Blog

 

21.02.2019

Gra w klasy cz.9

[…]

I może jeszcze ta luźna notatka: „Mówiąc o Manecie i jego Olimpii, Lionello Venturi podkreśla, że Manet obywa się bez natury, bez piękności, bez akcji i bez moralnych przesłanek, aby skoncentrować się wyłącznie na obrazie plastycznym. W ten sposób bezwiednie przeprowadza odwrót od sztuki nowoczesnej w kierunku średniowiecza. Ono właśnie rozumiało sztukę jako serię obrazów, w czasach Odrodzenia i w nowożytnych zastąpionych przez odtwarzania rzeczywistości. Tenże Venturi (a może Gulio Argan?) dodaje: ?Ironia historii zdecydowała, że w tym samym momencie, gdy sposób przeciwstawiania rzeczywistości stawał się obiektywny, a w końcu wręcz fotograficzny i mechaniczny, geniusz pewnego błyskotliwego paryżanina, który chciał być realistą, nakłonił go do przywrócenia sztuce jej roli twórczyni <>. Morelli dodaje: „Aby uniknąć nieporozumień, przyzwyczajać się do używania słowa ?figura? zamiast ?wyobrażenie?. Wtedy wszystko się zgadza. Nie chodzi jednak ani o powrót do średniowiecza, ani o nic w tym rodzaju. Oto błąd postulowania czasu historycznego absolutnego: istnieją rożne czasy, mimo że mogą występować równolegle. W tym sensie to, co jest jednym z czasów średniowiecza, może zbiegać się z jednym z czasów epoki nowożytnej. I ten właśnie czas spostrzegli i w nim zamieszkali malarze i pisarze, którzy nie chcą szukać oparcia w otaczającej ich rzeczywistości, być ?nowoczesnymi? w rozumieniu swoich współczesnych (co nie oznacza, aby chcieli być anachroniczni); żyją po prostu na marginesie powierzchownego czasu swojej epoki, jak i tamtego innego czasu, w którym wszystko nagina się do wymagań ?figury?, w którym wszystko ma wartość jako znak, nie zaś jako temat opisu; podejmują dzieło, które może wydawać się wyobcowane lub nawet antagonistyczne w stosunku do otaczających je czasu i historii, które jednak zawiera te rzeczy, tłumaczy i w ostatecznym wyniku kieruje do transcendencji, na granicy której czeka człowiek.

[…]

W kawiarniach przypominają mi się sny, jeden no man's land [ziemia niczyja – przyp. aut.] wywołuje z pamięci drugi. Teraz przychodzi mi do głowy jeden z nich, chociaż nie przypominam go sobie, tylko wiem, że śniło mi się coś czarownego i że w końcu poczułem się tak, jakbym został wyrzucony (czy też jakbym odchodził, ale pod przymusem) ze snu, który - nie było na to żadnej rady - zostawał gdzieś na dnie. Nie jestem pewny, czy na dodatek nie zamykano za mną drzwi, chyba raczej tak. Następował jakiś faktyczny rozdział pomiędzy mną ze snu (wspaniałym, pełnym, zakończonym) a teraźniejszością. Ale dalej spałem: to, że wyrzucono mnie, i to o zamykanych drzwiach też było snem. Jedna okrutna pewność ciążyła nad tym przejściowym momentem wewnątrz snu: świadomość, że to wyrzucenie nieodwołalnie pociągało za sobą całkowite zapomnienie piękności poprzedniej. Przypuszczam, że to właśnie odczułem jako zamykające się drzwi, to właśnie fatalne, natychmiastowe zapomnienie. Najbardziej jednak wstrząsnął mną fakt śnienia również i o tym, że zapomniałem poprzedni sen i że ten sen także będzie musiał zostać zapomniany (ja zaś wyrzucony poza jego zamkniętą strefę). Wyobrażam sobie, że wszystko to ma jakieś rajskie korzenie. A może Eden, tak jak go tu sobie wyobrażają, jest mit-o-poetycznym odbiciem jakichś zalążków dobrych chwil, które pozostały w nieświadomości. Nagle zaczynam lepiej rozumieć przerażający gest Adama Masaccia. Zakrywa twarz, aby osłonić wizję tego, co było jego własnością. W tej małej, ręcznej nocy przechowuje ostatnie wspomnienie swojego raju. I płacze (bo przecież jest to równocześnie gest człowieka kryjącego łzy) widząc, że wszystko jest nadaremne, że prawdziwa kara teraz się zaczyna, a jest nią zapomnienie Edenu, a więc owczy konformizm, tania, brudna radość z pracy, spocone czoło i płatny urlop.

Julio Cortazar, Gra w klasy

Ciekawe porównanie nasuwa się, gdy spogląda się bliżej-czasem z-dystansu na bezimiennych mistrzów chrześcijańskiego średniowiecza z wtórującymi im w anonimowości islamskimi mistrzami sztuki kreślonego malarstwa i u-cieniowanej kaligrafii u których takie czyste poznanie wyprzedza krągłą przestrzeń sacrum i profanum a tobie dookolnie wyznacza horyzont nie-zmienny ni-czym bezczas [π]

Raczej owczy pęd, ale i nie bergsonowskiego elan vital za którym podąża jak cień ten wilczy apetyt na zużyty schemat, w którym jak i w scenariuszu jest zawsze o jedną owcę mniej i tak jakby za daleko. 

 



powrót ››