Blog

 

23.02.2019

Gra w klasy cz.10

Na sam koniec lektur)ż(enia ciągle swoje trzy "grubsze" grosze do myśli wyrwanych lub jak je ongiś trafnie określił Lec z "Myśli nieuczesanych" a one bronią się przed grzebieniem vel grzebaniem same:

[…]

„Jakie więc rzeczy mnie dziwią? Najbardziej niepozorne. Przeważnie rzeczy martwe. Co w nich budzi moje zdziwienie? Coś, czego nie znam. Ale w tym tkwi właśnie sedno sprawy. Skąd biorę owo ?coś?? Czuję jego istnienie, działa ono na mnie tak, jakby chciało mówić. Jestem podniecony jak człowiek, który pragnie odczytać słowa ze skrzywionych ust porażonego i nie potrafi. Albo jak gdyby miał o jeden zmysł więcej od innych, ale nie w pełni rozwinięty, raczej zmysł, który istnieje, jest zauważalny, lecz nie funkcjonuje. Świat jest dla mnie pełen bezdźwięcznych głosów; czy zatem jestem jasnowidzącym, czy też kimś, kto ulega omamom?”

[…]

Myślę o zapomnianych gestach, o rozlicznych pozach i słowach pradziadów, o tych wszystkich rzeczach, powoli zapominanych, nie odziedziczonych, jedne za drugimi opadających z drzewa czasu. Tej nocy znalazłem na stole świecę, dla zabawy zapaliłem ją i przeniosłem przez korytarz. Ruch powietrza o mało co nie zgasił jej, wtedy moja ręka sama uniosła się, aby skulić się i osłonić płomień żywym abażurem, ochraniając go przed powiewem. Podczas gdy ożywiony płomień prostował się, pomyślałem, że był to gest nas wszystkich (pomyślałem nas wszystkich, i dobrze pomyślałem) przez tysiące lat, przez całą Erę Ognia, dopóki nie zastąpiono go elektrycznym światłem. Wspomniałem inne gesty, gest kobiet unoszących spódnicę, mężczyzn - chwytających za szpadę. Niby zagubione słowa dzieciństwa, po raz ostatni zasłyszane z ust odchodzących przodków. Nikt już nie mówi w moim domu „modrzewiowa komoda”, nikt nie wspomina „konsolki”. Jak dawne melodie, walce z lat dwudziestych, jak polki, które wzruszały naszych dziadów. Myślę o przedmiotach, kasetkach, rzeczach, które od czasu do czasu odkrywa się na strychach, w kuchniach, w starych spiżarniach, i nikt już nie jest w stanie wytłumaczyć, do czego służyły. Próżnością jest myśleć, że rozumiemy działanie czasu: grzebie on swoich zmarłych i chowa klucze. Jedynie w snach, w poezji, w zabawie - zapalić świecę i przenieść przez korytarz - z rzadka pochylamy się nad tym, czym byliśmy ongi, zanim staliśmy się tym, czym ewentualnie teraz jesteśmy.

[…]

Potworne to zadanie brodzić w kole, którego środek, używając terminów scholastycznych, jest wszędzie, obwód zaś nigdzie. Czego szukamy? Czego szukamy? Powtórzyć to piętnaście tysięcy razy, jakby walić młotem o mur. Czego szukamy? Cóż jest tym pojednaniem, bez którego życie jest tylko ponurym żartem? Nie jest to pojednanie, jakie osiąga święty, bo chociaż w koncepcji powrotu do psa, rozpoczynania od psa lub ryby, błota, brzydoty, nędzy i od przewartościowania wszystkich walorów jest zawsze jak gdyby tęsknota do świętości, to jednak wydaje się, że chodzi nam o jakąś świętość nie religijną, o stan bez osądów różnicujących, bez „świętych” (bo święty w pewnym sensie zawsze pozostaje świętym) i tych, którzy święci nie są, toteż gorszy to biednych facetów lubiących podziwiać łydki kobiet poprawiających sobie podwiązki; słowem, jeżeli istnieje pojednanie, musi być ono czymś innym niż świętość, stan wykluczający z normalnego biegu świata. Musi ono być czymś immanentnym, bez poświęcania ołowiu dla złota, celofanu dla szkła, minimum dla maksimum. Przeciwnie, bezsens wymaga, aby ołów równy był złotu, aby maksimum zawierało się w minimum. Alchemia, geometria, nie-Euklidesowa, kompletny brak określonego stosunku up to date do operacji mózgu i jej owoców. Nie o to chodzi, by piąć się wzwyż - przestarzałe pojęcie zdyskredytowane przez historię, stara marchew, na którą już się osła nie nabierze, nie o to chodzi, by przesiewać, wybierać, wyszukiwać, iść od alfy do omegi. Już się tam jest. Każdy już tam jest. Strzał jest w pistolecie. Ale trzeba nacisnąć spust, tymczasem dziwnym trafem palec akurat daje znak autobusowi, aby się zatrzymał albo coś w tym rodzaju.



powrót ››