznie, a wyprostowany wydawał się dużo wyższy niż wcześniej. Pani Yeom, dumna ze swego dzieła niczym wynalazca prezentujący nowe rozwiązanie, powiedziała Shi-heyon, że Dokko przejmie nocne zmiany w sklepie.

[...]

Żeby jej wysiłki nie poszły na marne, postanowiła dołożyć starań, by ten bezdomny, Dokko, stał się solidnym pracownikiem. Czuła, że zostawianie dla niego codziennie zestawu z jedzeniem było dobrą rzeczą, ale nauczenie go wszystkiego, co potrzebował wiedzieć o nowej pracy, stanowiło zadanie zupełnie innego kalibru. Musiała się najpierw przyzwyczaić do jego urywanego stylu mówienia, do tego, jak się poruszał, a przede wszystkim przezwyciężyć to, że nadal czuć było od niego bezdomnym człowiekiem, mimo że oboje – on i pani Yeom – zapewniali, że porządnie się wykąpał. Dokko uważnie słuchał wszystkiego, co mówiła mu Shi-hyeon. Zapisywał sobie w notesie, który miał nie wiadomo skąd, jak obsługiwać kasę, co robić z klientami, a nawet jak układać towar na półkach. Naprawdę się starał, Shi-hyeon pokazywała mu zatem dalsze kroki.

[...]

Shi-hyeon była już trochę zmęczona, ale jednocześnie podbudowywało ją to, że wydaje polecenia i uczy czegoś nowego mężczyznę na oko dwadzieścia lat starszego od siebie. Przede wszystkim czuła satysfakcję, że tak dobrze jej szło szkolenie nowego pracownika, co nie mogło umknąć bacznemu oku pani Yeom, która rozmawiała teraz ze znajomymi przy stoliku na drugim końcu sklepu. Naprawdę lubiła swoją szefową. Gdyby w szkole miała taką nauczycielkę, z całą pewnością zafascynowałaby ją historia, a nie anime[z jap. - film animowany – przyp. aut.].

[...]

Shi-heyon, o co chodzi z tym facetem wielkim jak niedźwiedź? Shi-hyeon mimowolnie zaśmiała się pod nosem. Rozbawiło ją to porównanie do wielkiego niedźwiedzia. Pani Oh zawsze zasypywała ją pytaniami, choć nie było w tym nic wyjątkowego, bo miała po prostu w zwyczaju rozmawiać z ludźmi tak, jakby ich przesłuchiwała. Nie wiadomo, czy miała tak już od urodzenia, czy to z powodu jej kłopotliwego syna, ale wypytywała wszystkich o wszystko zupełnie bez śladu zażenowania. Nawet klientów! Nie śmiej się, tylko mi powiedz – ponagliła dziewczynę. To ktoś, kogo ty znalazłaś? Mam wrażenie, że on nic nie rozumie, i do tego sama nie mogę zrozumieć, co do mnie mówi. Nie, to nie ja – odpowiedziała Shi-hyeon. To szefowa go przyprowadziła.

[...]

Wielkiego niedźwiedzia czekało w końcu jedzenie miodku. Czy to nie wspaniałe, że podczas zbliżającej się zimy będzie mógł spędzać noce w sklepie, a nie na zimnym dworcu? W pakiecie czekały go jeszcze darmowe posiłki i pensja. Dokko pojawił się tego dnia w pracy za pięć ósma, nienagannie ubrany. Między ósmą a dziesiątą miał uczyć się obsługi klientów razem z Shi-hyeon, a po dziesiątej jego nowa szefowa miała mu pokazać, czym trzeba się zajmować na nocnej zmianie. To był jego drugi dzień w pracy, jeszcze kilka kolejnych i trening dobiegnie końca. Czy potem jednak będzie już wszystko wiedział? Shi-hyeon robiła to, co kazała jej pani Yeom, ale ten mężczyzna wciąż stanowił dla niej źródło lekkiego stresu. Na przykład teraz, gdy tylko się pojawił, przywitał się i zniknął na chwilę na zapleczu. Kiedy wyłonił się z powrotem, trzymał w ręku kubek z kawą. Pił ją, patrząc przez okno. A przecież był w sklepie zaledwie jeden dzień. I to nie była ta zwykła kawa Maxim, którą pili tu wszyscy, tylko ta droższa, Kanu Black! Parzył sobie Kanu Black, którą normalnie piła tylko pani Yeom. Inni pracownicy od razu się spostrzegli, że jeśli pije ją szefowa, to niepisana zasada zakazuje im po nią sięgać. A tu proszę, niedźwiedź dorwał się do miodku.

[...]

Ale co to? Dokko jednym ruchem ręki chwycił dokładnie za Esse Change i zeskanował kod kreskowy! Nieusatysfakcjonowany klient rzucił na ladę kartę, którą Dokko posłusznie podniósł, dokonał płatności i oddał właścicielowi. Siatka? – zapytał klient głosem podobnym do tonu egzaminatora. Shi-hyeon stała obok i nie wtrącała się. Dokko spojrzał na zakupy i uśmiechnął się. Proszę… nieść w rękach. Siatka… jest z… plastiku. To niedobre… dla planety. Trudny klient miał w oczach żądzę mordu. Nachylił się w stronę Dokka. Mieszkam kawałek stąd. Jak mam to wszystko donieść bez siatki? No… to… niech pan ją kupi. Trzeba było wcześniej powiedzieć. Teraz już zapłacone, po prostu mi jedną daj. Ale… nie można… tak po prostu. A nie powinieneś czasem wyjść klientowi naprzeciw i rozwiązać problem, który sam stworzyłeś? To jest sklep, tu się dba o klienta, prawda? Czy nie? – pieklił się mężczyzna, jakby od tego zależało jego życie. [...] Sięgnęła po torbę z zakupami, ale Dokko ani drgnął. Następnie, ku przerażeniu dziewczyny, wyciągnął rękę ze starą siatką przed siebie, tuż przed nos trudnego klienta. Oboje, klient i Shi-hyeon, patrzyli zszokowani na Dokka. Jego małe oczy wydawały się lekko przymknięte, co sprawiało, że wyglądał na wyluzowanego. Szeroka szczęka i delikatnie wydęte usta mówiły, że lepiej z nim nie zadzierać. Bez słowa stał z siatką w wyciągniętej przed siebie dłoni. Shi-hyeon spojrzała na klienta, zastanawiając się, co teraz zrobi. Ten patrzył na Dokka tak, jakby chciał go udusić wzrokiem, ale jednocześnie nie wiedział, jak się zachować wobec jego niewzruszonej postawy. W końcu, obrażony na cały świat, sięgnął po torbę, obrócił się na pięcie i wyszedł ze sklepu.

[...]

Ten pokój… jest ciasny… jak trumna… Człowiek się położy… i tyle… Na koniec pracy… biorę kanapkę po terminie… i idę… Trochę tam pośpię… wychodzę… oglądam telewizję na dworcu… i przychodzę tu… Może powinien pan omijać dworzec? Jeszcze pan tam spotka jakichś starych znajomych bezdomnych… i pana znowu wciągną w swoje towarzystwo. Nie… nie… Na dworcu oglądam telewizję… i ludziom się… przyglądam… Mówi pan coraz lepiej. Nic sobie pan jeszcze nie przypomina z przeszłości? Jakaś rodzina, dom, może miał pan jakąś pracę? – dopytywała Shi-hyeon. Dokko zamilkł na chwilę, po czym potrząsnął głową. Potem od razu wrzucił do ust resztki kimbapu [okrągłe lub trójkątne; tradycyjna potrawa koreańska na wzór japońskiego sushi – przyp. aut.] i podniósł karton mleka ze słomką. Shi-hyeon patrzyła, jak mężczyzna ssie mleko tak mocno, jak tylko się da, jakby próbował przyciągnąć wspomnienie z przeszłości. Ale podoba się panu w sklepie? – zapytała, obserwując, jak Dokko mlaska językiem po wypiciu mleka. Bardzo… podoba… Tylko ciężko… bo teraz nie piję… Ma pan teraz pracę, ma pan gdzie spać, ma co jeść. Naprawdę nie ma co narzekać, że teraz nie może pan pić.

[...]

Shi-hyeon zastanawiała się przez chwilę, po czym spojrzała na Dokka. Układał na półce zupy instant o smaku kurczaka i mamrotał coś do siebie… Zorientowała się, że w ten sposób uczył się na pamięć ich nazw. Patrzyła jeszcze przez chwilę, jak mężczyzna rozmieszcza towar na półce, wygina biodra, powtarza nazwy produktów. Wysłała szefowej wiadomość, że się zgadza.

[...]

W pełni przystosował się do nocnego trybu pracy i zmienił się tak bardzo, że nikt nie pomyślałby, że to bezdomny, który zaledwie miesiąc temu żył na stacji Seul. Gruby, biały sweter, który Dokko kupił za swoją pierwszą pensję, nadawał mu wygląd niedźwiedzia polarnego z reklamy Coca-Coli. Mężczyzna stał się godnym zaufania współpracownikiem pani Yeom i Shi-hyeon. Był niezawodny. Gdyby nie jego pomoc, nie przynieśliby i nie ustawili tak szybko choinki. A co najlepsze, od starcia z Dokkiem trudny klient nawet nie zbliżał się do sklepu. Jednak pani Oh nadal nie mogła się pogodzić z jego obecnością. Doszukiwała się w Dokku zła, właściwie weszło jej to w nawyk. Wydawało się, że ta kobieta, nosząca w sobie tyle złości, w końcu znalazła cel, na którym mogła się wyładować. Dokko sprawiał jednak wrażenie, jakby wcale się tym nie przejmował. Pewnego razu, kiedy pani Oh zapytała go, czy ma jakiś problem, Dokko potrząsnął tylko głową i uśmiechnął się delikatnie. Chyba tylko… tamto… jest problemem… Co takiego? – zapytała. Ta lodówka z alkoholem… jest bardzo… blisko…

[...]

Shi-hyeon poczuła ulgę. Uzupełniała właśnie zapas kawy Kanu Black, którą Dokko często pił. Dzięki niemu dziewczyna zrozumiała, że pomaganie komuś jest satysfakcjonujące, i zdała sobie sprawę, że ma do tego naturalne predyspozycje. Myślała też o Dokku podczas kręcenia filmów na YouTube’a. Mówiła i poruszała się spokojnie, wolno, jakby znowu go uczyła. Może sposobem na pomoc ludziom takim jak bezdomni jest zbliżanie się do nich powoli i stopniowo? Jak się nad tym zastanowić, pomogła i Dokkowi, i sobie samej – ona, introwertyczka, która nie czuła więzi ze społeczeństwem, znalazła coś, co ją łączyło z ludźmi.

[...]

W życiu pani Oh Seon-suk było trzech mężczyzn, których za nic nie potrafiła zrozumieć. Po pierwsze: mąż. Nawet po trzydziestu latach wspólnego życia nie potrafiła przewidzieć kolejnego ruchu tego człowieka. Tak było, gdy odszedł ze stanowiska menadżera stabilnej średniej firmy, i tak było, gdy nagle zniknął z domu, porzucając sklep, który założył po wielu życiowych perypetiach. Zawsze był uparty i nie umiał się komunikować. Kilka lat temu wrócił, a gdy zapytała go, dlaczego żyje tak samolubnie, nic nie odpowiedział. Seon-suk codziennie zadawała mu to pytanie, jakby za karę. W końcu – może dlatego, że miał już tego dość – znowu wyszedł z domu i nie wrócił. A ona pozostała bez odpowiedzi. Być może już nigdy nie miała zrozumieć swojego męża, po którym wszelki słuch zaginął. Po drugie: jej syn. Bardzo starała się dobrze wypełniać rodzicielskie obowiązki, bo samotnie wychowywała jedynaka, ale on z wiekiem zaczął coraz mocniej przypominać niezrozumiałym zachowaniem własnego ojca. Dopiero gdy syn skończył studia i od razu dostał pracę w dużej firmie, pani Oh mogła cieszyć się owocami swojej ciężkiej pracy. Radość była jednak przedwczesna. Choć wszyscy mu zazdrościli doskonałej kariery, on nagle zainwestował w akcje i stracił zarobione pieniądze. Potem popadł w długi, a na domiar złego wpadł na absurdalny pomysł nakręcenia niezależnego filmu. Gdy zaś i ten plan spalił na panewce, zachorował na depresję, a nawet wylądował w szpitalu. Naprawdę nie mogła zrozumieć, dlaczego – mimo że miał doskonałe warunki na przyzwoite życie – rzucał się w niełatwe i ryzykowne prace, takie jak harówka w magazynie lub produkcja filmowa. W końcu, na gorącą prośbę matki, dał sobie spokój z niedorzecznymi pomysłami i zaczął przygotowania do egzaminu na dyplomatę. Od tej pory jednak był ponury i sfrustrowany, Seon-suk martwiła się więc, że spowoduje to nawrót choroby. Za każdym razem, gdy synowi się pogarszało, krzyczała w duchu: „Ty draniu, idź i noś worki cementu w palącym słońcu, to nie będziesz miał czasu na depresję!”. Życie Seon-suk było wystarczająco trudne z dwoma niezrozumiałymi mężczyznami, mężem i synem, ale oto kolejna postać dosłownie przyciągająca problemy właziła z butami w jej życie: Dokko, powolny niedźwiedź, który pojawił się w sklepie miesiąc temu i przejął nocne zmiany. Z przerażeniem przyjęła fakt, że nowy pracownik był bezdomny, ale w tym czasie jej szefowa miała trudności ze znalezieniem kogokolwiek do pracy w nocy. Sama pani Oh też nie mogła jej pomóc, więc niewiele dało się z tym fantem zrobić. Trzeba było chwytać się brzytwy, aby sklep jeszcze jakoś funkcjonował, więc nie było miejsca na sprzeciw.

[...]

W przeciwieństwie jednak do swojej szefowej, która zawsze była pierwsza do pomocy zaniedbywanym uczniom – co stanowiło wynik jej pogodnego charakteru i odgrywanej całe życie roli pedagożki – Seon-suk wyznawała jedną prostą zasadę: że ludziom nigdy nie można ufać. Z technicznego punktu widzenia ścierka pozostaje ścierką, nawet jeśli zostanie wyprana. W przeszłości, kiedy pani Oh prowadziła bar, pracowała z wieloma ludźmi i musiała zmierzyć się z tą brutalną prawdą o życiu. Dwudziestoletnia pracownica na pół etatu okradła kasę i trafiła z rodzicami na komisariat. Sześćdziesięcioletni stały klient, który na kolanach błagał o przebaczenie po tym, jak po pijanemu zniszczył jej mienie, po czasie ponownie bezwstydnie jej ubliżył. Dlatego Seon-suk zdecydowała się zaufać psom, a nie ludziom. Wychowywane przez nią Yepi i Kamiya były wobec niej lojalne i troskliwe.

[...]

Ale znowu wydarzyło się tu coś niezrozumiałego. W ciągu zaledwie tygodnia bezdomny okazał się bardzo dobrym człowiekiem. W ciągu trzech dni nauczył się wszystkiego o pracy w sklepie spożywczym, a po kolejnych trzech jego ruchy stały się szybkie i zwinne. Skłaniał głowę i witał się z Seon-suk oraz klientami, gdy tylko napotkał ich wzrok. Chociaż pani Oh widziała to wszystko na własne oczy, nie mogła uwierzyć, że ten człowiek, który wcześniej miał trudności z nawiązaniem kontaktu wzrokowego, nie mówiąc już o grzecznym przywitaniu, tak szybko przystosował się do społeczeństwa. Dokko był trzecim mężczyzną – po mężu i synu – który dla Seon-suk pozostawał zagadką, jednak w przeciwieństwie do tamtej dwójki, która nie tylko nie pozwalała się zrozumieć, ale i niezmiennie ją rozczarowywała, w jego przypadku zaszła metamorfoza tak wielka, że pani Oh po prostu nie mieściło się to w głowie. Czy można się tak zmienić przy niewielkiej pomocy właścicielki sklepu? Jaka zatem była przeszłość bezdomnego Dokka, że tak szybko stał się zwyczajnym człowiekiem? Pani Oh była tego niezmiernie ciekawa, ale ani szefowa, ani Shi-hyeon nie mogły wyciągnąć od mężczyzny niczego o jego przeszłości. Jego wspomnienia zostały zniszczone z powodu nadużywania alkoholu, wszyscy zwracali się do niego po prostu „pan Dokko”. Nikt nigdy nie poznał jego nazwiska.

[...]

Nauczenie się wszystkiego tutaj mnie samej zajęło cztery dni, ale Dokko po dniu lub dwóch powiedział, że wszystko już rozumie. On zapamiętuje wszystkie rodzaje papierosów w ciągu jednej nocy… Zdecydowanie ma zdolność uczenia się. Owczarki też potrafią się uczyć. Proszę tak nie mówić, to zupełnie co innego. Poza tym, jeśli zobaczy go pani czasem w akcji, widać, że ma charyzmę. Potrafi spojrzeć na klientów tak, że od razu potulnieją, i sprawia wrażenie kogoś, kto był przynajmniej właścicielem restauracji. Pewnie wplątał się w jakieś szemrane interesy. Też tak sobie raz pomyślałam, ale on wcale nie sprawia wrażenia przestępcy. Może tylko przez przypadek zamiast w więzieniu wylądował na dworcu. Czy bycie bezdomnym od razu musi kogoś przekreślać? Trzeba podchodzić do ludzi z otwartym sercem. Uprzedzenia wcale nie są takie złe. Zawsze lepiej zachować ostrożność.

[...]

Patrzyła, jak Dokko i chłopak o przezwisku Jjamong jedzą trójkątne przekąski niczym ojciec z synem. Zalała ją mieszanina uczuć. Ulga, przebaczenie i nieznane podniecenie wypełniły Seon-suk żywymi emocjami. Wydało jej się także niezwykle intrygujące, że w tym dziwacznym zamieszaniu zajmowała jedną stronę trójkąta. Zastanawiała się, czy nie powinna kupić sobie jednego kimbapu i dołączyć do nich. Dokko prawdopodobnie opiekował się chłopcem o imieniu Jjamong. Dlatego ten zły dzieciak słuchał jego poleceń bez piśnięcia. Seon-suk poczuła, że znowu nachodzi ją fala podejrzeń, ale zmiana, która zaszła w niej samej – już nie patrzyła na nikogo z góry – wydawała się ożywcza. Krótko mówiąc, poprawił jej się humor.

[...]

Odkąd sprzedaż w sklepie spożywczym wzrosła, a praca Seon-suk stała się łatwiejsza, kobieta zaczęła ufać mężczyźnie. Jednocześnie Dokko, który wcześniej był dla niej jak niedźwiedź, zaczął przypominać jej bardziej psa. Jeszcze przed końcem roku pani Yeom poinformowała wszystkich, że Shi-hyeon przenosi się do innego sklepu tej samej sieci, i zasugerowała rozdysponowanie jej godzin pomiędzy pozostałych pracowników. Pani Oh zastanawiała się, czym skusili Shi-hyeon w tym nowym miejscu. Wszystko się zmieniało: Dokko zapewniał bezpłatną dostawę starszym paniom, a Shi-hyeon została zwerbowana na lepsze stanowisko. Seon-suk chętnie przyjęła sugestię szefowej, aby wydłużyć jej godziny pracy, ponieważ uważała, że musi zostać zachowana równowaga. Tak więc większość godzin pracy Shi-hyeon została podzielona między Dokka a panią Yeom, natomiast pani Oh w dni powszednie pracowała o dwie godziny dłużej.

[...]

Dokko, zaabsorbowany do tej pory układaniem produktów, przerwał pracę. Seon-suk wybuchnęła nagle płaczem, czego sama nie potrafiła wyjaśnić. Pobiegła czym prędzej do magazynu i przebrała się w kamizelkę służbową, ale łzom nie było końca. Jej syn był gorszy niż ten bezdomny… Nie, czy Dokko nie był teraz porządnym obywatelem? Nawet jego mowa stała się znacznie bardziej naturalna. Tymczasem uzależniony od gier syn był frajerem, który odciął się od społeczeństwa i miał przed sobą mroczną przyszłość. Jeśli Seon-suk by umarła, mógłby sam zostać bezdomnym lub włóczęgą żebrzącym o pomoc, niebędącym w stanie prowadzić się jak przyzwoity człowiek. Ta myśl nie dawała jej spokoju, więc pani Oh usiadła i zaczęła płakać. Kiedy dochodziła już do siebie, spostrzegła Dokka, który obserwował ją, stojąc w drzwiach magazynu. Podszedł do niej cicho i wyciągnął rękę, a Seon-suk chwyciła ją i wstała. Wkrótce mężczyzna podsunął jej przed oczy dłoń z rolką papieru toaletowego. Otarła nim łzy i wydmuchała nos. Mimo to musiała jeszcze minąć chwila, zanim uspokoiła oddech, bo coś ciągle w niej jeszcze tkwiło. Kiedy Dokko wyprowadzał ją z magazynu, jasne poranne światło wpadało przez witrynę sklepu. Mężczyzna poszedł do kącika z napojami i wrócił z herbatą kukurydzianą. Na nerwy… najlepsza jest… herbata z kukurydzy.

[...]

Uśmiechnął się do Seon-suk, która patrzyła na niego ze zdziwieniem. Pani zaniesie synowi. Ale… po co? Jjamong tak robił… kiedy grał… Trójkątny kimbap jest dobry w czasie gry… Pani da synowi, jak będzie grał. Seon-suk spojrzała na kimbap, który leżał przed nią na ladzie. Jej syn zawsze lubił tę przekąskę. Kiedy zaczęła pracować w sklepie spożywczym, prosił ją, żeby przynosiła mu te wycofane pod koniec dnia. Jednak od pewnego momentu Seon-suk nie brała ich więcej do domu. Ta mała przekąska zaczęła jej się kojarzyć z synem tkwiącym całe dnie w pokoju i grającym w gry. W zamyśleniu przyglądała się małym porcjom ryżu zawiniętym w wodorosty, gdy zdała sobie sprawę, że Dokko coś mówi. Ale sam kimbap nie starczy… Musi pani… dołączyć wiadomość… Podniosła głowę i spojrzała na niego. Naprawdę wyglądał jak golden retriever [rasa psów z grupy aportujących – przyp. aut.] czekający na nagrodę. Proszę napisać… w tej wiadomości… że tyle czasu go pani… nie słuchała… ale teraz… posłucha… I tę kartkę pani da… razem z tym.

[...]

Takim wyrzutkom jak on zostawało już tylko picie w samotności. Jednak zarówno niewielka suma, jaką miał do swojej dyspozycji, jak i atmosfera panująca w barze nie pozwalały mu tam pić. W końcu musiał przeprosić się ze sklepem całodobowym, gdzie mógł napić się sam, w drodze powrotnej z pracy do domu. To jedyny sklep ogólnospożywczy w okolicy, który nawet zimą nie chował stolika na świeżym powietrzu. Tylko że był tam ten dziwny niedźwiedź polarny, który pił kukurydzianą herbatę jak alkohol. Być może dlatego, że mężczyzna był dziwnym białym niedźwiedziem, nie szukał nowej pracy i spędzał noce w sklepie. Cholera. Gyeong-man pomyślał, że gdyby sam był właścicielem sklepu, pozatrudniałby ludzi. Zawahał się przez chwilę, kiedy przechodził obok. Z jakiegoś powodu na stole stał kubek błyskawicznej zupki z sezamem. Gyeong-man przypomniał sobie swoją ulubioną kombinację przekąsek. Tęsknił za posiedzeniami pod sklepem. Wydawało się, że tylko to mogłoby przynieść mu ukojenie w tym ponurym nowym roku, który niczym nie różnił się od poprzedniego. Z ulubioną kombinacją przekąsek Gyeong-man mógłby po swojemu świętować nowy etap w życiu.

[...]

Niedźwiedź polarny zdążył już wrócić i podał Gyeong-manowi duży papierowy kubek, taki sam, z jakiego wcześniej obaj pili herbatę z kukurydzy. Gyeong-man w milczeniu wziął go i postawił przed sobą na stole. Musiał jednak z przyzwoitości coś powiedzieć. Dziękuję – odezwał się w końcu. Za… za co? Za kubek… i za ciepły nawiew – tłumaczył. Nie było pana… i tak stał… bezużytecznie. Mówi pan o tym wiatraku? Włączaliśmy go… dla pana… ale zrobiło się naprawdę zimno… to przestał pan przychodzić… i tak stał tylko… Dobrze, że pan znowu jest. Niedźwiedź polarny przypadkiem powiedział coś dużo bardziej rozgrzewającego niż podmuch z wiatraka. Gyeong-man siedział i sączył soju z kubka, zupełnie zapomniawszy, że jego zupka błyskawiczna jest już gotowa. Zrobiło mu się ciepło. To musiały być soju [koreański destylowany napój alkoholowy – przyp. aut.] i ten kubek. I to wszystko, co dawało poczucie ciepła, a co ten mężczyzna przygotował specjalnie dla Gyeong-mana. Wszędzie indziej był gnębiony, ale tutaj mógł czuć się swobodnie. W tym sklepie w mgnieniu oka poczuł się jak u siebie. Miał wrażenie, że po krótkiej nieobecności zawitał tu jako VIP.

[...]

In-gyeong spędziła minioną jesień w Centrum Kultury Toji w Wonju. To miejsce, zbudowane dla młodych twórców przez nieżyjącą już pisarkę Pak Kyongni, autorkę powieści Toji (Ziemia), zapewniało dogodne warunki do pisania oraz trzy bezpłatne posiłki dziennie. In-gyeong z wielkim entuzjazmem skorzystała z możliwości pobytu tam, gdy sama zaczęła pisać. Miało być to ukoronowaniem jej kariery. Wyprowadziła się z wynajmowanego mieszkania przy Daehak-ro, wysłała cały dobytek do domu rodziców i wyjechała z tylko jedną walizką. Centrum Kultury Toji położone było w lasach otaczających spokojne wioski na obrzeżach Wonju, dzięki czemu sprawiało wrażenie ukrytej twierdzy artystów. To było dobre miejsce do spędzenia czasu w samotności, bez ryzyka, że ktoś jej będzie przeszkadzał. Codziennie spacerowała leśną ścieżką, która jak koc otulała jej myśli, a poza tym zapewniano jej tam zdrowe posiłki. Ciekawiło ją także codzienne życie innych pisarzy, z których każdy był jak osobna planeta. Wszyscy krążyli wokół siebie w skupieniu, wymieniając uważne spojrzenia.

[...]

Pobyt w centrum dla pisarzy z zamiarem zakończenia kariery pisarskiej to naprawdę niecodzienny pomysł. Czy to jakiś rodzaj performance’u? Czy jakiś rodzaj teatru absurdu? Po prostu… Nie mam na siebie żadnego planu. Trafiłam na ścianę. Myślałam szczerze, że uda mi się pokonać przeszkody w swoim życiu, ale chyba jestem tym wszystkim zmęczona. Odpocznij. Pisarka Pak tak zawsze mawiała. Nawet jeśli wydaje się, że inni tutaj nie piszą i tylko się kręcą po okolicy, nie przeszkadzaj im, bo to wszystko to też jest pisanie. Pisarka Jeong In-kyung również wyrzekła się wszystkiego, co zbędne, i spędza czas na myśleniu o swojej pracy. Pisanie bez refleksji to tylko stukanie w klawiaturę, a nie prawdziwe tworzenie. Dziękuję za te słowa, pani profesor. Nigdy formalnie nie studiowałam pisania, więc rady kogoś takiego są mi bardzo pomocne.

[...]

Tak więc w życiu In-gyeong pojawiła się kolejna przystań, w której mogła spróbować swoich sił jako pisarka. Może tym razem nowe miejsce przyniesie jej więcej szczęścia. A może jej kariera literacka zakończy się na trzecim piętrze budynku w Cheongpa-dong w dzielnicy Yongsan, w Seulu. Mama kazała mi pokazać pani okolicę, mówiła, że przyjedzie jej koleżanka pisarka. Ja się później wybieram z chłopakiem do Gwangju jego samochodem. Wszystko w porządku, dam sobie radę sama. Zadbam o to mieszkanie przez zimę. Pani wygląda spoko, moja mama to ma czasem dziwnych znajomych… Ale może dlatego, że pani się otarła też o aktorstwo, to jest pani taka fajna. Aktorka we mnie jest już na emeryturze – odpowiedziała żartem In-gyeong. Teraz stałam się właśnie dziwną pisarką. In-gyeong zmarszczyła brwi i przybrała groźną minę, a córka Hui-su wybuchnęła gromkim śmiechem.

[...]

Problemy zaczęły się wkrótce. Po tym, jak została dramaturżką, przestała tyle występować, a pisane przez nią sztuki rzadko miały szansę trafić na scenę. Część reżyserów niechętnie patrzyła na aktorów, którzy sami zaczynali pisać. Mało kto traktował poważnie ich sztuki. In-gyeong była niecierpliwa i czuła, że nie jest szanowana. Reagowała nerwowo na każdą krytykę i często wybuchała gniewem, co położyło się cieniem na jej reputacji. Przejście na aktorską emeryturę miało decydujący wpływ na decyzję o opuszczeniu mieszkania przy teatrze Daehak-ro. In-gyeong grała główną rolę w spektaklu wystawianym nieprzerwanie od pięciu sezonów. Była to rola dwudziestosiedmioletniej panny młodej, która uciekła z domu na dwa dni przed ślubem. Jednak wiosną dwa lata temu producent zadzwonił z informacją, że nie będą już mogli razem pracować. Powiedział, że In-gyeong ma trzydzieści siedem lat i choć radzi sobie dobrze, to nadszedł czas, aby przekazać rolę młodszej aktorce. Do tego momentu sytuacja nie wyglądała źle. Kiedy jednak In-gyeong zgodziła się z producentem, ten dodał, że następnym razem zaangażuje ją do bardziej dojrzałej roli, na co ona odpowiedziała drwiącym śmiechem. Czy kiedy mówił „dojrzała rola”, to miał na myśli rolę, którą można zaproponować starej kobiecie? In-gyeong wykrzyczała mu to do telefonu i przysięgła sobie, że zamiast grać dojrzałe role, będzie tworzyć dojrzałe dzieła. Od tego czasu minęły dwa lata, a była aktorka ukończyła zaledwie kilka tekstów. Napisane przez nią sztuki gniły w teczce, bo nie uznano ich za wystarczająco dojrzałe, a In-gyeong, niczym duch krążący wokół Daehak-ro, chodziła na przedstawienia swoich kolegów lub słuchała bezsensownego gadania innych pisarzy, popijając z nimi alkohol. Chociaż dzięki niespodziewanemu zwycięstwu w konkursie zadebiutowała jako dramatopisarka, fakt, że była nowicjuszką, wcale jej nie pomagał. Pisała regularnie, aby doskonalić swoje umiejętności, ale jej prace były często odrzucane. Po wielu wysiłkach udało jej się tego lata wystawić sztukę w obsadzie złożonej z uczestników warsztatów teatralnych dla seniorów. Powrót na scenę po kilkuletniej przerwie miał gorzki smak rozczarowania.

[...]

Mężczyzna w średnim wieku przy kasie jąkał się. Był zaskoczony jej sarkastycznym pytaniem. In-gyeong zazwyczaj korzystała ze sklepowych pudełek z jedzeniem, bo przerywanie pisania, aby ugotować posiłek, było kłopotliwe. Pakując mrożone kluski, przypomniała sobie, że nie sprawdziła, czy w domu jest mikrofalówka. Rozejrzała się za kuchenką mikrofalową w sklepie – bezskutecznie. Zapytała o nią mężczyznę, a on odpowiedział, jąkając się, że bardzo mu przykro, ale akurat tego dnia się zepsuła i oddali ją do naprawy. Nie, nie ma pan za co przepraszać… po prostu to takie nietypowe, żeby w sklepie całodobowym nie było mikrofalówki. Tak… jak tak spojrzeć… my jesteśmy takim… nietuzinkowym sklepem całodobowym. Roześmiała się głośno, gdy usłyszała szczere wyznanie mężczyzny. Toż to była prawdziwa auto-satyra! Co robił ten mężczyzna, zanim się tu zatrudnił? Spojrzała prosto w jego dojrzałą twarz. Silna szczęka, duży nos, na wpół przymknięte oczy. Przypominał śpiącego niedźwiedzia lub zmęczonego orangutana.

[...]

„Biegunka. Będę za chwilę”. Zaśmiała się. Biegunka… Tak, zdarza się. Tylko czy nie powinien w takim razie powiesić tego na drzwiach i ich zamknąć? Co to ma być, kto zostawia coś takiego na ladzie? Co by zrobił, gdyby ktoś zorientował się, że nie ma sprzedawcy, wziął zakupy i wyszedł, nie zapłaciwszy za nie? Czy to, że byli w samym środku osiedla, cokolwiek zmieniało? Czy na spokojnych osiedlach nie ma złodziei? Bez względu na to, ile jest kamer w sklepie, nie powinno się tak robić, okazja czyni złodzieja, nie wiadomo, ilu tu w okolicy mieszka kleptomanów. In-gyeong jakoś nie mogła przeboleć takiej niefrasobliwości. Dzyń, dzyń. Wraz z dźwiękiem dzwonka mężczyzna pojawił się, a wyraz jego twarzy wskazywał wyraźnie, że problem biegunki został rozwiązany. Spojrzał na In-gyeong, wydał z siebie cichy okrzyk i szybko podszedł do kasy, a ona odsunęła się na bok i posłała mu niemiłe spojrzenie. Ten… jest dobry – powiedział, skanując kod kreskowy. Był to dokładnie ten zestaw, o którym sprzedawca wspominał In-gyeong poprzednim razem – zestaw rozmaitości. Znalazła go pani… dobrze go… schowałem… Słucham? In-gyeong nie rozumiała. Znalazła pani… coś dobrego… Wczoraj… położyłem ten pod spód…

[...]

Zależało jej, by napisać historię, która mówiłaby coś o rzeczywistości, a nie sztukę oderwaną od życia, a jednocześnie nic zbyt komercyjnego. Chciała wykreować żyjącą przestrzeń, w której krzyżowałyby się losy bohaterów. Miał to być spektakl, w którym widz nie czułby się wyalienowany, ale mógłby zanurzyć się razem z aktorami, jakby sam uczestniczył w przedstawianych wydarzeniach. Chciała stworzyć takie dzieło, którego oglądanie sprawiałoby, że czułoby się nieustającą przyjemność i napięcie, a wychodząc na ulicę po opadnięciu kurtyny, ludzie zastanawialiby się nad znaczeniem tego, w czym właśnie wzięli udział. Siedzenie przy biurku i łamanie sobie głowy przez cały dzień stawało się frustrujące. Na zewnątrz robiło się coraz zimniej, In-gyeong zaczęła więc rzadziej jeść poza domem i przygotowywała proste posiłki na miejscu, aby zaoszczędzić pieniądze. Wieczorami siedziała na parapecie w oknie, piła herbatę i obserwowała, jak miejscowi wracają do domu – to był jej rytuał na zakończenie dnia pracy. Pewnego razu około jedenastej wieczorem zauważyła z okna mężczyznę w średnim wieku, który siedział przy stoliku pod sklepem całodobowym i pił butelkę soju do porcji ramyeonu [zupy – przyp. aut.] instant. Może nie powinna była tak się przyglądać, pewnie też popełniała błąd, patrząc na niego z góry. Ale człowiekowi siłą rzeczy robiło się żal na widok tego wyraźnie łysiejącego mężczyzny w kurtce narzuconej na garnitur, który nabierał pałeczkami makaron z nasionami sezamu i krążki kimbapu i popijał soju. Powrót do domu po takim drinku wydawał się mało radosną perspektywą. In-gyeong patrzyła na niego i zastanawiała się, jaką ma historię. Dziwiła się samotnemu piciu na świeżym powietrzu w zimową noc, nurtowały ją radości i smutki tego pracownika biurowego.

[...]

In-gyeong była tak zaaferowana, że nie wiedziała, co powiedzieć. Ten człowiek, pracujący na pół etatu w sklepie, okazywał się dziwniejszy, niż myślała. Ale to, co wcześniej jej przeszkadzało, teraz wzbudzało zainteresowanie. Częstowanie klientów zwykłą herbatą kukurydzianą, żeby przestali pić… Poza tym o co chodziło z tym, że gość ma ulubioną kombinację? Pomyślała na marginesie, że to w zasadzie był naprawdę ciekawy zestaw i fajnie, gdyby sprzedawali go w pakiecie. Ciekawił ją ten wielki facet o wyjątkowym sposobie myślenia.

[...]

Wyglądało na to, że Dokko stracił część wspomnień z powodu urazu psychicznego i demencji alkoholowej. W kilku książkach psychologicznych, które przeczytała w ramach pisarskiego researchu, In-gyeong natknęła się na wzmianki o ranach emocjonalnych. Przecież jej rozmówca musiał doświadczyć w przeszłości straszliwych ran emocjonalnych, a tym, o co teraz powinien zadbać, była jego przyszłość. Dokko, słuchając tego, zamykał oczy i odwracał się tyłem. Ostatnimi czasy czuł się jednak coraz lepiej i dzięki komunikacji z ludźmi stopniowo nabierał odwagi i sił, aby spojrzeć wstecz na swoje dawne dni. Spojrzenie w przeszłość na odniesione rany i próba przebadania ich budują charakter osoby i stanowią siłę napędową jej działań. W dramacie, aby pokazać postać, wystarczy zasugerować, jaką decyzję podejmie, gdy znajdzie się na rozstaju dróg. Dokko wydostał się ze stacji w Seulu z pomocą właścicielki sklepu całodobowego, a teraz czynił wysiłki, by wrócić do społeczeństwa i stawić czoła traumie. Pewne jest, że… nigdy tak nie żyłem. Chyba nie miałem się za bardzo czym dzielić z innymi. Nie mam zbyt wielu ciepłych wspomnień. Co pan ma na myśli, mówiąc „ciepłe wspomnienia”? Taka swobodna rozmowa… jak z panią… Jest pan chyba też blisko z tym klientem, który pije wieczorami przy stoliku. To znaczy… Obsługa klientów w sklepie… Czuję, że zaprzyjaźniłem się z ludźmi… ale to nie jest szczere… Jestem miły, po prostu udaję… to tylko obsługa klienta…

[...]

Chyba pan nie sądzi, że zdradzę swój pomysł, jeszcze zanim cokolwiek napiszę. Żeby go potem przeczytać u kogoś innego? Nie bądź taka, powiedz cokolwiek. Jak mi się spodoba, to zrobimy to zamiast tamtej adaptacji. Mógł tak sobie mówić, ale przecież nic nie zostało jeszcze przesądzone. Szukała jakichś wskazówek, myślała o tym dziwnym mężczyźnie ze sklepu całodobowego. Patrzyła z okna na witrynę po drugiej stronie ulicy i zastanawiała się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Próbujesz po prostu odrzucić moją propozycję – mówił Kim. Odłóżmy więc autorską sztukę na później i zróbmy tę adaptację. Zainwestowałem w to już. Zaraz przeleję ci zaliczkę… To historia o sklepie. O sklepie całodobowym – powiedziała nagle. Że co? Miejscem akcji jest sklep całodobowy, do którego przychodzą wszelkiego rodzaju ludzie. Głównym bohaterem jest mężczyzna w średnim wieku, dorabiający na pół etatu na nocnych zmianach. No… Ten mężczyzna nie zna swojej przeszłości. Ma demencję alkoholową. Klienci zgadują między sobą, jaka jest jego tożsamość. Może to gangster, może skazaniec, który wyszedł na wolność, uciekinier z Korei Północnej, wyrzutek społeczny, a może nawet kosmita! Ten człowiek poleca klientom jakieś nikomu nieznane produkty. Oni są nieufni, jednakże… co dziwne, gdy ludzie dają się namówić na zakup, ich życiowe problemy same się rozwiązują. [...] Tytuł? No… to sklep całodobowy… taki bardzo nietuzinkowy… Nietuzinkowy sklep całodobowy. Gdy tylko Kim się rozłączył, In-gyeong otworzyła na swoim laptopie program do edycji tekstu. Potem szybko zaczęła stukać na klawiaturze. Zapisała tytuł, a potem pierwsze zdania nowej sztuki, o której myślała kiedyś, że będzie jej ostatnią. Pisała bez przerwy. Obmyśliła już całą historię i zastanawiała nad nią od dłuższego czasu, a wokół niej urosła cała masa pomysłów, które materializowały się na samo tylko dotknięcie klawisza. Teraz musiała tylko stać się piszącą machiną i intensywnie stukać w klawiaturę. Jeśli palce nie nadążają za szybkością myśli, to znaczy, że radzisz sobie dobrze. In-gyeong wymawiała na głos kwestie, jakby jednocześnie pisała i odgrywała role. Zdawało się, że jej lewa i prawa ręka rozmawiają ze sobą. Uwolniła się w niej zapieczętowana do tej pory zdolność pisania. Pracę rozpoczęła wieczorem, potem minęła północ, a ona coraz głębiej zanurzała się w swojej sztuce. Tak głęboko, jak głęboka jest czerń mroźnej, zimowej nocy.

[...]

Jestem synem właścicielki. Na koszt firmy. Dopiero wtedy Min-shik przypomniał sobie, że nie przedstawił się wcześniej jako syn właścicielki. Jednak nawet gdy już to wyjaśnił, mężczyzna po prostu patrzył na niego bez ruchu. Min-shik czuł się nieswojo. Może się wreszcie ruszysz? Mężczyzna nadal ani drgnął. Mówię, że jestem synem pani Yeom. Nie słyszysz? Dowód… pokaż. Co? Pokaż… dowód osobisty… że jesteś… jej synem. Od kiedy jestem z tobą na „ty”? Sam… zacząłeś… przed chwilą. Niech cię… Nie widziałeś własnej szefowej? Nie jestem do niej podobny? Nie… nie jesteś. Sprzedawca mówił wolno, ale w jego głosie zabrzmiał sarkastyczny ton, co zaskoczyło Min-shika. Poczuł się nawet onieśmielony nieludzkim spojrzeniem wysokiego mężczyzny, patrzącego na niego z góry. Min-shik buzował energią na myśl o nowych perspektywach biznesowych, więc postanowił dać upust swojej złości i walczyć. Pierdol się, draniu! Czy wyrzucenie z pracy udowodni ci, że jestem synem szefowej? Powiem o wszystkim matce… Ten sklep jest właściwie mój! Wiesz, że mogę cię od razu zwolnić? Nie możesz… mnie zwolnić. Nie, ja zwariuję, rozmawiam z debilem! Kto… ci będzie pracował… na nocki… jak mnie zwolnisz? Ludzi do pracy jest pełno, zaraz ktoś się znajdzie. Nie możesz… nie znajdziesz nikogo… na nocki… Nie masz tu nic do… gadania… Szefowa teraz… źle się czuje.

[...]

O czym tak myślisz? – zapytała pani Yeom. Byłem dopiero co w sklepie. Co to za facet tam teraz pracuje? Wielki jak góra. Dokko? Obstawia nocki. On jest naprawdę jakiś inny… lekceważący, zarozumiały. To nocki w sklepie całodobowym, a nie luksusowy butik. Po pierwsze nie ma właściwego podejścia do klienta. Nie udawałem przecież, że jestem synem właścicielki, ale kiedy się przyznałem, powiedział, że muszę mu pokazać dowód osobisty. Pani Yeom parsknęła, a Min-shik, nadal wściekły, pił gorący napar. Dokko jest dobry w sprawdzaniu dowodów osobistych. Robi to naprawdę dokładnie. To co zrobisz? Nieważne, że twój syn został poniżony? Nie możesz go zwolnić? Aż tak? On mi się nie podoba. Z tego mogą być jakieś kłopoty. Ja to ja, pal licho, ale jeżeli to by był jakiś klient? Krążą już plotki, że dobrze radzi sobie z pijanymi ludźmi. Rano życzliwie traktuje starsze kobiety z sąsiedztwa. Odkąd tam pracuje, sprzedaż rośnie. O ile mogła wzrosnąć sprzedaż w sklepie wielkości koperty? Och, nie ma to nic wspólnego z tym gościem. Najlepiej po prostu sprzedaj ten sklep w cholerę. Nie mogę. Dlaczego? Wtedy pani Oh i Dokko nie mieliby gdzie pracować. A to ich jedyne źródło utrzymania. No tak, w kościele sobie powtarzacie, że trzeba miłować wszystkich bliźnich – zadrwił Min-shik. Nie robię tego tylko dlatego, że jestem chrześcijanką. To byłoby po prostu nieludzkie. Jeśli jesteś szefem, musisz myśleć o źródłach utrzymania swoich pracowników.

[...]

Matka wspomniała o koleżance Min-shika ze szkółki niedzielnej, która niedawno rozwiodła się i wróciła do wspólnoty. Po dwóch latach małżeństwa, bez dziecka. Starsza kobieta skomentowała, że przecież właściwie to samo spotkało syna, i zaproponowała, żeby w następnym tygodniu poszli razem do kościoła i się przywitali. Min-shik odpowiedział zupełnie bez ogródek, że nie pójdzie do kościoła ani nie spotka się z tą dziewczyną. Matka oblizała wargi i opróżniła szklankę. Wiesz, dlaczego nie piłam przez długi czas? Bo chodzisz do kościoła. Pierwszym cudem, którego dokonał Jezus, była przemiana wody w wino, ponieważ w domu biesiadnym nie było wystarczającej ilości. Problemem nie jest picie, problemem jest picie i popełnianie błędów. Kiedy się pije, popełnia się błędy. Ja nie. Ja się nie upijam. Moi koledzy nauczyciele często i dużo pili, zanim pozakładali rodziny. Ale ja się z nimi nie upijałam. Nie mogłam nigdy wypić za wiele, bo alkohol mi nie smakował. Soju jest gorzkie, piwo uderza do głowy, a wino jest za słodkie… Ale to piwo jest bardzo dobre. Ładnie pachnie i ma słodko-gorzki smak, pyszne.

[...]

W tym momencie mężczyzna wyszedł z magazynu z naręczem zupek instant. Min-shik spojrzał na niego z irytacją. Sprzedawca położył to, co niósł, na stoliku przy oknie i podszedł do kasy. Min-shik wyjął telefon i z uradowanym wyrazem twarzy pokazał mu swój telefon. Czy to wystarczy na dowód? To było zdjęcie, które zrobił sobie z mamą pięć minut wcześniej. Kasjer spojrzał badawczo na fotografię swojej umiarkowanie trzeźwej szefowej i Min-shika, którzy siedzieli obok siebie i pokazywali serce zrobione z palców, po czym skinął głową. Min-shik wychodził ze sklepu z uśmiechem na twarzy, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę przy drzwiach i zapytał: Ile tego dzisiaj zeszło? Dzisiaj… to pierwszy raz… Mówiłem szefowej… żeby już nie zamawiała. O czym ty mówisz?! To dlatego, że tego nie próbowałeś. Szefowa powiedziała, że jest pyszne, i kazała przynieść więcej. Ale to… jest biznes… Sprzedajemy nie to… co lubimy… ale to… co lubią klienci. I mówisz, że klienci go nie lubią? Liczby… nie kłamią. No cóż, zobaczymy – odburknął Min-shik i mocno pchnął drzwi wejściowe.

[...]

Nagle Gwak, do tej chwili pochłonięty wiadomościami, rozpoznał swój cel. Mężczyzna siedział przed telewizorem wśród hałaśliwych bezdomnych. To był on! Gwak wyjął swoją przestarzałą komórkę i udawał, że dzwoni, a tak naprawdę filmował cel pogrążony w rozmowie z bezdomnymi. To był stary telefon – można nim było po cichu filmować, nie było w nim obowiązkowego w Korei dźwięku migawki. Filmik miał zostać wysłany do Ganga jako jeden z dowodów potwierdzających tożsamość śledzonego. Gwak czuł się podbudowany. Jego podejrzenia, że facet ma coś wspólnego ze środowiskiem bezdomnych, bo rzadko opuszcza dworzec w Seulu i zawsze włóczy się w jego bezpośredniej okolicy, okazały się słuszne. Gwak powoli ruszył w stronę celu, czyli tam, gdzie przed telewizorem zebrali się bezdomni. Jeden rzut oka i wiedział już, że bezdomni jedli właśnie lunch przyniesiony przez mężczyznę ze sklepu całodobowego. Wyglądało to, jakby grupa ludzi pierwotnych zebrała się w jaskini, lecz w jakiś sposób cała scenka wydała się Gwakowi sielska. W tym właśnie momencie cel wstał, ponownie założył białą kurtkę, pomachał towarzyszom i odszedł. Gwak pośpiesznie podszedł do bezdomnych i przysiadł koło nich. Ci spojrzeli na niego nieufnie i spróbowali ponownie skupić się na pudełkach z jedzeniem. Gwak pokazał swoją fałszywą legitymację policyjną, przyjmując dobrze wyćwiczony wyraz twarzy. Nie róbcie scen, po prostu odpowiadajcie na moje pytania, rozumiemy się? Gwak skrzywił się. Nawet przez maseczkę czuł, jak bardzo ci ludzie śmierdzą. Oni z kolei patrzyli na niego z minami, które sugerowały, że nie wiedzą, czy się bać, czy nie. Zastygli, trzymając w rękach pałeczki. Ten facet w białej kurtce przed chwilą. To wasz przyjaciel? On… nie jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedział jeden z bezdomnych. To skąd się znacie? Po prostu… znajomy – odpowiedział inny. Nie wygląda na bezdomnego. Może kiedyś nim był? Skąd mamy wiedzieć… Przyszedł, jedzenie nam kupił – odpowiedział kolejny. Nie znacie go? To dlaczego kupił wam jedzenie? Podejrzany typ – skwitował ostatni z mężczyzn. Co takiego? Podejrzany? Mimo że kupił wam jedzenie? Nie… nie on. Ty – poprawił go drugi bezdomny, po czym wzdrygnął się.

[...]

Gwak wracał ze spotkania z ciężkim sercem. Czy było to spowodowane dołującym piciem z Hwangiem, czy też hańbą, jaką okrył się w ciągu dnia w klinice chirurgii plastycznej? W domu czekała na niego tylko zimna ciemność. Nie chciał wracać do miejsca, które niczym nie różniło się od mieszkania kawalera i przyszłej trumny, miejsca ani trochę nieprzypominającego domu, w którym przez okno widać zapalone światło, a ciepło i atmosferę rozmowy można poczuć od samego patrzenia. Ale w taki mróz nie było dokąd pójść. Gwak spacerował zimnymi ulicami, jedną po drugiej, wspominając miejsca i chwile, w których jego życie zaczęło chylić się ku upadkowi. Po tym, jak córka oznajmiła, że chce zająć się sportem, a syn powiedział, że idzie do liceum artystycznego, Gwak potrzebował zastrzyku gotówki. I wtedy, w idealnym momencie, pojawiła się pokusa, której łatwo uległ. Za zdobyte nielegalnie pieniądze kupił synowi instrument muzyczny i opłacił treningi córki. Jednak cena, którą ostatecznie przyszło mu zapłacić, była przerażająca. Łapówka, którą przyjął, poszła w całości na potrzeby jego rodziny, ale w zamian Gwak stracił pracę i godność. Gdy założył agencję, która działała na granicy legalności, zauważył, że zarówno żona, jak i dzieci czują się niekomfortowo w jego obecności i dystansują od niego. To było do dupy. Kto normalny tak pracował? Jednak on musiał, bo przecież trzeba było skądś brać pieniądze. Mimo wszystko, bez względu na upokorzenia i ciężką pracę, udało mu się zarabiać na życie i wysłać dzieci na studia. Ale z czasem robił się coraz słabszy. Nie miał tyle talentu, co prawdziwi prywatni detektywi. Gdy nie udawało mu się zarabiać pieniędzy, podkopywało to jego pozycję jako głowy rodziny. W końcu żona poprosiła o rozwód. Dzieci, gdy tylko dorosły, usamodzielniły się, jakby tylko na to czekały. Jedyne, co dla niego robiły, to telefonowały od wielkiego dzwonu.

[...]

Kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma już rodziny, z którą mógłby porozmawiać, i że to jego wina, po raz pierwszy ucieszył się, że może ukryć twarz za maską. W głowie raz po raz rozbrzmiewały mu ostre słowa, które dawniej rzucał pod adresem swojej żony i dzieci, ale teraz zrozumiał, że nie ma innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z wizją samotnej starości. Czuł się trzeźwy po spacerze na zimnym wietrze. Przeszedł obok ratusza i przez Namdaemun dotarł aż na stację Seul. W okolicy kręciło się kilku bezdomnych. Potem, jak na autopilocie, skierował kroki w stronę Cheongpa-dong. Miał zamiar wrócić do Wonhyo-ro autobusem z dworca, ale po drodze postanowił zatrzymać się na zielonych wzgórzach. Chciał pójść do miejsca, z którego rozpoczął dzisiejszą długą podróż, i stanąć twarzą w twarz z celem, który stałby przed nim jak niemy niedźwiedź. Chciał sprawdzić, co mu powie ten mężczyzna. Chciał zdjąć maseczkę i skorzystać z prawa do wypowiadania się, nawet jeśli go nie miał. Chciał go zapytać, dlaczego facet tuła się tak bez wyraźnego powodu i kim, do cholery, jest.

[...]

Ale… dlaczego syn… pani Yeom… kazał mnie śledzić? Właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Powiedział mi, że nie mogą sprzedać sklepu, bo odkąd się pojawiłeś, sprzedaż nagle wzrosła. Jego matka nie da się przekonać do porzucenia tego biznesu, dopóki sklep będzie zarabiał. No… proszę… – odpowiedział Dokko i prychnął, rozbawiony. O co chodzi? Proszę zobaczyć… przez pół godziny… nie ma klientów… Ten sklep… nie zarabia wiele. To… nie o to… chodzi. A o co? Pani Yeom… nie zależy, żeby… tu dużo zarabiać… Ona ma dobrą emeryturę… nauczycielską… Jej chodzi tylko… żeby starczyło na… pensje dla nas… W takim razie to jej syn bardzo chce tych pieniędzy… Nieświadomie Gwak trafił w sedno sprawy. Takie wyjaśnienie całej sytuacji przyszło mu do głowy, ponieważ matka Ganga zrobiła na nim wrażenie kobiety uczciwej i szczerej. W ciągu ponad czterdziestu lat pracy w policji i jako detektyw był świadkiem wielu kłamstw. Wiedział, że gdy skojarzy się pewne kluczowe fakty, od razu można poznać przynajmniej część prawdy. Proszę mu powiedzieć… że szefowa nigdy… nie sprzeda… sklepu. Aha… jeśli odkryje pan… moją tożsamość i dzięki temu… ja stąd zniknę… dostanie pan resztę… pieniędzy? Proszę mu powiedzieć… co trzeba… i wziąć od niego… pieniądze. O czym ty w ogóle mówisz? Bo ja… i tak… odchodzę.

[...]

Co byś zrobił, gdyby jedna myśl pochłaniała cię bez reszty, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu? Gdyby ta jedna myśl była wspomnieniem przesiąkniętym bólem? Umysł pogrążony w cierpieniu staje się coraz cięższy, aż w końcu waży tak dużo, że wciąga człowieka w nieprzebytą otchłań. Prędzej czy później zacząłbyś oddychać w inny sposób. Nadal miałbyś nos, usta, płuca, ale pozostałaby ci tylko namiastka dawnego życia – nie byłbyś już tym samym człowiekiem. Przemywałbyś umysł alkoholem, żeby zapomnieć o bólu i głodzie, przez co większość twoich wspomnień uległaby rozkładowi. Koniec końców nie byłbyś nawet w stanie powiedzieć, kim jesteś. Mniej więcej w takim byłem stanie, gdy spotkałem pewnego starego człowieka. Dotarłem na stację w Seulu ostatnimi siłami, ale nie mogłem już zrobić ani kroku dalej i usiadłem, drżąc ze strachu. Wtedy on się mną zaopiekował. Nie potrafiłem powiedzieć, jak mam na imię, a kiedy pytano mnie o wspomnienia, dostawałem potwornego bólu głowy. W tamtym czasie chodziłem tylko po śmietnikach i jadłodajniach, a ten starzec pokazał mi ogólnodostępną kuchnię w Jongno oraz kryjówkę w przejściu podziemnym i nauczył mnie korzystać ze schroniska dla bezdomnych.

[...]

Pewnego dnia, około dwa lata po moim przybyciu na stację w Seulu i po półtora roku naszej znajomości, zmarł, skulony obok mnie. Nie mogłem go uratować. Miałem wykonać sztuczne oddychanie? Wezwać pogotowie? Tego dnia o świcie leżałem na plecach i dzieliłem się z nim ciepłem swojego ciała, czując, jak umiera. Dokko. Starzec nazwał mnie wtedy Dokkiem i poprosił, żebym to zapamiętał. Nie miał siły, żeby dodać, czy Dokko to imię, czy nazwisko, a ja nie chciałem go męczyć pytaniami. Następnego ranka zmarł, a ja stałem się Dokkiem – ku jego pamięci.

[...]

Tego dnia zaczaiłem się na dwóch głupków. Chciałem dać im nauczkę, bo trzymali się z grupą, która rządziła na pierwszym piętrze dworca i kilka dni wcześniej ukradła mi alkohol. Musiałem się postawić, inaczej ponownie próbowaliby mnie okraść. Nawet jeśli nie miałem nic, co można było mi zabrać, musiałem być zawsze gotowy do obrony. W dłoni jednego z chłopaków zobaczyłem różową saszetkę. „Och… – pomyślałem sobie. Dwie pieczenie na jednym ogniu”. Pobiłem ich i zabrałem saszetkę. Osiągnąwszy oba cele, usadowiłem się w swojej kryjówce i z dumą otworzyłem zdobycz. Odkryłem tam portfel, a także książeczkę bankową, dowód osobisty, notes… Było tam zbyt wiele ważnych rzeczy – gdyby mnie złapano, mógłbym trafić na komisariat. Rozbolała mnie głowa, więc po prostu odłożyłem torebkę i poszedłem spać. Byłem głodny, ale już od dawna przedkładałem sen nad jedzenie. Nie spałem jednak długo. We śnie nawiedzała mnie twarz osoby, która zgubiła torebkę. Dzięki zdjęciu z jej dowodu i dacie urodzenia wiedziałem, że była to starsza kobieta. Widok jej życzliwego oblicza sprawiał, że cały czas rzucałem się niespokojnie. Otworzyłem ponownie saszetkę i wyciągnąłem z niej notatnik. Na jego odwrocie widniały dane osobowe i numer telefonu komórkowego oraz informacja: „Jeśli znalazłeś ten notatnik, skontaktuj się ze mną”. A obok wyraźnie napisane: „Przekażę ci nagrodę”. Przez chwilę poczułem się znów jak człowiek i wstałem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Podszedłem do automatu telefonicznego i zadzwoniłem za monetę, którą wyjąłem z portmonetki w saszetce. Po chwili usłyszałem głos starszej kobiety. Powiedziała, że śpieszy z powrotem na stację Seul. Tak po raz pierwszy spotkałem panią Yeom.

[...]

Kiedy przestałem pić, jadłem dużo i dobrze się wysypiałem, poczułem się znacznie lepiej. Gdy rano wracałem do wynajętego pokoju i kładłem się spać, wydawało mi się, że wracam z oddziału terapeutycznego, a kiedy wstawałem, żeby pójść do pracy, czułem się odświeżony, jakby moja przewlekła choroba ustąpiła. Od dawna wisiałem na krawędzi życia, ale teraz stopniowo wspinałem się na szczyt, ostrożnie, aby nie stracić równowagi. Po pewnym czasie, ku mojemu zdumieniu, krew zaczęła krążyć także w mojej głowie. Odpowiadałem na pytania, myślałem szybciej, a im więcej odzywałem się do klientów, tym mniej się jąkałem. Jednym słowem, mogłem funkcjonować jak człowiek. Czułem, jakby fale ciepła rozchodziły się po moim wcześniej zamarzniętym wnętrzu. Ściana lodu między pamięcią a rzeczywistością topniała i z lodowca mojego umysłu powoli zaczęły wyłaniać się masy przypominające zakonserwowane mamuty. Zwłoki moich wspomnień powstały jak zombie i zaatakowały mnie. Próbowałem rozpoznać ich twarze, choć rozdzierały mnie na strzępy. To było nie do zniesienia.

[...]

Mama i córka zapłaciły i skierowały się do wyjścia, a ja patrzyłem zamglonym wzrokiem na ich plecy… i zdałem sobie sprawę, że mam żonę i dziecko. Czy wtedy zapłakałem? Czy wypowiedziałem imię swojej córki? Matka i dziewczynka odwróciły głowy, żeby na mnie spojrzeć, a kiedy zobaczyłem ich twarze, nie odważyłem się już więcej wejść do korytarza pamięci. Znów zrobiłem się otępiały. Całe noce spędzałem w milczeniu w sklepie, a w ciągu dnia byłem pogrążony w ciemnościach za zasłonami w pokoju przypominającym trumnę. Nie chodziłem już głodny, ale powoli powracał odruch sięgania po alkohol. Udało mi się go stłumić przez picie herbaty kukurydzianej. Dlaczego właśnie ta herbata? Kiedy musiałem znaleźć coś, co zastąpi mi alkohol, natknąłem się w sklepie na promocję tego napoju „1 + 1”. Nie wiem, czy był to efekt placebo, ale herbata kukurydziana uśmierzała moje pragnienie i choć trochę tłumiła chęć wypicia alkoholu.

[...]

Gdy młodociane bandziory zaatakowały panią Yeom, musiałem, po raz pierwszy odkąd stałem się bezdomny, udać się na komisariat. Policjanci podali mi wtedy moje prawdziwe imię i nazwisko oraz numer ubezpieczenia społecznego. Na szczęście nie byłem wcześniej karany. Opuściłem komisariat i od razu porzuciłem swoją prawdziwą tożsamość. Było dla mnie jasne, że gdy odtworzę swój dowód osobisty, będę musiał wrócić do dawnego życia, a jeśli będę żył jak kiedyś, znów będę cierpieć. Nie miałem odwagi skonfrontować się ze swoją przeszłością, która wtedy zapewne wróciłaby do mnie, wydobyta z mrocznych zakamarków pamięci. Co bym zrobił, gdybym obudził na nowo traumę na tyle, aby przepalić bezpieczniki w mojej głowie? Myślałem, że to wszystko po prostu przez zimę. Być może przestraszyłem się jej, bo właśnie o tej porze roku zmarł mój starszy przyjaciel. Czy przypominała mi zimno jego sztywnych pleców? Nie wiem. Potrzebowałem ciepła i znalazłem schronienie w sklepie całodobowym, gdzie mogłem dojść do siebie. Pomyślałem, że wraz z nastaniem wiosny porzucę także tożsamość Dokka i ulotnię się, zupełnie incognito.

[...]

Ale obraz mojej żony, którą wtedy już szczegółowo sobie przypomniałem, nie zniknął. Wspomnienia, które po wizycie na komisariacie na powrót wyparłem, i retrospekcje o posiadaniu rodziny – żony i córki – z biegiem czasu stawały się coraz wyraźniejsze. Teraz pamiętałem już twarz i gesty mojej żony. Była niska i nosiła krótko obcięte włosy, miała niespokojny charakter, ale często milczała, żeby nie okazywać gniewu. Zachowywała się zawsze powściągliwie i rozważnie, a irytację i arogancję z mojej strony przyjmowała z uśmiechem. Przypomniał mi się dzień, w którym była na mnie wściekła. Dlaczego? Dlaczego patrzyła na mnie z taką pogardą? Mimo wzburzenia nic nie mówiła, co jeszcze bardziej mnie wtedy rozzłościło. Przypomniało mi się, że to był dzień, w którym mnie odtrąciła, po czym spakowała swoje rzeczy.

[...]

Po ich stracie żyłem wspomnieniami i bólem, a teraz wreszcie otworzyłem oczy na świat, nauczyłem się ustępować i myśleć o innych. Potrafiłem patrzeć na drugiego człowieka ze współczuciem i zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, jak przemawiać do ludzkich serc. Ale w pobliżu nie było już nikogo i wydawało się, że jest za późno na znalezienie kogoś, z kim mógłbym się porozumieć. Musiałem być silny. Musiałem pomóc pani Seon-suk, która właśnie ocierała przede mną łzy i która stała, jak ja niegdyś, na skraju ciemnego dołu. Poczułem ból i smutek, więc musiałem coś zrobić. Wtedy przyszły mi na myśl słowa Jjamonga. Podałem jej trójkątny kimbap. Poleciłem, żeby napisała do syna list i przekazała mu go wraz z tą przekąską. I kazałem jej słuchać swojego dziecka. Dodałem, że powinna słuchać go tak, jak sama została wysłuchana przed chwilą. Skinęła głową, a ja poczułem się zawstydzony. Swego czasu nie potrafiłem ani napisać listu, ani nikogo wysłuchać.

[...]

Któregoś dnia klient, który wziął z półki cztery puszki piwa, odmówił płacenia, twierdząc, że jest synem pani Yeom. Miał podobne do niej oczy i jednakową nasadę nosa, a to mówiło mi, że nie kłamał, ale nie mogłem tak po prostu go puścić. Chciałem postąpić jak wzorowy sprzedawca i pokazać, że nie ma żadnych przywilejów dla faceta, który ostrzy sobie zęby na ten sklep, nie pomagając wcale matce. Klient zniknął z zaczerwienionymi uszami i wrócił po godzinie. Przyszedł w momencie, gdy wystawiałem towar. Śmierdział alkoholem i trzymał w ręce telefon komórkowy. Na ekranie miał zdjęcie uśmiechniętego siebie i szefowej. Zapytał, czy teraz wystarczająco mi wszystko udowodnił, a ja odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Wyszedł w końcu ze sklepu z piwem. W tym momencie ta budząca niesmak postać przywołała wspomnienie mojego starszego brata. Miałem starszego brata. Żałosny typ. Obaj byliśmy bystrzy, ale ja używałem głowy do nauki, a on skupiał się na rozmaitych szwindlach. Zarabiał na życie oszukiwaniem innych, a potem zaczął naśmiewać się ze mnie, będącego świeżo po studiach medycznych, pytając, ile mogę zarobić jako lekarz. Któregoś razu po prostu zniknął i skontaktował się ze mną dopiero po kilku latach – prawdopodobnie właśnie wychodził z więzienia.

[...]

A więc odzyskiwałem pamięć. Za sprawą syna szefowej znów zobaczyłem przed oczami twarz brata. Zaczęli mi się od razu przypominać pozostali członkowie rodziny – wyrastali w mojej pamięci jak łodygi słodkich ziemniaków. Moja matka, po której mój starszy brat i ja odziedziczyliśmy bystrość umysłu, opuściła dom, porzucając swojego niekompetentnego męża i nas. Pozostawiła dwóch synów w wieku szkolnym pod opieką babci ze strony naszego taty. Mój ojciec, który pracował na budowie, rzadko się odzywał. Czasem mnie bił, czasem kupował jedzenie, ale z całą pewnością cierpiał, bo nie radził sobie nawet z własnym życiem. Niemniej jednak, gdy dorastałem, zdawało sie, że oczekiwał ode mnie, że będę się dobrze uczył. Odziedziczyłem temperament po matce, więc po ukończeniu studiów medycznych opuściłem dom i usamodzielniłem się, tak jak ona. Zarabiałem na życie, udzielając korepetycji, pilnie się uczyłem i próbowałem zapomnieć o domu, w którym zostali mój ojciec i starszy brat. Chciałem być lekarzem i oddychać innym powietrzem. Chciałem poznać kobietę z dobrego domu i założyć własną rodzinę. I wydawało się, że prawie to osiągnąłem. Wspomnienia wróciły jak koszmary i zaczęły mnie prześladować, a ja nie mogłem przestać o nich myśleć.

[...]

Odbyłem rozmowę z panią Yeom. W milczeniu wysłuchała mojego bardzo osobistego powodu odejścia z pracy, zrozumiała mnie i odpowiedziała na pytania. Wiedziała doskonale, że sklep całodobowy to miejsce, do którego ludzie przychodzą i z którego odchodzą – że jest to dla nich taka stacja paliw. Ja na tej stacji nie tylko zatankowałem, ale i naprawiłem samochód. A skoro wszystko było już sprawne, nadeszła pora, by ruszać dalej. Mężczyzna, który mnie obserwował, wyglądał na około sześćdziesiąt lat. Pierwszy raz w życiu byłem śledzony, i w dodatku robiono to tak niezdarnie. Gdy tylko wsiadłem do wagonu metra, on usiadł naprzeciwko, na miejscu dla osób starszych, i odwrócił głowę, żeby uniknąć mojego wzroku. Spojrzałem na jego twarz. Przypominała mi twarz mojego ojca. Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, był mniej więcej w tym samym wieku, co ten człowiek. Naturalnie wiedziałem, kto go na mnie nasłał. Dlaczego mężczyzna przypominający mojego starszego brata zachowywał się tak niedorzecznie? Dlaczego zawracał sobie głowę moją przeszłością? Ale, cholera, nie potrafiłem ich nienawidzić. Kiedy pomyślałem o moim ojcu i starszym bracie, nie byłem już zirytowany.

[...]

Następnego ranka ktoś mnie zatrzymał, gdy wychodziłem z pracy po przekazaniu zmiany. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem dramaturżkę Jeong, która zmierzała z walizką w stronę sklepu. Korzystała z mieszkania w budynku naprzeciwko, aby pisać, ale oznajmiła, że teraz opuszcza tę okolicę. Pierwsza wersja scenariusza była gotowa i Jeong z delikatnym uśmiechem oznajmiła, że wraca na Daehak-ro. Ja też się uśmiechnąłem. Otrzymałem od niej wiele porad psychologicznych. Jeong, choć sama nie była psycholożką, zadała mi sporo dobrych pytań i udzieliła wielu cennych rad. Kiedy opowiadała o swoim dramacie, czułem energię bijącą z jej uśmiechniętej twarzy. Czyż nie na tym polega siła człowieka żyjącego marzeniami? Nocami dużo rozmawialiśmy w sklepie. Ujawniła mi sporo ze swojej przeszłości, aby móc zagłębić się w moją. Zazdrościłem jej energii – nigdy się nie męczyła ani nie poddawała. Zapytałem ją kiedyś, skąd miała w sobie tyle siły. Powiedziała, że życie polega na ciągłym rozwiązywaniu problemów. A skoro i tak nie można przed tym uciec, należy po prostu wybierać te problemy, które są najłatwiejsze do rozwiązania. Panie Dokko, przypomniał sobie pan cokolwiek? Bo temu Dokkowi z mojej sztuki wróciła w końcu pamięć. To i chyba na mnie… w takim razie… podziałało… Wiele wspomnień wróciło… Dziękuję… Jeong uniosła pięść, ja uderzyłem w nią swoją – nowe pozdrowienie na nowe czasy. Nie porównywaliśmy już, czy moje wspomnienia bliskie były tym, które wróciły Dokkowi z jej sztuki. Oboje wiedzieliśmy, że nie ma takiej potrzeby.

[...]

Proszę ich potraktować… tak, jak… traktuje pan klientów… Spojrzał na mnie, gdy usłyszał te słowa. Jest pan… miły dla klientów… Proszę tak samo… potraktować rodzinę… i będzie dobrze… Tak jak klientów… no dobra – powiedział Gwak. Muszę się jeszcze podszkolić z obsługi klienta – dodał, po czym podziękował i odwrócił się. Zresztą czy członkowie rodziny nie są w końcu dla siebie gośćmi w podróży życia? Niezależnie od tego, czy są to goście honorowi, czy nieproszeni, nie powinni czuć się źle, że traktuje się ich jak klientów. To była zaskakująca uwaga z mojej strony, ale z ulgą spostrzegłem, że Gwak dobrze ją przyjął. Czy ja również mógłbym skorzystać z tej rady? Albo nie – czy mógłbym odważyć się być gościem?

[...]

Przecież życie to relacje z innymi, a relacje to komunikacja. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że szczęście nie jest czymś nieosiągalnym, że polega na dzieleniu się sercem z ludźmi wokół. W sklepie całodobowym ALWAYS, w którym spędziłem ostatnie jesień i zimę – nie, nawet jeszcze wcześniej, w czasie spędzonym na stacji Seul, na której musiałem koczować przez poprzednie lata – powoli się tego uczyłem, krok po kroku. Rodziny żegnające swoich bliskich, kochankowie czekający na kochanków, dzieci towarzyszące rodzicom, przyjaciele spędzający ze sobą czas… Siedziałem tam nieruchomo, patrząc na nich wszystkich, i rozmawiałem sam ze sobą, błąkałem się, cierpiałem. Aż w końcu zdałem sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego.

[...]

Martwi się pani niepotrzebnie. To jest Apgujeong-dong. O nas nikt nie mówi w wiadomościach, prawda? Widzi pan… zbierałam na tę operację przez długi czas. Nie będzie mnie stać na poprawki czy dodatkowe zabiegi… Jestem tym wszystkim oszołomiona. To mój pierwszy raz. Jest pani w dobrych rękach. Zajmiemy się wszystkim profesjonalnie. Proszę się nie martwić, słuchać uważnie poleceń personelu i postępować zgodnie z zaleceniami. Dobrze. Ulżyło mi. Dziękuję. Tydzień później powtarzałem te same słowa innej klientce, gdy ta pierwsza leżała na stole operacyjnym. Na sali zastąpił mnie wtedy doktor Choi ze stomatologii, żebym ja mógł przyjąć kolejną osobę. Moja pacjentka, którą zapewniałem, że wszystko będzie dobrze, zmarła podczas operacji przeprowadzonej w zastępstwie. Dyrektor szybko zajął się sprawą. Formalnie nie istniał u nas zwyczaj zastępowania chirurgów, a śmierć pacjentki była wynikiem komplikacji w czasie zabiegu. Pogrążona w żałobie rodzina pozwała szpital, ale kiedy dyrektor uruchomił swoje kontakty, nawet nie postawiono nam zarzutów.

[...]

Wtedy tego nie wiedziałem. Było to dla mnie niepojęte. Teraz już wszystko rozumiałem, ale było za późno, nie było odwrotu. Stojąc tutaj przed „Green A–303”, przed wiecznie młodą twarzą dwudziestodwuletniej kobiety, którą zabiłem, nie mogłem zrobić nic poza otarciem łez maseczką. Nie mogłem wytrzymać jej wzroku patrzącego na mnie ze zdjęcia. Mówiła, że zanim podejmie pracę, musi zainwestować w swoją twarz przed rozmową kwalifikacyjną, i że przez całe studia musiała pracować na pół etatu, by uzbierać na operację. Aby przetrwać, starała się dopasować do światowych standardów, co ją ostatecznie zabiło. Dostałem gęsiej skórki, jakby to bezduszne ostrze, które odebrało jej życie, znajdowało się teraz w mojej dłoni.

[...]

Przymknęła oczy. Oddychałem ciężko, nie wiedząc, co powiedzieć. Jeśli chcesz chronić swoją rodzinę, to powinieneś być z nią szczery. Chciała znać prawdę. Nadal nie byłem gotowy, by ją wyjawić. Spodziewałem się, że jeśli tylko się przyznam, zapadnie na mnie wyrok. Nie mogłem nic powiedzieć. Wydawało się, że moja żona, która kilka dni później została wypisana do domu, wracała do zdrowia. Sprawiała wrażenie umiarkowanie zrezygnowanej i sądziłem, że z czasem będzie lepiej. Właśnie wtedy dostałem telefon z kliniki, że mogę już wracać do pracy, i jak gdyby nigdy nic znów objąłem swoje stanowisko. Kiedy pierwszego dnia po urlopie wróciłem z pracy, dom stał pusty. To był koniec.

[...]

Powoli umierałem na kanapie, kiedy przyszła wiadomość, że wyjechały do Daegu. Do drzwi mieszkania przyklejony był już nakaz eksmisji. Wyciskając z siebie resztki sił, spakowałem się i pojechałem na stację Seul. Kiedy czekałem przy bramce z biletem na pociąg KTX do Daegu, na samo wyobrażenie twarzy żony i córki całe moje ciało zadrżało. Po chwili, zlany zimnym potem, podarłem bilet i uciekłem. Pobiegłem do toalety, zwymiotowałem i zemdlałem. Kiedy się obudziłem, zostały mi tylko spodnie i koszulka. Drogi sweter, ręcznie robione buty, portfel i torba zostały skradzione. Stałem boso i patrzyłem w lustro – widziałem w nim twarze żony i córki. Chwilę później ich spojrzenia ustąpiły miejsca mojemu własnemu odbiciu o zagubionym wzroku. Po tym wszystkim nie potrafiłem już opuścić stacji. Ludzie nazywali mnie bezdomnym, a moi bezdomni koledzy nazywali mnie Dokkiem. Było to imię nadane mi przez starego człowieka, który zmarł u mojego boku. Całkiem niezłe jak na nowe imię.

[...]

Od czasu, gdy zostałem lekarzem, nigdy nie zgłosiłem się na wolontariat. A teraz jechałem do Daegu, aby zapewnić wsparcie medyczne w walce z epidemią. Myślałem o kobiecie, której grób odwiedziłem wczoraj. Praca w Daegu nie będzie pokutą, ale sposobem na wyjście z cienia własnych grzechów. Od teraz to będzie moja nowa droga. Ludzie zaczęli nosić maseczki i trochę się uspokoiło. To prawda. Każdy gada tylko o sobie. Świat to nie szkolna klasa, a wszyscy żyją, udając, że są nie wiadomo kim. Myślę, że dlatego ziemia zasiała tę plagę, aby utrzeć ludziom nosa.

[...]

W tym kraju, nawet jeśli kogoś zabijesz lub popełnisz przestępstwo na tle seksualnym, nie zostanie ci odebrane prawo do wykonywania zawodu lekarza. Dlaczego? Ponieważ medycy przyjaźnią się z prawnikami. Nazywa się to „licencją feniksa”. Czy dokonujemy tych wszystkich złych rzeczy, bo wierzymy w nasze przywileje? Może sami zaczynamy widzieć siebie jako wszechmocnych bogów, zdolnych zarówno uratować, jak i zakończyć ludzkie życie. Kiedy jedna pacjentka, której zrobiłem operację plastyczną, stała się odnoszącą sukcesy gwiazdą, ludzie mówili, że skorzystała z pomocy „boga medycyny”. Ale ja byłem tylko człowiekiem. Złym człowiekiem, samolubną istotą, którą obchodzi tylko czubek własnego nosa.

[...]

Minąłem bramkę biletową i nie oglądałem się już za siebie, bez chwili zwłoki dotarłem na peron. Kiedy wsiadłem do pociągu i zająłem zarezerwowane miejsce, zacząłem płakać. Miałem ochotę od razu wysiąść. Modliłem się, żeby jak najszybciej być już w Daegu, a po policzkach spływały mi łzy. Pociąg, jak gdyby był żywą istotą, świadomą mojej tęsknoty, powoli ruszył. Gdy tylko wyjechał ze stacji Seul, przez okno dostrzegłem drogę do sklepu pani Yeom. Wydawało mi się, że widzę Cheongpa-dong, czyli „zielone wzgórza”, i sklep całodobowy, o którym mówiono „nietuzinkowy”. Pociąg wjechał na most kolejowy na rzece Han. Poranne słońce odbijało się od powierzchni wody, która mieniła się jasnymi, żywymi refleksami. Wspomniałem, że odkąd zostałem bezdomnym, kręciłem się wyłącznie po dworcu i okolicach, ale kiedyś poszedłem też nad rzekę Han – tylko raz. Wspiąłem się wtedy na most i próbowałem się z niego rzucić. Nie udało mi się. Prawdę mówiąc, jeszcze niedawno planowałem, że po spędzeniu zimy w sklepie pani Yeom skoczę z mostu Mapo lub Wonhyo. Ale teraz chyba już wiem…

Że do rzeki się nie skacze, ale się ją przekracza.

Że przez most się przechodzi, a nie z niego spada.

Nie mogłem powstrzymać łez. Było mi wstyd za siebie, ale zdecydowałem się żyć. Postanowiłem nie uciekać przed wyrzutami sumienia. Gdzie trzeba pomóc, pomogę, gdzie trzeba będzie się podzielić, tam się podzielę, nie będę żył wyłącznie dla siebie. Spróbuję ocalić innych za pomocą wiedzy, która kiedyś służyła tylko mnie. Znajdę moją rodzinę i przeproszę. Jeśli nie będą chciały mnie znać, odwrócę się i odejdę, ale przynajmniej je przeproszę. Pamiętając, że życie nadal ma jakiś sens, będę żył dalej. Pociąg przejechał przez rzekę. Łzy przestały płynąć.

Kim Ho-Yeon, Nietuzinkowy sklep całodobowy

Powieść obyczajowa Kim Ho-Yeona – koreańskiego pisarza i scenarzysty przenosi akcję tej opowieści do Korei Południowej, do stołecznego Seulu, w czasy jak najbardziej nam współczesne, w lata dwudzieste i trzydzieste obecnego wieku. Pani Yeom, pedagożka, emerytowana też już nauczycielka historii gubi w podróży do nadmorskiego Pusan saszetkę z dokumentami, którą szczęśliwie odbija z rąk innych bezdomnych również będący bezdomnym - niejaki Dokko. Chcąc się odwdzięczyć znalazcy siedemdziesięciolatka postanawia zaopiekować się „niedźwiedziowatym” Dokkiem, najpierw dokarmiając go w prowadzonym przez siebie sklepiku osiedlowym, potem dając mu pracę za ladą na nocną zmianę. Nie wiedzieć, czemu, ale od tego czasu, w sklepiku następują nieuchwytne zmiany, które nie sposób racjonalnie zdefiniować: relacje z klientami i pomiędzy pracownikami ulegają dynamizacji i przestają być tak ściśle formalnymi, z kolei sam sklepik przynosi coraz to większe dochody. W międzyczasie okazuje się, że Dokko, który uprzednio w alkoholu znalazł zapomnienie, stopniowo odzyskuje pamięć wypartej przeszłości i próbuje wobec postronnych naprawić domniemane krzywdy, które doprowadziły go nad skraj przepaści. Opowieść Kima uzmysławia, że codzienność bywa magiczną, że człowiek nie przestaje na marzeniach, że życie-w-nas samo rozpisuje scenariusze na głosy i epizody.



powrót ››